Na spotkania autorskich częściej podpisywałem piersi niż książki – rozmowa z Františkiem Kotletą
František Kotleta to nom de plume Leoša Kyšy, niegdyś cenionego dziennikarza, obecnie czołowego czeskiego autora science fiction. W Polsce znana jest już jego dwuczęściowa powieść „Underground”, przenosząca czytelnika do dystopijnej Pragi przyszłości. Poza tym, że – jak sam przyznaje – jest wyjątkowo czeski, ten pochodzący ze Śląska Cieszyńskiego pisarz darzy szczególnym afektem nasz kraj. Rozmowę musieliśmy więc zacząć od kwestii stosunków pomiędzy bratnimi nacjami i wyższości bigosu nad smażonym serem.
Sebastian Rerak: Wiesz, że Polacy żartują czasem, że powinni wypowiedzieć wojnę Czechom i się poddać?
František Kotleta: To byłoby naprawdę miłe, ale trzeba by się naprawdę postarać, żeby przegrać. (śmiech)
Pytam, bo akcja „Undergroundu” rozgrywa się po wojnie czesko-polskiej. Skąd pomysł, aby właśnie taki konflikt uczynić kluczowym wydarzeniem, które ukształtowało opisane przez ciebie Czechy przyszłości?
Moi pradziadkowie walczyli na wojnie o Śląsk Cieszyński, która miała miejsce w 1919 roku i była brzydką przepychanką na granicy dwóch nowo powstałych państw. Pradziadek Bartłomiej wyruszył na wojnę z Polakami jako doświadczony legionista z frontu włoskiego. Ponieważ nowa armia czechosłowacka nie miała odpowiedniego zaopatrzenia, żołnierze wysyłali do domów wiadomości, że brak im zapasów. Babcia załadowała więc na wóz stos prowiantu od sąsiadów i wyjechała z jedzeniem do Cieszyna. Potem gotowała dla tamtejszych żołnierzy. Wśród koneserów jej zupy był generał Šnejdárek, czyli facet, którego Polacy uznali później za zbrodniarza wojennego.
Wojna interesowała mnie więc siłą rzeczy. Kiedy zastanawiałem się nad tym, jak Czechy mogłyby rozpaść się w przyszłości – tak, aby pozostała tylko niezależna Praga, uznałem, że taka mała głupia wojna będzie idealnym sposobem na zakręceniem kołem historii w świecie mojej powieści.
Generalnie jestem realistą. Lubię Polskę. W końcu urodziłem się na czeskim Śląsku i doceniam prawie wszystko, co polskie. Niekoniecznie odpowiada mi wasz konserwatyzm, bo jestem na to zbyt czeski, ale gdybym miał wybierać między smażonym serem a bigosem, zawsze stawiam na bigos!
Czasem jednak czuję, że nie wyciągnęliśmy nauki ze wspólnej historii i nadal traktujemy się nawzajem jak kretyni. A czy ktokolwiek może być sobie równie bliski, jak Czesi, Słowacy i Polacy?
Kreując futurystyczną wizję Pragi jako megapolis, starałeś się jak najdokładniej ją sobie wizualizować?
Dla mnie podczas pisania ważniejszy jest klimat niczym z planów zdjęciowych – etos, zapach i charakter miejsc niż rozmieszczenie tego, gdzie co się znajduje. Wziąłem więc wielkie miasta świata oraz starą, dobrą Pragę; pomieszałem je i skupiłem się na ludziach, na tym, jak mogliby żyć i myśleć w odizolowanym megapolis przyszłości.
We współczesnym cyberpunku można zauważyć tendencję do przetwarzania motywów z przeszłości nurtu. W efekcie powstaje nostalgiczna retrofuturystyka. W „Undeground” robisz jednak coś zgoła innego – raczej ekstrapolujesz przyszłość na podstawie aktualnych trendów i zjawisk.
Jestem byłym dziennikarzem, a także popularyzatorem nauki – fizyki, a przede wszystkim nauk społecznych. Lubię myśleć o tym, dokąd zmierza społeczeństwo, jak reaguje na technologię. Oczywiście problem każdego futurologa polega na tym, że rzeczywistość zawsze wprowadza jakąś fundamentalną zmianę, głównie technologiczną, która całkowicie miażdży wszelkie dotychczasowe rozważania. Moja autorska prognoza przyszłości nie jest skierowana do tych, którzy będą żyć po roku 2100, ale do tych, którzy żyją dzisiaj. Interesuje mnie to, co jest teraz i co może z tego wyniknąć. Oczywiście z dodatkową dawką humoru i dziwaczności.
Twoje zainteresowanie nauką jest zatem kluczowe?
Zdecydowanie. Przykładowo badam ludzi, którzy wierzą w siły nadprzyrodzone, uważają, że mają nadnaturalne, magiczne zdolności. Fascynujące jest obserwowanie, jak radzą sobie z tą wiarą we współczesnym społeczeństwie.
Zresztą wiara ludzka w różnych formach jest nie do wykorzenienia. Za sto lat będziemy podróżować w kosmos i jestem pewien, że na statkach kosmicznych staną ołtarze różnych bogów, a ludzie będą odprawiać rytuały i nosić talizmany.
Jak sam przyznajesz, w DNA czeskiej fantastyki wpisana jest satyra. Zaprzeczasz opiniom, że science fiction musi być poważne i dramatyczne.
