Musiałem zasłużyć na prawo wcielenia się w bohatera – wywiad z Andrém Dussollierem o pracy przy filmie „Wszystko poszło dobrze”

4 lutego 2022

Na ekranach polskich kin możemy właśnie oglądać film „Wszystko poszło dobrze” François Ozona. Obraz nakręcony na podstawie autobiograficznej książki autorstwa przyjaciółki reżysera, Emmanuèle Bernheim, opowiada o 85-letnim kolekcjonerze sztuki, który po przebytym udarze prosi jedną z córek o pomoc w eutanazji. W chorującego mężczyznę wcielił się ceniony francuski aktor André Dussollier, znany m.in. z ról w „Serce jak lód” Claude’a Sauteta czy „Pięknym małżeństwie” Erica Rohmera. Poniżej możecie przeczytać rozmowę o aktorskim wyzwaniu, którym był dla niego występ w filmie „Wszystko poszło dobrze”, a także o współpracy z reżyserem i innymi aktorami.

Czy znał pan filmy François Ozona?

Tak, niektóre, i bardzo pragnąłem wystąpić w jednym z nich! Z taką rolą i partnerkami „Wszystko poszło dobrze” stwarza wyjątkową okazję w życiu aktora. Zachwyciłem się charakterystyczną dla Ozona zwięzłością scenariusza. Przypomniała mi o wielkich elipsach znanych z „U niej w domu”. Podobało mi się także wyzwanie wcielenia się w człowieka, który znajduje się w skomplikowanej sytuacji, a który był ojcem przyjaciółki Ozona. Natychmiast zafrapowało mnie uchwycenie prawdy bohatera.

Czytał pan książkę Emmanuèle Bernheim?

Nie. Nie chciałem obarczać się niepotrzebnymi porównaniami. Scenariusz był dziełem François Ozona i to w niego musiałem się zanurzyć. Jeśli zdecydował się pominąć pewne elementy książki, to znaczy, że nie chciał ich w filmie, a ja nie powinienem się w to wtrącać. Z tego samego powodu nie chciałem też spotykać się z żadnym z przyjaciół ani bliskich André Bernheima.

Jak podszedł pan do roli bohatera, który znajduje się w tak wyjątkowym położeniu fizycznym i moralnym?

François dał mi do obejrzenia kilka dokumentów o ludziach, którzy wybrali godną śmierć. Jeden z nich poświęcony był kobiecie, która wcale nie wydawała się chora. Widz towarzyszył jej w drodze z domu do Szwajcarii, gdzie miała poddać się eutanazji. Byłem pod wielkim wrażeniem jej determinacji w realizacji tej ostatecznej decyzji. Co się tyczy fizycznej wiarygodności choroby, spotkałem się z lekarką ze szpitala Lariboisière, która zajmuje się rehabilitacją osób po udarach. Siedziałem tam, bez charakteryzacji, i zacząłem mówić do niej głosem, który przypisałem swojemu bohaterowi. Chciałem przekonać się, czy wypadnę wystarczająco realistycznie, czy uda mi się zamarkować wpływ choroby na mowę. Miałem też coś szczególnego – nagranie video Emmanuèle Bernheim, na którym jej ojciec oznajmia, że chce z tym skończyć. To było wyjątkowe źródło, swoista biblia dla mojego aktorstwa. Powracałem do tego materiału każdego dnia, aby nasiąknąć sposobem bycia i mówienia Andrégo. Nie żeby go kopiować, ale żeby zaczerpnąć inspiracji z jego ducha, absorbować jego dykcję i rytm.

Kiedy pojawia się pan w filmie, jest pan praktycznie nierozpoznawalny.

Charakteryzacja to ważne narzędzie w procesie nadawania życia takiemu bohaterowi. Chylę czoła przed naszym specjalistą znanym jako Pop (Pierre-Oliver Persin), który miał sprawić, by moja twarz była częściowo sparaliżowana. Zanik mięśni, opadające powieki i usta, bezwładna skóra, a wszystko w kontraście do nienaruszonej strony twarzy. Nałożenie tej charakteryzacji zajmowało dwie i pół godziny każdego rana. To była harówka, niekiedy dość bolesna, ale musiałem zasłużyć na prawo wcielenia się w André Bernheima.

Pomimo swojego stanu André jest charyzmatyczny.

André w żadnym wypadku nie jest żałosny. Za każdym razem gdy czuje się lepiej, jego córki są szczęśliwe i pełne nadziei, że jeszcze zmieni zdanie. Tak bywa w dziewięciu przypadkach na dziesięć, ale on jest pewny swego nawet pomimo fizycznej poprawy. Nic nie zmieni jego zdania, nawet wysiłki, jakie włożył w terapię logopedyczną. Imponuje mi to. Nie wiem, czy ja znalazłbym siłę, aby spojrzeć śmierci w oczy tak jak on. Jest jednym z tych zdeterminowanych ludzi, którzy są absolutnie szczerzy wobec siebie. Jest tym, kim jest, nigdy nie nosi maski i nie zasłania się konwencjami. Ma silną, szczerą i bezpośrednią osobowość. I jego autentyczność nas porusza, nawet jeśli jest dość szorstka.

Zachowanie Andrégo bywa niekonwencjonalne. Zwłaszcza kiedy niesłusznie oskarża córki o to, że chcą się go pozbyć!

André jest jak wielkie dziecko. Stara się wymigać od konfrontacji z gniewem swoich córek. Dowiadujemy się też o tym, że potrafił być podły, kiedy dziewczyny były małe. Nawet teraz mówi Emmanuèle, że była strasznie brzydkim dzieckiem! Mówienie rzeczy, których zazwyczaj nikt nie mówi, było całkiem zabawne. André to ktoś, kto dodaje obrotów twojemu silnikowi. Myślę, że podobny wpływ ma także na widzów. Umie rozładować ciężar konwencji, przejawia dziarską witalność wobec młodych ludzi, których spotyka. Kocham go za to, że nie pozbawia się w życiu niczego. François czasem szepnął mi na ucho: „Patrz na tego pielęgniarza”, sugerował rzeczy, które nie były planowane, bo nie obawiał się improwizacji. Scena, w której pielęgniarz myje Andrégo, to dobry przykład. To surowa, prawdziwa, inteligentna i piękna scena, właściwa komuś tak dyskretnemu jak François.

André proszący córkę o pomoc musi szokować.

Jest w tym coś złego lub przebiegłego, by prosić ukochaną córkę – która o ironio, nie raz fantazjowała na temat zabicia cię – o pomoc w skończeniu ze sobą. Ale ja widzę w tym gest miłości. André prosi właśnie ją, ponieważ łączy ich szczególna, bogata i uprzywilejowana więź. Ich relacja jest wyjątkowa i szczera, ale też chroni ona film przed popadnięciem w patos.

Na zdjęciu od lewej: Géraldine Pailhas, François Ozon, Charlotte Rampling i Sophie Marceau na planie „Wszystko poszło dobrze”.

Jak zatem pracowało się z Sophie Marceau?

To była czysta radość. Sophie to gwiazda, ale na planie twardo stąpa po ziemi. Jest bardzo spontaniczna, autentyczna, pełna życia i jej sposób bycia ujawnia się w filmie. Był pewien moment w trakcie zdjęć, który naprawdę mnie poruszył. Kiedy Emmanuèle po raz drugi filmuje ojca komórką, Sophie była zwrócona plecami do kamery, podczas gdy ja wygłaszałem swoją kwestię. Wtedy właśnie zaczęła płakać. Spodziewałem się, że François zwróci na nią kamerę, jednak tego nie zrobił. Ona z kolei wcale tego nie oczekiwała. Po prostu zawładnęły nią emocje.

Géraldine Pailhas także ma bardzo szczególny sposób bycia. Jej życzliwe spojrzenie, jej obecność, jej dobroć naprawdę były mi pomocne.
Poza tym znów mogłem pracować z Charlotte Rampling, a uwielbiam jej poczucie humoru!

No i wreszcie Hanna Schygulla, która gra wzniośle pogodną Szwajcarkę wyprawiającą Andrégo w ostatnią podróż bez cienia afektacji czy patosu. Pracowałem już z nią w teatrze – graliśmy razem w „L’Aide Mémoire” Jean-Claude’a Carrière’a. Dobrze było spotkać się z nią ponownie. Obsada filmu jest bardzo przemyślana. Wzbogaciła bohaterów.

François Ozon cieszy się reputacją filmowca, który pracuje bardzo szybko.

Najtrudniejszym zadaniem dla aktorów, a przynajmniej dla mnie, jest czekanie na planie, aż ekipa się rozstawi. Samo aktorstwo jest niczym szybkowar, w którym zbiera, aż do ryzyka eksplozji. Fakt, że François pracuje szybko, bardzo mnie więc ucieszył. On jest gwałtowny, ale pełen szacunku. Wypróbuje wszystko, co niezbędne, niemniej nigdy nie robi niczego nadaremno. Pod pewnymi względami przypomina mi Alaina Resnaisa. Do obu odnosiłem się nieco bardziej formalnie, ale łączyło nas takie samo poczucie wspólnoty poprzez pracę. Było to dalece bardziej znaczące niż wszechobecna powierzchowna wylewność. François żyje poprzez swoje dzieła. Tak czuje, tak nawiązuje więź z ludźmi i poznaje ich. Jestem przekonany, że współpraca z nim jest najlepszym sposobem poznania go.

A co z faktem, że stoi za kamerą?

To pierwszy pracujący ze mną reżyser, który to robi. Uważam, że jest to świetne, bo stawia go to w roli pierwszego widza. On chodzi po planie z kamerą i nic nie jest w stanie uciec jego uwadze. Ma się poczucie, że pokazuje życie samo w sobie, co z kolei inspiruje nas, by bardziej odsłaniać naszych bohaterów. Chcemy go zaskakiwać w swoistej grze kota z myszą. To potęguje przyjemność płynącą z aktorstwa. „Esencja tkwi w detalach”. Pewnego dnia wysłałem mu ten cytat, bo przypomniał mi o jego filmach. One nigdy nie lekceważą małych momentów, które także składają się na życie. Wręcz przeciwnie, one są w samym sercu jego filmów.

tłumaczenie: Sebastian Rerak
fot. i źródło: materiały prasowe Aurora Films

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady