Najpierw się zastanawiam, później ryzykuję ? wywiad z Tomaszem Marchewką

4 lipca 2017


Tomasz Marchewka w swojej debiutanckiej powieści „Wszyscy patrzyli, nikt nie widział” przedstawia mikroświat, w którym namiętność łączy się ze zbrodnią, a chorobliwa ambicja z wielkim ryzykiem. Rozmawiamy z autorem o atrakcyjności literatury łotrzykowskiej, szulerach, kobietach fatalnych i steampunkowym anturażu. Nie zabrakło również pytań o scenariusz gry „Wiedźmin 3”, który Marchwka współtworzył, a także ulubioną literaturę i najbliższe plany zawodowe.

Marcin Waincetel: Czy mógłbyś określić się mianem ryzykanta? Kogoś, kto umiałby postawić wszystko na jedną kartę? Pytam nieprzypadkowo, bo w twojej debiutanckiej książce nie brakuje takich bohaterów.

Tomasz Marchewka: Hmm? Zabiłeś mi ćwieka tym pytaniem. Mam wrażenie, że przez ostatnie kilka lat trochę się uspokoiłem, bo jeszcze niedawno odpowiedź brzmiałaby – absolutnie tak. Ale mimo wszystko wciąż odpowiadam: tak. Chociaż im jestem starszy, tym to ryzyko jest bardziej kontrolowane. Najpierw się zastanawiam, później ryzykuję. Kiedyś nie miałem za grosz instynktu samozachowawczego, dzisiaj świadomie go wyłączam.

„Wszyscy patrzyli, nikt nie widział” to przykład literatury łotrzykowskiej, w której ? mam takie wrażenie ? najbardziej liczy się moralna niejednoznaczność bohaterów. Co skłoniło cię, żeby swoją opowieść przedstawić właśnie w taki sposób?

To jest mój flirt z kilkoma, wydaje mi się, rzadko spotykanymi motywami. Jednym z pierwszych założeń było to, żeby spróbować napisać książkę, w której bohaterowie będą złymi ludźmi. To duże wyzwanie, bo jeżeli czytelnik ich nie polubi, to porobione, nie będzie im kibicował. Długo zastanawiałem się, jak to zrobić, bo nie chciałem używać najprostszego wybiegu, czyli romantycznych „dobrych złoczyńców” ani też jowialnych, sympatycznych ludzi, którzy czasami są na bakier z prawem. Trochę idąc za „Ojcem chrzestnym”, zdecydowałem, że najlepiej, żeby byli źli, ale honorowi. I dodałem do tego to, że stają przeciwko komuś jeszcze gorszemu niż oni.

Areną wszystkich wydarzeń jest Hausenberg ? miasto grzechu, jak określiłby je zapewne Frank Miller. Zgodzisz się, że jest ono również jednym z głównych bohaterów tej książki?

Zdecydowanie tak! W mojej głowie jest to pierwszy i najważniejszy bohater. Co ciekawe, na dobre uświadomiłem sobie to dopiero po napisaniu całości, ale cały czas gdzieś podświadomie czułem, że to nie jest historia o młodym szulerze. Młody szuler jest oczywiście ważny, tak jak jego ambicje i plany, ale najważniejszy jest szerszy kontekst. A tym kontekstem jest właśnie miasto i pewien moment dziejowy, w jakim znaleźli się jego mieszkańcy.

Wspomniałeś o różnych motywach, interesująco wykorzystujesz też nieco steampunkowy anturaż ? przedstawiasz alchemiczną rewolucję techniczną, czyli sygnalizowany przez chwilą moment dziejowy.

W pierwszych wersjach książki Hausenberg był o wiele bardziej wiktoriański i steampunkowy, ale im dłużej trwał research, tym bardziej realia przesuwały się w stronę początku XX wieku. Co ciekawe, jednym z kluczowych elementów w tym procesie były? sukienki. Jedną z pierwszych scen, które miałem w głowie, kiedy siadałem do wymyślania fabuły, był wielki bal. I za cholerę nie mogłem sobie wyobrazić go w totalnie wiktoriańskiej estetyce. Pierwsze, co przerobiłem, to ubrania bohaterów ? sukienki i garnitury. A za nimi poszło zachowanie postaci i ich sposób myślenia.

Bez wątpienia sporo główkowałeś też nad konstrukcją historii, bo niejednokrotnie bawisz się narracją ? zmieniasz czas, miejsca, perspektywy. Czy to była dla ciebie najtrudniejsza część pisania?

Jeżeli chodzi o rożne plany czasowe, to od samego początku miałem na nie spójny pomysł i wiedziałem, co i kiedy powinno się wydarzyć. Chociaż, jak się później okazało, w środkowej części fabuły były poważne „dziury logiczne”, to jednak od początku wiedziałem, jak ta historia się skończy i znałem kluczowe momenty, które po drodze powinny mieć miejsce. Najtrudniejsze było stopniowanie napięcia. Trudno było mi z perspektywy trzeciej osoby ocenić, czy przy danej scenie ktoś będzie obgryzał paznokcie, czy po prostu przejdzie na kolejną stronę. Tutaj trzeba było zdać się na wyczucie.

Jednym z wątków w twojej powieści jest relacja na linii mistrz-uczeń. Obserwując wojnę ich charakterów, nasuwa się pytanie: lubisz konfrontować ze sobą odmienne osobowości?

Lubię wyraziste, trochę komiksowe charaktery ? stąd taka konwencja książki, a co za tym idzie, także podkręcone relacje pomiędzy bohaterami. Co do samej relacji mistrza i ucznia, to wydawało mi się przewrotne pokazać, jak rośnie pomiędzy nimi pewien konflikt. Więcej wolałbym nie mówić, żeby nie spalić tego, co dzieje się w książce.

