Napisałam książkę, jaką sama chciałabym przeczytać ? wywiad z Pauliną Klepacz
Stworzyła powieść o młodych i nie do końca gniewnych XXI wieku. Jej debiut, „Daj mi więcej”, to trochę wielkomiejskie love story, a trochę diagnoza dwudziestolatków naszych czasów – zachłannych na sukces i sławę oraz zagubionych w wirze codziennej pogoni za nie wiadomo czym.
Milena Buszkiewicz: Weszłaś na rynek wydawniczy całkiem pewnie: duże wydawnictwo, a nie imprint dla debiutantów i wydań testowych. To zobowiązuje?
Paulina Klepacz: Miałam sporo szczęścia, że moja książka wysłana jako propozycja wydawnicza została zauważona. Szczerze mówiąc, nie marzyłam ? w przeciwieństwie do mojej bohaterki ? aby pisać książki. Jednak jakiś czas temu w mojej głowie pojawił się temat, nie dawał mi spokoju, więc się z nim zmierzyłam. A jak już napisałam, to stwierdziłam, że spróbuję to rozesłać do paru wydawnictw. No i się udało. Jednak poczułam presję i dopracowując ostateczną wersję autorską, byłam bezlitosna nawet dla moich ulubionych fragmentów.
I jak się przyjrzeć, to temat też odważny: seks, wielkie miasto i ? mogę chyba powiedzieć ? diagnoza całej „warszawki”, z której kpi Polska klasy C, D. Nie miałaś obaw, kiedy pisałaś taką powieść?
Kiedy pisałam, nie miałam pojęcia, czy coś z tego wyjdzie, czy tekst ujrzy światło dzienne, więc pisałam tak, jak chciałam, to, co chciałam, na nic się nie oglądając. Zresztą pisząc, trzeba się wyzbyć wstydu, obaw, autocenzury, inaczej nie ma sensu. Nie ma też oczywiście sensu na siłę epatować wulgarnością, seksualnością, jednak są momenty, gdzie trzeba coś powiedzieć dosadnie, nie można więc szukać eufemizmów czy spuszczać zasłony milczenia. Napisałam książkę, jaką sama chciałabym przeczytać. Może na swój sposób odważną, ale myślę, że moi idole tacy jak Henry Miller czy William Burroughs chyba by się nie zarumienili.
Patrzę na twoją książkę: okładka trochę ? la Paulo Coelho (róż, usta), z tyłu na zdjęciu blond Paulina. Same klisze. Myślisz, że cię zaszufladkują?
Naprawdę okładka skojarzyła ci się z książką Coelho? (śmiech) Szczerze, uważam, że skoro na pewne rzeczy nie mamy wpływu, to nie warto się nimi przejmować. Uwielbiamy szufladkować, bo to wygodne i pomocne, szczególnie gdy pojawia się coś nowego. Istotne jest, aby umieć się z tej czy innej szufladki wydobyć. Poza tym myślę, że każdy, kto przeczyta choćby opis mojej książki, powinien zauważyć, że ma do czynienia z grą kliszami takimi jak love story, usta, rozmazana szminka. Kliszami, które są wytworem naszej kultury. W „Daj mi więcej” staram się pokazać uwikłanie bohaterów w różne społeczne schematy, stereotypy. Bohaterowie próbują się od nich wyzwolić, jednak jest to trudne, bo one są mocno zakorzenione w naszych głowach od dziecka. Główna bohaterka Pola niby ma feministyczne zapędy, ale jak się zapomni, to używa seksistowskich zwrotów czy mniej lub bardziej świadomie wykorzystuje wytarte symbole kobiecości, próbując budować swoją tożsamość.
„Daj mi więcej” kipi seksem, ocieka alkoholem i wszelkimi sokami. To pisarska odwaga pozwoliła ci coś takiego wymyślić czy może po prostu tak właśnie jest?
Powieściowy świat jest momentami trochę przerysowany, aczkolwiek tak wygląda życie, może nie każdego i nie zawsze, ale jednak. „Daj mi więcej” opowiada o dwudziestokilkuletnich ludziach, którzy swobodnie korzystają z możliwości oferowanych przez duże miasto, eksperymentują z używkami, swoją seksualnością. Kiedy jak nie teraz? Prowadzony przez nich tryb życia jest też odpowiedzią na trawiący ich lęk przed dorosłością, mają syndrom Piotrusia Pana. Stały związek z różnych powodów się nie sprawdza, więc żeby się już nie sparzyć, stawiają na jednorazowe przygody, nocne zabawy.
Kolejna rzecz, która przyszła mi na myśl, gdy czytałam twoją książkę, to pytanie: na ile ona jest pisana serio?
Historia opisana w „Daj mi więcej” powstała w mojej głowie, jednak na bazie tego, co się wokół mnie dzieje. Poruszyłam temat, który mnie interesuje. Historie związków takich jak ten Poli i Tomka są częste. Wymarzone, idealizowane pierwsze miłości nie zawsze prowadzą do ołtarza. Przedkładanie kariery czy życia towarzyskiego ponad uczucie jest też dość powszechne. W końcu mamy także sytuacje, kiedy w związku heteroseksualnym jeden z partnerów okazuje się homoseksualny. Kiedy to spotyka nas na początku dorosłości, to pół biedy. Gorzej, kiedy jesteśmy małżeństwem z długim stażem i gromadką dzieci. Sam homoseksualizm już jakoś oswoiliśmy, ale tego typu problemy ? naprawdę częste i trudne dla obojga partnerów ? wciąż są zamiatane pod dywan. O zdradzie heteroseksualnej opowiemy znajomym, tę homoseksualną wolimy przemilczeć. Wydaje mi się również, że dużym problemem jest to, że wciąż nie akceptujemy tego, że nasza seksualność ma wiele odcieni, zamiast to docenić.
Można by powiedzieć, że nasza kondycja jako ludzi w wielkim mieście nie jest najlepsza?
Raczej skłaniałabym się ku temu, że nasza kondycja jako ludzi w ogóle nie jest najlepsza. Ale nie tyle z powodu zepsucia, co zagubienia w tym wszystkim, w świecie pędzącym szybko do przodu, w którym niby wszystko można, w którym dużo trzeba. Mamy wolność, otwarte granice, postępującą liberalizację obyczajów. I chcemy z tego korzystać, ale w tym natłoku gubimy siebie, to, co dla nas ważne, rozmieniamy się na drobne. W dużym mieście jakoś to wszystko bardziej widać.
Do tego miasto demoralizuje!
Miasto oferuje wiele możliwości, ale to od nas zależy, czy z nich skorzystamy. Jednak w wielkim skupisku teoretycznie anonimowych ludzi łatwiej nam przychodzą pewne zachowania, obserwujemy większe rozluźnienie moralne, mamy skąd wziąć przykład. Tu bez problemu pójdziemy nad ranem na drinka, do klubu ze striptizem czy zamówimy narkotyki z dostawą do domu. Pytanie, co nam to daje. Czy to nie jest kolejna ucieczka, np. przed samotnością, oszukiwanie siebie, jakieś placebo?
Wszyscy ze wszystkimi, seks na każdym rogu. Nie chcesz wyjechać?
Absolutnie nie! Szkoda byłoby porzucić takie inspiracje i nie móc zobaczyć, co będzie dalej.
Rozmawiała: Milena Buszkiewicz
TweetKategoria: wywiady