Najważniejsza jest uczciwość – wywiad z Andrew Seanem Greerem, autorem powieści „Marny”

29 kwietnia 2020


O tym, jak radzić sobie z lękami za pomocą satyry, o nawiązaniach literackich obecnych w jego książce, korzyściach płynących z podróżowania i porozumieniu w związkach rozmawiamy z Andrew Seanem Greerem, laureatem Nagrody Pulitzera za powieść „Marny”, która ukazała się w marcu nakładem Wydawnictwa W.A.B.

Karolina Chymkowska: Jedną z najbardziej charakterystycznych inspiracji w „Marnym” jest nawiązanie do „Ulissesa”. Co mają wspólnego Leopold Bloom i Artur Marny? Czemu zdecydowałeś się sięgnąć po powieść Joyce’a?

Andrew Sean Greer: Jest wiele wspaniałych aspektów czytania i pisania: fabuła, postaci, język, filozofia – a jeden z nich to odniesienia. Ponieważ bohaterem jest pisarz, uznałem, że będzie ciekawie nasycić tekst nawiązaniami do literatury, „Odyseja” i „Ulisses” należą do tych najwyraźniejszych. To dlatego, że moja książka wzięła formę z jednego z najstarszych gatunków opowiadania historii: powieści łotrzykowskiej. Typowym przykładem jest „Kandyd”. Jedna przygoda po drugiej, które na końcu okazują się tworzyć całość. Oczywiście mam też swoją Penelopę/Molly Bloom. Ostatnie zdanie książki to świadome echo ostatnich słów Molly. To nie miało być pompatyczne, wręcz przeciwnie, to sposób na wykpienie postaci tak niedorzecznej jak Marny.

Inspiracji i oczek puszczanych do czytelnika jest tutaj sporo, ale chciałabym skoncentrować się na chwilę na jednej szczególnie interesującej postaci: Marian Brownburn. To właśnie ona skupia w sobie cechy zarówno mitycznej Penelopy, jak i Molly Bloom, nie wiemy jednak wiele o jej emocjach. Z pewnością jest silna, zaradna i zawsze obecna w życiu byłego męża, gdy ten jej potrzebuje. Jaki jest twój stosunek do Marian?

Pisanie o niej to była przyjemność – początkowo nawet nie miała znaleźć się w książce, ale jakoś wciąż udawało jej się tam zakraść. Mam skłonność do tworzenia silnych i energicznych postaci kobiecych, ponieważ takie właśnie są moje przyjaciółki, a już w szczególności lubię bezpośrednie, dojrzałe kobiety, do których należy Marian. Kiedy rozpoczynałem pracę, nie planowałem nawet, że pojawi się ponownie w finale książki, ale to przyszło naturalnie. Dawna miłość może się skończyć, ale dawne znajomości już niekoniecznie, a przyzwoici ludzie zjawiają się tam, gdzie są potrzebni, niezależnie od tego, co wydarzyło się wcześniej. Chciałem, by było jasne, że ona jest właśnie taką przyzwoitą osobą. Już kiedy pierwszy raz spotkała 21-letniego Marny’ego, dała mu naprawdę dobrą radę!

Związek między Arturem i Carlosem Pelu jest wyjątkowo skomplikowany. Czy naprawdę są rywalami? Wrogami? Przyjaciółmi? Wszystkim po trochu?

Wszystkim po trochu. Oparłem Carlosa na postaci Charlotte z powieści Colette „Chéri”. Charlotte i Lea były niegdyś słynnymi kurtyzanami, rywalizującymi o względy zamożnych mężczyzn, ale ale po pięćdziesiątce zdały sobie sprawę, że mają tylko siebie nawzajem. Rywalizacja nadal jest obecna, ale towarzyszy jej wstrzemięźliwy szacunek. W „Chéri” Lea ma romans z synem Charlotte, Freddym Peloux. Różnica wieku wynosi jednak trzydzieści lat, a nie piętnaście, jak w mojej książce. Skandalistka Colette!

„Poproś mnie o to, a zostanę” – ten motyw pobrzmiewa na przestrzeni książki, silnie się też łączy z brakiem umiejętności wyrażania swoich uczuć i pragnień przez Artura. Dlaczego Artur pozwolił Freddy’emu odejść? Czy ma to związek z jego zaburzeniami poczucia własnej wartości?

Tak. Sądzę, że Artur nie jest w stanie uwierzyć, iż ktoś chciałby dobrowolnie wybrać właśnie jego. W końcu wcześniej zrobił to tylko jeden mężczyzna, Robert, a Marny ma wrażenie, że go skrzywdził i zasługuje przez to na życie w samotności. Uważa ponadto, że jego życie już się skończyło – ma przecież pięćdziesiąt lat! Nie umie spojrzeć na siebie jako na dojrzałego mężczyznę, raczej widzi w sobie wyrośniętego chłopca, a kto chciałby kogoś takiego?

Artur nie ma zbyt dobrej opinii o sobie. A przecież nie należy wcale do ludzi przeciętnych, poglądy otoczenia na jego temat różnią się mocno od jego własnych. Czemu jest dla siebie taki surowy? Wydaje się, że nie dostrzega przez to również dobrych rzeczy, które mu się przytrafiają. Desperacko szuka tego, co już kiedyś znalazł, nawet dwa razy. Jak sądzisz, czy jego podróż pomoże mu to zrozumieć?

Stanowi to element komedii. Jeden z moich przyjaciół powiedział mi: „nie możesz napisać powieści o radości”, a ja uznałem to za wyzwanie, więc napisałem. Zanim jednak zacząłem, już wiedziałem, że pisanie o radości musi wyjść od pisania o cierpieniu. W przeciwnym wypadku książka będzie zmierzać donikąd. Cierpienie jest mi dobrze znane (jak każdemu), wiedziałem, że przyjdzie mi ukorzyć (i upokorzyć) mojego głównego bohatera całkowicie, jeśli mam przywrócić mu jakiekolwiek szczęście.

Powiedziałeś kiedyś: „wykpiwając sam siebie, znajduję drogę do prawdziwych emocji”. Starzenie to bardzo osobisty i emocjonalny proces, ale wszyscy musimy przez niego przejść. Pisanie o tym nie jest łatwym zadaniem. Czy uważasz, że nadanie powieści formy satyry to sposób na stworzenie bardziej uniwersalnego przesłania i zaapelowanie do emocji większej liczby ludzi?

Trudno mi powiedzieć. Napisałem tę powieść z osobistych pobudek, jak robi większość z nas, ale to wspaniałe, kiedy dociera się też do innych. Wiedziałem, że nie mogę zdecydować się na inną formę niż satyra, ponieważ piszę o tym, czego się boję. To, że w powszechnym odbiorze powstała z tego książka afirmująca życie, cieszy mnie bardziej, niż jestem w stanie wyrazić. Niemniej napisałem ją głównie po to, by przepracować własne lęki i upokorzenia – i wyśmiać je.

Gdybyś miał porównać Artura na początku i na końcu jego podróży – co się w nim zmieniło? I czy te zmiany okażą się trwałe, czy pozwolą mu prowadzić bardziej pogodne życie?

Tak naprawdę to nie wiem. W pewnym sensie nie zmienił się wiele, ale w mojej opinii to jeden z pozytywów książki, że mimo wszystko udaje mu się zachować niewinność. Wydaje mi się, że jeśli nie pozwalamy życiu nas zmienić, to jest to bardziej godne uznania, niż wtedy, gdy na to pozwalamy. Szczera niewinność to najbardziej urocza cecha Marny’ego i dał radę ją uchronić.

Jeden ze znajomych Marny’ego mówi mu, że jego nadzieje na literacki sukces są skazane na porażkę, ponieważ w swoich dziełach uwypukla smutne aspekty bycia gejem, zamiast występować w roli orędownika społeczności. To czyni go „złym gejem”. Co ty sądzisz o tej opinii? Czy Artur, jako pisarz i gej, faktycznie powinien rozumować w kategoriach społecznej i artystycznej odpowiedzialności wobec społeczności LGBT?

To pytanie, które musi zadać sobie każdy pisarz, niezależnie od tego, do jakiej społeczności należy. Wszyscy piszemy na podstawie własnych doświadczeń, opowiadamy historie ze swojego otoczenia, musimy być jednak w tym uczciwi, nie możemy podtrzymywać mitu. A to oznacza, że najprawdopodobniej spotkamy się z niechętną reakcją ze strony własnej społeczności, bo każda grupa społeczna, nie tylko LGBT, ceni sobie swoje mity. Wyobraźmy sobie chociażby powieść, która pokazuje jakąś wersję życia na wsi. Czy któryś z sąsiadów się obrazi? A inny zachwyci? Tak to już jest. Nasze zadanie to pozostać uczciwym, tworzyć bohaterów sprawiających wrażenie realnych osób. To najlepszy sposób, by każdej społeczności nadać ludzką twarz i budzić empatię.

Czy sam też lubisz podróżować? Czy podróż Artura to również twoja własna wyprawa? Czy uznajesz podróże za element samorozwoju?

W tej konkretnej chwili to dosyć zabawne, ponieważ nie ma się jak ruszyć za próg własnego domu! Ale uwielbiam podróżować. Podobnie jak Artur, znajduję w tym spokój (w odróżnieniu od większości ludzi, dla których to źródło niepokoju). To dlatego, że w tym wypadku po prostu wszystko ma prawo pójść źle. Wypada się zgubić – po to właśnie podróżujemy. Powinniśmy podać w wątpliwość własne pojmowanie piękna, języka, kultury. To ma wytrącić nas z równowagi. Ponieważ mam skłonności do przejmowania się największymi drobiazgami, co jest bezsensowne, bardzo pasuje mi sytuacja, w której niejako mam pozwolenie na popełnianie błędów. Sądzę, że w szczególności dla Amerykanów podróże są istotne, by dostrzegli, że ich sposób życia nie jest jedynym, jaki istnieje. Amerykanie są bardzo prowincjonalni, brakuje nam wiedzy o świecie. Dobrze jest zrozumieć, że możemy się mylić. Myślę, że taka nauka przyda się każdemu.

Gdyby ktoś zapytał mnie o radę w sprawie związków, w szczególności tych dojrzałych, prawdopodobnie powiedziałabym, że kluczem jest komunikacja, że nie należy zamiatać niczego pod dywan, ponieważ prędzej czy później to się zemści. Takie przekonanie wydaje się również pobrzmiewać w „Marnym”. A zatem jaką radę ty byś sformułował? Co należy zrobić, by związek przetrwał?

Zgadzam się, to jest klucz, ponieważ komunikacja prowadzi do zrozumienia. Jeśli rozumiesz, przez co przechodzi twój partner, wszystkie jego działania nabierają większego sensu. Nie suszy ci głowy o zmywarkę dlatego, że cię nienawidzi, tylko dlatego, że bałagan odbiera mu poczucie bezpieczeństwa. Trzeba wielu rozmów, by osiągnąć ten stopień porozumienia, i wiele cierpliwości – z obu stron. Ale nagrodą jest miłość. A – jak Marny słyszy od jednej z postaci we śnie – co może być ważniejszego od miłości?

Rozmawiała: Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady