Nie będę naginał rzeczywistości i prawdy do potrzeb fikcji – wywiad z Maciejem Siembiedą, autorem powieści „Wotum”

14 kwietnia 2020


Powieść „Wotum” oferuje nie tylko doskonałą sensacyjną intrygę, ale również garść refleksji na temat narodowych mitów oraz istoty wiary. O zagadce związanej z obrazem Matki Boskiej znajdującym się w pewnej wsi na Opolszczyźnie oraz powodach, dla których powinna zostać wyjaśniona, o współczesnych szarlatanach i mieszaniu ludziom w głowach, o snuciu opowieści i trzymaniu się faktów opowiada autor książki, Maciej Siembieda.

Marcin Waincetel: Kradzieże dzieł sztuki, kopia obrazu Czarnej Madonny z Jasnej Góry, zbrodnie na ciele, jak i duszy… Skąd wziął się właściwie pomysł na „Wotum”?

Maciej Siembieda: To jest bardzo dobre pytanie, a to dlatego, że – poniekąd – mieści już w sobie odpowiedź. Bo sprawa ikony z południa Opolszczyzny, uznawanej za najstarszą kopię częstochowskiej Czarnej Madonny, jest szczelnie utajniona, trzymana w sekrecie. Gdyby nie zaprzyjaźniony ksiądz – zresztą, wybitny znawca dzieł sztuki – nie wiedziałbym o tym. Tak jak nie wie większość ludzi, no może poza miejscowymi. Kiedy kręciliśmy film promujący „Wotum” w Mochowie i w Głogówku, solidnie zmarzliśmy i poszliśmy się ogrzać do Muzeum Regionalnego. Przemiły pan dyrektor przyjął nas, zaprosił na herbatę, ale siłą rzeczy spytał, co to za film i o czym jest książka. Gdy otrzymał odpowiedź, okazało się, że doskonale zna zagadkę obrazu z pobliskiej wsi, którą w powieści nazwałem Bogorią, choć w rzeczywistości nazywa się zupełnie inaczej. Podzielił się nawet sekretem, że jego bliski kolega, znany reporter, dotarł do prawdy o tym obrazie, ale nie zdążył jej opublikować, bo przerwała to nagła śmierć. Z przyczyn naturalnych – dodajmy, żeby nie stwarzać pożywki dla domysłów. W tej sprawie jest ich dostatecznie dużo.

Ale w zasadzie… dlaczego?

Dlatego, że tajemnice, które się podtrzymuje i unika ich wyjaśnienia, zawsze rodzą szarą strefę hipotez i przypuszczeń.

No właśnie, bo chyba w książce nie chodzi o to, żeby określić, który obraz jest kopią, a który – autentyczny, tylko o ustalenie pewnych faktów, a mianowicie – który z nich jest starszy.

Dokładnie. Bo kluczowe jest ustalenie odległości, dzięki której możemy zbliżyć się ostatecznie do prawdy. Przekazu, w którym mówi się o tym, że to święty Łukasz namalował obraz na desce ze stołu, przy którym jadła Matka Chrystusa. Namalował prawdziwy wizerunek świętej Marii. Czyli możemy przypuszczać, że jeżeli ten przekaz niesie w sobie jakąś prawdę, to pierwsza, widoczna tylko pod rentgenem, warstwa namalowana na którejś z tych desek – bo jedna jest na Jasnej Górze, druga na Opolszczyźnie – może być prawdziwym wizerunkiem Matki Bożej, Matki Chrystusa. A wtedy byłby to jeden z najważniejszych artefaktów chrześcijaństwa. Dlatego kwestia, która ikona jest kopią, a która – oryginałem, i która, gdzie się znajduje, jest sprawą drugorzędną wobec tajemnicy wieku desek, na których zostały namalowane obydwa obrazy. Powiem więcej. W tej chwili walczę, a może inaczej – upominam i hamuję zapędy promocyjne niektórych blogerów czy sklepów internetowych, które piszą, że to „falsyfikat!”, „kopia!”, „największa mistyfikacja od czasów potopu szwedzkiego!”. Bo kwestia jest inna. Nie ma się co kłócić, który obraz jest bardziej wartościowy. Nie w tym rzecz. To po prostu coś, co jest tajemnicą, która powinna zostać wyjaśniona. Niestety nie jest i raczej nie będzie, chyba że Kościół zdecyduje inaczej.

Na kartach „Wotum” porusza się pan na granicy fikcji i rzeczywistości.

Ta historia, którą opisuję – że oto proboszcz za namową wojewódzkiego konserwatora zabytków sakralnych wywiózł ten obraz do laboratorium w Krakowie, aby potem o mały włos nie zostać zlinczowanym we wsi – to są fakty. Obraz ostatecznie nie został zbadany. Na polecenie władz kościelnych został czym prędzej przywieziony z Krakowa, ponownie włożony w ołtarz i koniec. I potem właśnie rodzą się domysły. Moje są tylko naszkicowane, zresztą bardzo ostrożnie. Jestem człowiekiem wierzącym – na pewne rzeczy sobie zwyczajnie nie pozwolę. Nie pozwolę sobie też odebrać głównego waloru moich książek, mianowicie tego, że są one osnute na faktach. Nie będę naginał historii, nie będę naginał rzeczywistości i prawdy do potrzeb fikcji po to, żeby książka była atrakcyjniejsza.

Zastanawiam się, czy to był od razu temat na książkę? Bo to jest jednak kontrowersyjna sprawa, która odnosi się do religii – w kontekście wspólnoty, jak i instytucji – ale też narodowych mitów. Pojawiają się różne interpretacje…

One są nieuniknione. Ja nie mam bowiem wpływu na to, jak ludzie będą interpretowali historię. Ja, jak powiedziałem, jestem człowiekiem wierzącym, a dla ludzi wierzących najważniejszą sprawą, punktem odniesienia, jest sumienie. Moje sumienie jest czyste. Ja nie robię zamachów na obraz jasnogórski. Nie umniejszam ani wartości, ani znaczenia Czarnej Madonny. Zastanawiam się natomiast nad pewnym splotem okoliczności, które odnoszą się do obrazu z Bogorii. Zastanawia mnie ta zmowa milczenia wokół niego. Trochę to wygląda na zawłaszczenie ikony przez miejscowych. Ludzie nie chcą tam robić sanktuarium, domu pielgrzyma ani produkować dewocjonaliów. Można powiedzieć, że to jest kult lokalny, ale i czysty. Bez mamony. Bez rozgłosu. Bez biznesu, takiego, jaki robi się w miejscach znanych z cudownych obrazów Matki Bożej. Byłem w Fatimie, gdzie sklepów z dewocjonaliami są całe ulice.

A w miejscowości, którą nazywa pan Bogorią?

…panuje zupełna cisza. Nie ma nawet ani jednego obrazka, ani jednego medalika, figurki, nawet jakiejkolwiek wzmianki o randze tej ikony na Opolszczyźnie. Natomiast myślę, że nawet gdyby miało się coś okazać, to obraz z Jasnej Góry by na tym ucierpiał. Oczywiście – nie obronimy się przed interpretacjami. Ale wie pan, interpretacją jest również to, że koronawirus jest karą za homoseksualizm. Powiedzieć można wszystko.

Wyjaśniać domysły, rozwiewać wątpliwości czy spiskowe teorie stara się Jakub Kania. Postać niedzisiejsza, człowiek dążący do prawdy. Jakie cechy charakteru tego bohatera znajduje pan u siebie? Ponoć pan też uwielbia sernik…

To prawda, smakołyki są naszą wspólną słabością. A co do reszty… Jakub ma cechy, które ja chciałbym mieć. Które podziwiam. Czy podzielam? Na pewno tak, ale… nie podzielam ich konsekwentnie. Kania jest postacią wyidealizowaną. Człowiekiem, który rzeczywiście potrafi sobie wytyczyć w życiu bardzo staranną ścieżkę, a następnie nią podążać. I wszyscy tak mamy. Wszyscy mamy jakieś postanowienia. Ale to nie znaczy, że zawsze tacy jesteśmy. Miałem kiedyś kolegę, który często zmieniał narzeczone. I kiedy go spytałem, czy jego kobiety nie zauważają tego, że on tak skacze z kwiatka na kwiatek, to powiedział mi – wzburzony – że przecież nigdy nikogo nie zdradza. „Jestem monogamistą. Cyklicznym, ale monogamistą” – odpowiedział. I wie pan, to jest właśnie to. Że my jesteśmy dobrzy cyklicznie, sprawiedliwi cyklicznie. Konsekwentni cyklicznie. Ale generalnie gdybym miał się doszukiwać jakichś cech Jakuba Kani u siebie, to byłoby to dążenie do prawdy. Bardziej bym chciał, żeby mi ktoś napisał taki konsekwentny program.

Kania jest wyidealizowany, ale i „Wotum” opowiada o ideałach. Nie tylko ze sfery sacrum, lecz również codzienności, jak miłość i troska o najbliższych: matkę, ojca, rodzinę. Którą z postaci ceni pan najbardziej, a którą pisało się panu najtrudniej?

Postacią, której chyba najbardziej współczułem, jest ksiądz Lasota. Czyli tak – na początku widzimy człowieka, który bardzo chciał być lekarzem. Inaczej – to jego rodzice tego chcieli. On tego nie czuł, nie miał powołania. Okupił to ciężką pracą. Zdobywał wiedzę, ale niekoniecznie rozumiał, czego się uczy. Przerwał studia medyczne, bo nie dawał rady. No to co? No to seminarium. Poszedł tam jednak też nie z powołania, raczej dla ratowania reputacji. Znalazł się w instytucji hierarchicznej, jak wojsko. Znalazł się w okowach nakazów, zakazów. Ale w pewnej chwili – właśnie dla prawdy – był w stanie sprzeciwić się władzy kościelnej – bo zrobił wiele, aby pomóc Kani w ustaleniu faktów. Postać drugoplanowa, a jednak ważna. Pełna dylematów, wątpliwości. Zupełnie inaczej, niż jest to w przypadku księdza Romana, który jest jednoznacznym wyznawcą Radia Maryja, określonych dogmatów. Mamy zatem przeciwieństwa. Konstrukcja postaci księdza Lasoty sprawiała mi dużo poczucia odpowiedzialności, podobnie zresztą jak postać Sylwii, córki Szamana, która też potrafiła przeciwstawić się wizji wygodnego, dostatniego życia, jaką gwarantował jej ojciec. A jednak zrezygnowała z tego dla ideałów właśnie.

Mamy postaci duchownych, śmiertelników, którzy – w jakiś sposób – obcują ze świętością. Jest też Szaman, można powiedzieć – zło wcielone. Czy Szaman jest oparty na prawdziwej osobie?

Szaman nie ma odpowiednika w rzeczywistości. Choć wielu czytelników już teraz zaczyna stawiać pytania: czy chodzi o tego pana? Czy o tamtego pana? Dla mnie jest on zlepkiem najgorszych cech tych wszystkich łobuzów, którzy zarabiają na ludzkim strachu, nadziei, nieszczęściu. Bo muszę panu powiedzieć, że przy konstrukcji rozdziałów związanych z wątkami medycznymi – czy też paramedycznymi – pomagało mi dwóch profesorów Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, a przede wszystkim Jacek Jassem, światowej sławy onkolog, który bezkompromisowo walczy z takimi paramedycznymi metodami leczenia raka, gdyż, jak sam twierdzi, zbyt wielu ludzi umarło mu na rękach. Trafili do niego zbyt późno, bo wcześniej byli leczeni przez szarlatanów. Bo ktoś, kto wykorzystuje ludzką wiarę, powinien być karany w sposób bezwzględny.

Jest w tym cynizm, jest też łatwowierność…

Powiem też jeszcze jedno. Ja jestem jak najbardziej za medycyną naturalną, mam też przyjaciół, którzy się nią zajmują. Ale oni nie szkodzą, nie wyłudzają pieniędzy. To są też jakieś metody, choćby ziołolecznictwo. Ja tego nie potępiam. Potępiam chciwość, która pasie się ludzką krzywdą i lękiem, po to, aby czerpać zyski. Szamana pokazałem ku przestrodze, ale incydenty, które go portretują – choćby ten z dwoma śledzionami – są prawdziwe. Podobnie jak prawdziwa jest terapia rozbijania komórek nowotworowych odkurzaczem podłączonym do szafy, w której oszust zamykał chorych na raka. Sesja kosztowała dwa tysiące złotych. Jest pan w stanie sobie coś takiego wyobrazić? Dwa tysiące za czyste szalbierstwo? Dwa tysiące od nieszczęsnych ludzi, którzy potrzebowali każdej złotówki na leki i prawdziwe terapie?

W powieści znajdziemy też wątek romantyczny. Chodzi o brata Rogera i Różę. Dzięki ich relacji możemy zrozumieć różnicę pomiędzy sacrum i profanum…

No właśnie. Róża to siostra zakonna. Honoratka. Bezhabitowa. Brat Roger – mnich, który zmienił zgromadzenie. Gdzieś obok Mariawici. Oto labirynty, które toczą się wewnątrz życia sakralnego. Do tego wszystkiego dochodzi król Jan Kazimierz – kardynał, który nie miał święceń.

Tytułowe „Wotum” może oznaczać uroczyste zobowiązanie. A pana zobowiązaniem jako pisarza jest…?

Moim wotum jest opowieść. Nie piszę nie wiadomo jak skomplikowanych powieści psychologicznych, posługuje się ścieżką rozrywki, literatury lekkiej, sensacyjnej, natomiast staram się wplatać prawdy dotyczącego naszego życia. Naszej współczesności. To opowieść o poszukiwaniu prawdy i o jej niejednoznaczności. O tym, aby nie wierzyć szamanom. O rozsądku. O tym, że nie wszystko jest takie, jak wygląda na pierwszy rzut oka.

Dan Brown czy Umberto Eco? Kto właściwie mógłby uchodzić za patrona pańskich powieści?

Oczywiście tej książce, z racji tematyki, jest bliżej do Browna. Natomiast ja tych porównań bardzo nie lubię.

Dlaczego?

Ja po prostu jestem sługą opowieści. Staram się opowiedzieć coś, co kiedyś się wydarzyło. Natomiast – rzecz wiadoma – bardzo bym chciał, aby było mi bliżej do Umberto Eco. A już najbardziej, gdybym chciał określić ideał, do którego dążę, to byłby nim Arturo Pérez-Reverte, który pisze przecież literaturę sensacyjną, ale tak naprawdę nikt nie ośmieli się ustawić jego książek na tej półce. A wracając do odbioru… sądzę, że inni autorzy, choćby Dan Brown, nie mieliby problemu, aby podważyć autentyczność prawd kościelnych, wprowadzając do nich fikcję. Ja tego nie zrobiłem. Natomiast moja mama, która za chwilę będzie miała dziewięćdziesiąt lat i czyta bardzo dużo… cóż, zastanawiałem się, jak ona odbierze „Wotum”. Co się okazuje – odebrała bardzo dobrze, mimo tego, że jest głęboko wierząca. Powiedziała mi, że książka jest bardzo w porządku, a jedyną wątpliwość, jaką ma, to fakt, że „namieszałem ludziom w głowach”. I ja to odbieram jako komplement. Uważam, że trzeba ludziom mieszać w głowach, żebyśmy sami zajmowali się panującym w nich porządkiem, a nie zgadzali się, aby nam ktoś tam wszystko układał.

Co pan przez to rozumie?

Mieszać nie po to, aby zwodzić, ale… wyjaśnijmy to na przykładzie. Poruszenie stojącej wody jest ożywcze. Daje energię, siłę zdolną przesunąć leżący na wodzie przedmiot. A zmuszenie do refleksji, pobudzenie do myślenia, czy właśnie „namieszanie ludziom w głowach” jest czynnością pożyteczną, dlatego ta książka nie jest ani atakiem, ani obroną. Kończy się tak, jak się kończy. To nie jest uderzenie pięścią w stół ani wygrażanie palcem.

„Wotum”, według definicji słownikowej, odnosi się również do świętości. Co jest dla pana świętością w życiu twórczym?

Prawda. Opowieść. Uroda języka. To są trzy rzeczy, które traktuję jako świętość.

A co dalej z Jakubem Kanią?

Muszę przyznać, że boję się nadużywania bohatera, chociaż oczywiście literatura zna takie przypadki. Mankell do końca swoich dni wykorzystywał Wallandera – i nie było przesytu. Z drugiej strony Zygmunt Miłoszewski, którego niezwykle cenię, Szackiego wycofał po trzech książkach, mimo że mógłby zrobić ich co najmniej dziesięć. Pytanie o moment zejścia bohatera ze sceny. Czy zrobić to w pełnym świetle? Czy wtedy, gdy zauważa się pierwsze ziewnięcia publiczności? Wpatruję się w publiczność. Moi czytelnicy bardzo chcą Kani, dlatego też na pewno będzie kontynuacja jego śledztw. Następna powieść, do której zamierzam usiąść w tym roku, znów będzie oparta na absolutnie niewiarygodnej, a jednak prawdziwej historii. Karolina Macios, redaktorka moich książek, i Paweł Goźliński, redaktor naczelny wydawnictwa Agora – czyli jak dotąd jedyna dwójka wtajemniczonych – uznali następną opowieść z Jakubem Kanią za frapującą. Mam nadzieję, że uda mi się skonstruować ją tak, aby podzielili ten pogląd również czytelnicy.

Rozmawiał: Marcin Waincetel
fot. Renata Dąbrowska

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady