Najłatwiej zacząć rozmowę od książek – wywiad z Marią Dąbrowską-Majewską

23 października 2012


Od niedawna jest o nich bardzo głośno. Kilka zdecydowanych i pewnych swego kobiet założyło na warszawskiej Pradze bibliotekę. Nie jest to jednak zwykłe miejsce, w którym można wypożyczyć na miesiąc książkę. Biblioteka Sąsiedzka to odpowiedź na potrzeby mieszkańców i okazja do tworzenia przez nich samych czegoś wartościowego, a wspólnym mianownikiem całego przedsięwzięcia są książki. O tym, dlaczego warto się nimi dzielić i ile czytają więźniowie, opowiedziała jedna z założycielek Praskiej Biblioteki Sąsiedzkiej – Maria Dąbrowska-Majewska.

Kiedy pojawił się pomysł na założenie Biblioteki Sąsiedzkiej?

Pomysł dokładnie pojawił się w zeszłym roku jesienią. Po raz pierwszy został głośno sformułowany na początku grudnia. Jest w jakimś sensie efektem programu rewitalizacji społecznej, który Fundacja Zmiana prowadziła na terenie Pragi. Była jasno artykułowana potrzeba, że powinno być miejsce wspólne dla bardzo różnych osób. Wpadłyśmy na to, że powinno to być miejsce związane z książkami, bo najłatwiej jest zacząć rozmowę od książek. Nawet, jeżeli ktoś deklaruje, że nie czyta.

Ile czasu minęło od pomysłu do realizacji, czyli przede wszystkim do odnalezienia miejsca?

W pewnym momencie zdecydowałyśmy, że trzeba wyjść z pomysłem na zewnątrz, a nie jedynie siedzieć z nim u mnie w domu przy stole. Podjęłyśmy decyzję, że fundacja zacznie starać się o lokal na bibliotekę. Proszę pamiętać, że my nie mamy źródeł finansowania, więc dla naszej małej organizacji podjąć takie działanie, to duże ryzyko. Poszłyśmy z propozycją projektu do urzędu dzielnicy i ku naszemu zaskoczeniu, ale i też radości, okazało się, że pani Katarzyna Łegowicz (praska wiceburmistrz) i pani Magdalena Hennig-Rosiecka (naczelniczka praskiego wydziału kultury) były pełne aprobaty dla tej inicjatywy. I to samorząd pomógł nam odnaleźć miejsce. Wysłano nas do administracji, wyłączono lokal z przetargu, w związku z tym mamy umowę o wynajęcie miejsca po najniższych stawkach, jakie w Warszawie mogą się przydarzyć. Po dwóch miesiącach podpisałyśmy umowę, potem dostałyśmy klucze i otworzyłyśmy Bibliotekę Sąsiedzką.

No i co panie zastały na miejscu?

Jezus Maria i jeszcze bardziej? to był najlepszy lokal z zaproponowanych. Remont wydawał się nie przekraczać naszych możliwości, liczyłyśmy na pomoc i współpracę sąsiadów. To jest jednak duże ryzyko podejmować takie działanie. Musiałyśmy określić potrzeby remontowe, wygląd wnętrza, do jakiego poziomu wyposażenia musimy dojść etc. Pomimo tego i tak spotykały nas niespodzianki. Bardzo zależało i zależy nam na tym, żeby to miejsce było odpowiedzią na potrzeby artykułowane przez odwiedzających, czyli ? co ludzie chcą?. Najpierw sprawdzałyśmy, czy w ogóle możliwe jest uzyskanie odpowiedzi. No i okazało się, że tak. Myślę, że od czasu, kiedy po raz pierwszy otworzyłyśmy te drzwi, tam na Okrzei, wszystkie mamy poczucie doświadczania ogromnej ludzkiej życzliwości. My nie mamy trudności. Te, które są, to takie wynikające po prostu z biedy, bo nie mamy pieniędzy na kołki, karnisze, półki, światło, lampy, itd. Wszystko rozwiązuje się dzięki szeroko pojętej sąsiedzkiej życzliwości. Ludzie nam po prostu pomagają. Ktoś przychodzi oddać książki, a ja pytam, czy nie pomógłby nam rozłożyć dywanu, bo otrzymałyśmy go już trzy miesiące temu, no i teraz jest już tak zimno, że może rozłożylibyśmy ten dywan. Przychodzą uczniowie i wolontariusze do spisywania księgozbioru, ale trzeba dokończyć malowanie, więc malują. Tak to funkcjonuje.

Czyli nie muszą się panie prosić o pomoc?

No, jeśli proszeniem można nazwać pytanie, czy może pan przyjść wkręcić nam dwa kołki i zainstalować karnisz, to tak, jest to ta forma proszenia, którą stosujemy nieustannie (śmiech).

A więc cały czas jest odzew i pomoc od mieszkańców.

Tak, od ludzi z miasta, od ludzi z Polski dostajemy książki ? z Krakowa, Wrocławia czy Tomaszowa Mazowieckiego. Dostaliśmy też, właśnie z Tomaszowa, pytanie, czy nie chcielibyśmy otworzyć takiej biblioteki tam. Nie jest to proste, bo choćby jest ta cała część przygotowawcza ? potrzeby, perspektywy, możliwości i rozwiązania. Tomaszów nie jest miejscem, które doskonale znamy, więc póki co jeździmy tam już od dwóch miesięcy i zbieramy informacje o tym mieście. I w ten sposób, być może, otworzymy drugą bibliotekę, właśnie w Tomaszowie Mazowieckim.

Czyli można się do was zgłosić z pytaniem o to jak taką bibliotekę założyć u siebie? Na przykład na wsi. Czy takie pytania też się pojawiają?

Taką bibliotekę otworzymy w sołectwie w Okrzeszynie. Jeden z mieszkańców zainteresował się inicjatywą. Przede wszystkim przekazałyśmy mu 160 książek. Mamy już sprawdzony cały system rozmawiania z samorządem i lokalnymi inicjatywami ? negocjowania umów, warunków i zasad współpracy, badania możliwości i potrzeb lokalnych. Mamy pewne zasady, na których chciałybyśmy, żeby wszystkie biblioteki sąsiedzkie funkcjonowały. A najważniejszą zasadą jest niezwykłe wsłuchanie się w to, czego ludzie chcą. Widzimy, że to jest podstawa powodzenia przedsięwzięcia. Nie można mieć wizji, którą się „niesie do ludu” bez porozumienia z nim.

A poza tym, że w bibliotece będzie można wypożyczyć książki, to co jeszcze jest przewidziane, coś się będzie działo?

To się już dzieje. Było spotkanie dotyczące budowania historii kamienicy. Przyszedł jeden z okolicznych mieszkańców, nasz sąsiad, tylko że z drugiej ulicy, który opowiedział, jak zbierał historię swojej kamienicy. Opowiedział niesamowitą historię zeszyciku, który znalazł, i to jest także historia budowania opowieści o domu. Budowania miejsca. Było spotkanie z przewodnikiem praskim o powstaniu na Pradze. Odbędą się warsztaty układania bukietów z suszonych kwiatów, gdyż przyszła pani i zapytała, czy nie chciałybyśmy robić takich zajęć. Ona przyjdzie z sąsiadkami, a my jedynie znajdziemy książki o układaniu kwiatów, udostępnimy duży stół i rozpowszechnimy informacje.

Kto razem z panią tworzy tę bibliotekę?

Kobiety. Kobiety wspomagane przez swoich mężów, partnerów, przyjaciół, znajomych. Nie można powiedzieć, że tę bibliotekę tworzą ludzie „nawiedzeni”, raczej jesteśmy grupą przyjaciół. Poza tym jesteśmy „twardo stąpające po ziemi”. Przewidujemy trudności, widzimy ograniczenia, szukamy alternatyw i chcemy być zespołem. Jesteśmy bardzo różne. Mamy swoje zróżnicowane doświadczenia życiowe, zainteresowania, wykształcenie, wykonywane prace i oczywiście wiek. Ludzie tak na nas patrzą i chyba zastanawiają się, kiedy dojdzie do jakiejś kłótni. A my nie mamy na to nawet czasu. Poza tym porozumiewamy się bardzo wprost, bez niedomówień.

Czego więc można wam życzyć?

Regałów (śmiech). I żeby takie biblioteki powstawały jak grzyby po deszczu. To jest bardzo proste. Ja pamiętam, że jeszcze w maju, zanim wynajęłyśmy lokal w Warszawie, myślałam, że otworzę podobną we wsi Grądy. Mam tam mały domek i bardzo dużo książek. Znam potrzeby mieszkańców, znam tych ludzi. Myślałam sobie, że jeśli tego nie zrobię w Warszawie, to wystarczy, że dam na sołeckiej tablicy ogłoszeń, że zapraszam dzieci i będę im czytała albo że zapraszam matki, by wypożyczały harlequiny. To jest proste i można zacząć bez wielkich nakładów finansowych.

Chcemy, żeby one się „klonowały”. Mogę pani powiedzieć, jaki mamy pomysł. Same szykowałyśmy się około pół roku. Dałyśmy sobie 7-8 miesięcy na weryfikację tego, co planujemy. Dlatego każdą następna bibliotekę będziemy otwierały rok. Będziemy to robić razem z organizacją z miejscowości, w której otwiera się biblioteka. Przez rok będziemy wspomagać, wspierać, będziemy „lokomotywą”, żeby potem odejść i zostawić ich, aby prowadzili to dalej sami, z wiedzą i umiejętnościami, które przez ten czas im przekażemy i razem zdobędziemy. Czasem ważne jest, że przychodzi ktoś z zewnątrz ma inną perspektywę, doświadczenia, wiedzę, ile rzeczy da się zrobić i przede wszystkim nie widzi jedynie braku możliwości. Poza tym początki są zazwyczaj trudne, coś o tym wiem. Z Okrzeszyna pamiętam dziewczyny, nastolatki na przystanku, które mówiły: „czego panie tu szukają, przecież tu nic nie ma”. A dla nas tam jest wszystko. Trzeba tylko zapłacić za to światło, a regały i książki się znajdą. Ludzie robią porządki i wyrzucają stare książki, a nawet z takich można coś zrobić, choćby masę papierową. A stare nieaktualne mapy? Można tworzyć fantastyczne kolaże. I koszty nie są ogromne – myślę około 20 tysięcy rocznie. Ze światłem, czynszem za lokal, telefonem i chociażby 400 zł miesięcznie na zapewnienie ciągłości funkcjonowania albo animację działań. Książki przyniosą ludzie. Gwarantuję.

A jak teraz to wszystko wygląda? Trzeba się jakoś specjalnie promować, zabiegać o uwagę mediów i ludzi?

Zrobiło się spore zamieszanie medialne wokół Praskiej Biblioteki Sąsiedzkiej. Zrobiło się samo, przypadkiem ?ulicą przechodziła dziennikarka i zobaczyła ogłoszenie na bramie zrobione przez naszych sąsiadów. Wcześniej myślałyśmy, że musimy przygotować strategię marketingową, żeby w ogóle promować projekt, ale ona wydarzyła się za nas. Teraz nam łatwiej ? jesteśmy jakoś rozpoznawalnym projektem. Może to ułatwi nam pozyskiwanie środków na funkcjonowanie? Dalej bardzo słuchamy innych – rozmawiamy, pytamy, czytamy raporty. Długo przygotowujemy się w ogóle, ponieważ projekt jest bardzo otwarty i tym samym trudny do jednoznacznego określenia

Chyba nie ma mocnych na panie.

No, jak nie znajdziemy źródeł finansowania i przyjdzie rachunek za prąd to biblioteka zacznie być sezonowa. Nie jesteśmy zamożne. Ale wierzę we współpracę wszystkich czytających. Przy okazji zbierania książek dla bibliotek sąsiedzkich, okazało się dla nas empirycznie, że istnieje całkiem spora rzesza inteligencji i, że ta warstwa społeczna funkcjonuje i wspiera się. Tu po prostu widać historie ludzi po tym jakie przynoszą książki. Przychodzą trzydziestolatkowie i osoby starsze, a ja sobie myślę: „nie żal im podzielić się tym z innymi?”. To są tak doskonałe książki.

I chyba właśnie o to chodzi, żeby nie trzymać ich w domu na półce, a dzielić się z innymi.

Tak, trzeba uwolnić te książki. Trzeba wspomagać czytanie. Wielu naszych sąsiadów to byli skazani. Trzeba pamiętać, że w zakładach karnych chętnie się czyta. To są tak oczytani ludzie. Tylko komu przychodzi do głowy zapytać go co pan czytał? Może dlatego właśnie będziemy organizować akcję „Książki w pudle ? czas rozpakować”, czyli akcję rozwoju bibliotek i promocji czytelnictwa w zakładach karnych. Widzimy, że „Skazani na Shawshank” to nie fikcja, to się naprawdę zdarzyło.

Tylko pogratulować zapału i chęci.

No, to do pracy! Zakładamy kolejną Bibliotekę Sąsiedzką? Postaramy się pomóc.

Rozmawiała Aleksandra Kęprowska

Jeśli chcesz założyć swoją własną bibliotekę lub uzyskać więcej informacji – możesz je odnaleźć na stronie http://bibliotekisasiedzkie.pl/, profilu na Facebooku, albo pisząc e-maila na adres: kontakt@bibliotekisasiedzkie.pl.

Tematy: , , , , ,

Kategoria: wywiady