Jestem Czechem, a Czesi niczego nie traktują poważnie. Nawet śmierci. Cóż, są wyjątki, jak Miroslav Žamboch, czyli autor o bardzo ugruntowanej pozycji na polskim rynku. Jeśli jednak mam wybierać między umierającym, dramatycznym i smutnym, a umierającym, pierdzącym i rzucającym w kogoś ciastem z bitą śmietaną, zawsze wybiorę to drugie.
W jednym z wywiadów powiedziałeś nawet, że najszczęśliwszy jesteś, gdy możesz zastrzelić kosmitę, jedząc przy tym bigos.
Bigos to jedzenie na każdą okazję!
Nie obawiasz się nie tylko humoru, ale i erotyki. Swoją drogą natrafiłem na czeski serwis literacki, w którym obok recenzji znalazły się akty samej redaktorki, pozującej z twoimi książkami.
Przeciętny człowiek spędza około 0,5% swojego życia na seksie, więc pewnie dotyczy to także Polaków. W czeskiej fantastyce seks jest z jednej strony częścią kanonu, tzn. występuje dość powszechnie, ale my ogólnie jesteśmy dość otwarci w tej sferze. W niektórych przypadkach trzeba było wprowadzić zasadę: nagość to nie kostium. Kiedyś na spotkaniach autorskich częściej podpisywałem piersi niż książki.
Liberalność Czechów ma swoje zalety. Z jednej strony nie boimy się „tych rzeczy”, nie stresują nas one, a otwartość zapobiega różnym chorobom i przemocy seksualnej. Poza tym lubię opisywać sceny erotyczne. Jeśli literatura – a fantastyka nie jest wyjątkiem – ma być obrazem życia, seksualność powinna zajmować co najmniej 0,5% objętości każdej książki.
Skądinąd wiem, że polska fantastyka była dla ciebie ważną inspiracją. Czy to od polskich pisarzy zaczynałeś poznawanie całego nurtu?
Kiedy pierwszy raz przeczytałem opowiadania Andrzeja Sapkowskiego, wypaliły mi one dziurę w mózgu. Polska fantastyka wyprzedziła czeską. W naszym kraju w czasach komunizmu ten nurt był tłumiony i ostracyzowany. Uznawano tylko kilku autorów, których można było policzyć na palcach jednej ręki, a połowa z nich była fatalna. Dopiero w latach 90. polscy autorzy pokazali nam, że wszyscy Słowianie mogą tworzyć fantastykę. Nie tylko preferowani przez reżim Rosjanie.
Ze względu na popularność w Czechach bywasz nawet nazywany miejscowym odpowiednikiem Sapkowskiego.
Piszę zupełnie inną fantastykę niż Sapkowski, więc myślę, że porównanie dotyczy głównie wyników sprzedaży lub pozycji na miejscowym rynku. Na pewno na to nie zasługuję, bo Sapkowski jest międzynarodową gwiazdą. Jego twórczość jest genialna.
Zanim poświęciłeś się pisarstwu, byłeś dziennikarzem. Pisanie science fiction jest bardziej dochodowym czy po prostu ciekawszym zajęciem?
Przez całe życie kochałem science fiction. Nie różni się ono jednak tak bardzo od dziennikarstwa. Jako dziennikarz pisałem o ludziach i to samo robię na niwie fantastyki. Po prostu teraz sobie tych ludzi zmyślam, choć i tak zawsze mają oni prawdziwe pierwowzory.
A dlaczego zdecydowałeś się podpisywać powieści pseudonimem, skoro i tak wszyscy znają twoje prawdziwe nazwisko?
Długo trzymałem ten pseudonim w tajemnicy. Z jednej strony było fajnie, ale przede wszystkim musiałem oddzielić poważną pracę, którą wykonywałem jako dziennikarz, od żartów, które robił František Kotleta. Politycy mogliby łatwo tłumaczyć się: „Słuchajcie, to, co Kyša wypisuje w gazetach, to science fiction, jestem niewinny!”, a tego nie chciałem. Kiedy zrezygnowałem z dziennikarstwa, mogłem w końcu powiedzieć, że Kotleta to ja.
Czy jest szansa na to, że kolejne twoje książki ukażą się w Polsce?
W tej chwili trwa tłumaczenie powieści „Spad”. Pisałem ją w 2015 roku, a opowiada ona o III wojnie światowej, która rozpoczyna się od ataku Rosji na Ukrainę i nieudanej próby zajęcia Kijowa. Wielu szuka dziś w niej paraleli, ale dla mnie to przede wszystkim opowieść o ludziach i ich bohaterstwie. Widzimy je dziś codziennie na Wschodzie.
Swoją drogą mówiłem na początku o tym, jak my, Czesi i Polacy, walczyliśmy kiedyś ze sobą. Dziś mocno stoimy razem w jednej linii. Może po wiekach zrozumieliśmy, że powinniśmy wyzbyć się wzajemnej zazdrości i nieporozumień i zjednoczyć się przeciwko bękartom, którzy są naszym wspólnym wrogiem.
Na zakończenie zdradź jeszcze, jaki skład ma trunek o nazwie Tornado Kaczyńskiego, którym raczą się bohaterowie „Undergroundu”?
To pozostanie tajemnicą. (śmiech) Aczkolwiek ten trunek naprawdę istnieje! Został stworzony przez Ślązaka po polskiej stronie granicy. Po prostu obawiam się, że może być nielegalny w twoim kraju.
Rozmawiał: Sebastian Rerak
Kategoria: wywiady