W jaki sposób mógłbyś określić postać Slavy? Wydaje się, że to jeden z niewielu bohaterów, który może wzbudzić coś na kształt… sympatii? Litości? Reszta charakterników potrafi zaskoczyć ? najczęściej negatywnie.

Slava ma wszystkie moje najgorsze cechy z czasów nastoletnich ? Chciałem zmierzyć się z opisaniem bohatera, który zachowuje się w sposób lekkomyślny, jest ambitny do poziomu, w którym staje się irytujący, a jednak będzie wzbudzał sympatię. Co ciekawe, z opinii czytelników wynika, że większość z nich najbardziej lubi Petra, który chociaż jest postacią znacznie bardziej mroczną i brutalną, to jednak wszyscy mu kibicują. Może dlatego, że ironiczne poczucie humoru Petra „ukradłem” mojemu bardzo bliskiemu przyjacielowi i w niektórych momentach starałem się go opisać tak, jakbym opisywał mojego kumpla.

W swojej książce przemycasz również subtelną erotykę. W pewnym miejscu, ustami Profesora, mówisz, że kobietom nie można ufać. Te słowa nie padają bez przyczyny. Camilla, ale nie tylko ona, bo również Caterina, to diablo interesujące postacie.

Cóż mogę powiedzieć? Skoro jest noir, to i musi być femme fatale. Albo dwie. Kiedyś usłyszałem zarzut, że te postaci są tylko dekoracją i spełniają funkcję estetyczną, ale nie jest to prawda. Jedna z nich jest siłą sprawczą, która trąca mały kamień i wywołuje ogromną lawinę wydarzeń. Jak pisał Dumas: „cherchez la femme”.

W posłowiu wspomniałeś, że prywatnie interesujesz się sztuką szulerstwa, a jedną z inspiracji ku temu był film „Wielki Szu”. Czy to znaczy, że grywasz w karty? Bo rozumiem, że niekoniecznie zajmujesz się rachowaniem kości!

Haha, z rachowaniem kości miałem chyba trochę więcej wspólnego niż z kartami, bo trenowałem sporty walki. A tak poważnie, kartami interesuję się przede wszystkim teoretycznie. Czasami oglądam zawody pokerowe, lubię czytać anegdoty o wielkich graczach i, oczywiście, o przekrętach.

Pogadajmy o Geralcie. Jak to w ogóle się stało, że zostałeś jednym ze scenarzystów gry „Wiedźmin 3: Dziki Gon” oraz dodatku „Krew i wino”? Rozumiem, że literacki pierwowzór Sapkowskiego nie jest ci obcy?

Nie zliczę, ile razy czytałem wiedźmińską sagę. Pewnie dziesiątki razy? A było to tak ? od zawsze wiedziałem, że chcę pisać książki. Pierwsze opowiadania pisałem chyba jako ośmiolatek. Co ciekawe, od samego początku byłem pragmatycznym dzieciakiem i miałem świadomość tego, że pisarzem „full-time” zostaje się w procesie wieloletniej pracy. Nie po pierwszej, ale po drugiej, trzeciej, czasami piątej książce. Dlatego lata później, obok pisania opowiadań do szuflady, szukałem różnych innych rzeczy, najlepiej związanych z pisaniem, które mógłbym robić w czasie tego procesu.

A co rozrywką wirtualną?

W gry komputerowe gram tak samo długo, jak czytam i piszę. Połączenie wydaje się oczywiste? No i pewnego dnia zdecydowałem, że trzeba spróbować. Ustawiłem sobie dział „Oferty pracy” z witryny CD PROJEKT RED na stronę startową przeglądarki i czekałem, aż pojawi się „writer”. Pojawił się, wysłałem wyciągnięte z szuflady próbki, później była wieloetapowa rekrutacja, a później jeden z najfajniejszych telefonów w życiu, kiedy przekazano mi, że się udało.

Sakramentalne pytanie ? czy możesz zdradzić nad czym obecnie pracujesz? „Wszyscy widzieli…” ma już zapowiedzianą kontynuację.

To prawda, siedzę nad konspektem drugiej części „Miasta Szulerów”. Jest to w chwili obecnej mój najważniejszy książkowy projekt, chociaż gdzieś z tyłu głowy równolegle rodzi się powieść zupełnie inna i chyba o wiele bardziej wymagająca. Ale to na razie tajemnica.

Przypuszczam, że lubisz zaskakiwać ? taki wniosek bierze się choćby z fabularnych wolt, których w twojej debiutanckiej książce nie brakuje. A czego ty, prywatnie, poszukujesz w literaturze?

Czytam najróżniejsze rzeczy ? nie tylko fantasy, ale też kryminał, główny nurt, reportaż. A ostatnio najbardziej skręcam w kierunku science fiction. Takiego klasycznego, hardcorowego SF, do którego pełnego zrozumienia trzeba trochę pogrzebać w źródłach i pojmować, dlaczego stało się to, co się stało. Daje mi to zawsze motywację, żeby zgłębić jakiś temat, przegrzebać źródła, dowiedzieć się nowych rzeczy, a potem powrócić do czytanej książki i jeszcze raz zajarać się tym, jak ktoś oparł na tym fabułę albo scenę. Zresztą sam podobnie pracuję nad fantasy ? czytam materiały źródłowe, zapisuję sobie pojedyncze anegdoty, skojarzenia, prawdziwe historie, a później część z nich wykorzystuję, żeby urealnić części zupełnie zmyślone.

Rozmawiał: Marcin Waincetel
fot. Adam Mikołajczyk/Pracownia Męskich Portretów

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady