Może jeszcze zostanę latarnikiem – wywiad z Patrickiem deWittem

13 marca 2022

Od czasu zamieszania, jakie wywołała jego druga powieść „Bracia Sisters”, Patrick deWitt pracuje na renomę jednego z bardziej oryginalnych współczesnych autorów. I mowa tu nie tylko o barwnym, osobliwym świecie jego powieści, ale też sposobie bycia Kanadyjczyka, który stroni od autopromocji, oszczędnie dawkuje swoją bytność w internecie, a media trzyma na bezpieczny dystans. Nie powinno zatem dziwić, że chociaż ostatnia jego powieść, znakomite „Francuskie wyjście”, dostępna jest już w Polsce od jakiegoś czasu, na wywiad z deWittem przyszło nam chwilę poczekać. Jak mawiają, cierpliwość została wynagrodzona.

Sebastian Rerak: Historia o okolicznościach, w jakich nastąpił twój literacki przełom, obrosła już w legendę. To prawda, że zawdzięczasz go pracy barmana?

Patrick deWitt: Owszem, pracowałem w barze i to właśnie tam nawiązałem pierwszy kontakt z agentem literackim, który później znalazł wydawcę dla mojej debiutanckiej powieści. Był bardzo towarzyskim i sympatycznym stałym klientem, a przy okazji miał kontakty w książkowym światku. Ogólnie jest to długa i zawiła historia, ale pokrótce można ją podsumować tak: polałem mu tyle drinków, że nie mógł wymigać się przed moją prośbą o wsparcie.

Kto z kolei dostarczył ci największej inspiracji dla wyboru kariery pisarza?

Bardzo wielu autorów wywarło na mnie taki wpływ. Większość pisarzy, których lubiłem jako młody chłopak, nie wywołuje już we mnie jednak tych samych emocji. Pamiętam, że w wieku piętnastu czy szesnastu lat zaczytywałem się Richardem Brautiganem i Charlesem Portisem, myśląc: „chciałbym robić to, co ci ludzie”. Uważam, że tym dwóm autorom pisarska maestria przychodziła z łatwością. Czy może raczej sprawiali, że wydawała się czymś łatwym. Pomysł, że mógłbym zacząć w miejscu, w którym oni skończyli, wydał mi się niezwykle kuszący.

Kiedy byłeś dzieckiem, twoja rodzina przenosiła się często z miejsca na miejsce. Podobno twój ojciec był pod przemożnym wpływem Kerouaca?

To prawda. Dawno temu, jako młody mężczyzna, mój ojciec postanowił opuścić swoje małe rodzinne miasteczko po przeczytaniu „W drodze”. Zapewne nie był odosobniony, jeśli chodzi o reakcję na tę książkę. Przypuszczam też, że nie była to dla niego łatwa decyzja. To nie tak, że po przeczytaniu ostatniej strony sięgnął po walizkę i zaczął się pakować, niemniej jedna rzecz ciągła za sobą kolejną.

Nasza mała historia rodzinna zasiała we mnie myśl, że literatura może wpływać na losy jednostki w bardzo bezpośredni sposób. Skoro książka potrafiła nakłonić kogoś do opuszczenia rodzinnych stron i porzucenia kraju, to musi mieć imponującą siłę. Zrobiło to na mnie wielkie wrażenie na początku mojej drogi.

Poświęciłeś sporo wysiłku samodzielnej nauce pisania. Czy to daje ci inną perspektywę od ludzi z bardziej formalną edukacją?

Z pewnością tak, bo moja czytelnicza droga była wyściełana błędami i przypadkami (np. znajdowaniem książek w koszykach z używanymi książkami, w bibliotekach itd.). Kierowałem się instynktem, a nie kuratorską instrukcją. Jestem pewien, że gdybym miał dobrego nauczyciela, znalazłbym się dużo szybciej na właściwej ścieżce, mimo to nie wyrzucam sobie czasu straconego na takie szwendanie się. Generalnie wciąż idę we właściwym kierunku i wiem, że ta podróż nie ma innego finału niż śmierć.

Ostatecznie zdołałeś połączyć umiejętności formalne z talentem do swoistych haczyków na czytelnika. Czy są one równie ważne?

Z punktu widzenia czytelnika powiedziałbym, że tak, chociaż chyba zastąpiłbym „haczyk na czytelnika” czymś brzmiącym mniej mrocznie. Jako odbiorca literatury nie szukam czegoś, co zaprze mi dech w piersiach, tylko raczej sprawi, że zaangażuję się w historię, będę ciekawy jej dalszego ciągu oraz samego świata, o którym czytam.

Jednym ze znaków rozpoznawczych twoich książek są osobliwi bohaterowie. Tworzysz ich zupełnie ex nihilo czy są wzorowani na prawdziwych postaciach?

Czasami są zupełnie zmyśleni, ale zazwyczaj buduję ich ze strzępów i fragmentów rzeczy, których sam doświadczyłem, jak również mnie samego. Dostrzegam cząstki samego siebie w niemal każdej postaci, jaką stworzyłem. Choćby nawet małe drzazgi.

Czasem mówi się, że twoje książki mają „vintage’owy” posmak. Czy jest w tym jakaś nostalgia za innymi czasami?

Moim zdaniem nostalgia może być stratą czasu w sytuacji, gdy reszta świata żyje chwilą bieżącą, ale przyznaję, że oglądam się za siebie w przekonaniu, że ominęło mnie coś, co bardziej do mnie pasuje. Myślę, że czułbym się szczęśliwszy i bardziej naturalny w innej epoce. W moich książkach tkwię w pewnym zawieszeniu – jest w nich pewien staroświecki sznyt i styl, ale piszę o współczesnych ludziach i zależy mi na byciu na bieżąco. Albo przynajmniej na nie-byciu nie-na bieżąco.

A czy znajdujesz w swoich książkach dość miejsca na społeczny komentarz?

Nie mam nic poważnego do przekazania, a przynajmniej nic, o czym bym z premedytacją myślał. Traktuję serio rozwój języka jako sztuki, niemniej nie mam żadnych politycznych czy społecznych treści do zakomunikowania. Zawsze zaprzeczam, kiedy ktoś docieka, czy skrywam swoje poglądy za symbolami literackimi, bo tego nie robię.

Moja praca jest autotematyczna, tak bym to ujął. A jej sensem jest zamiłowanie do słów i opowiadania historii oraz zainteresowanie ludzkim zachowaniem.

Czy przywiązujesz dużą wagę do nagród literackich?

Nie w tym sensie, abym uważał, że naprawdę wyróżniają najlepsze prace w danym roku czy sezonie. Niewątpliwie są jednak dobrym sposobem na przedstawienie mniej popularnych książek szerszej grupie ludzi. Poza tym dostarczają pretekstu dla wyrwania się z domu, otrzepania z kurzu i rozruszania.

Czy pandemia i jej konsekwencje wpłynęły jakoś na sposób, w jaki pracujesz? I na rynek literacki w ogóle?

Pracowałem cały czas w czasie pandemii i z pozoru nie zmieniło się dla mnie wiele. Teraz jednak widzę, że moją pracę spowolniła niemożność poruszania się i odwiedzania świata. Mam też wrażenie, że moje pisarstwo stało się smutniejsze niż do tej pory. Co do drugiej części pytania, to musimy poczekać z odpowiedzią. Jak wszyscy rozsądni eskapiści jestem świadom wzbierającej fali książek sprowokowanych przez Covid.

Czym aktualnie się zajmujesz?

Małymi domowymi sprawami. Mój syn mieszka ze mną ze swoją dziewczyną, więc widujemy się codziennie i wymieniamy plotkami. Od niedawna opiekuję się małym szczeniakiem imieniem Sonny, co jest fajne, ale też wyczerpujące. Ukończyłem też draft powieści i czekam na odzew ze strony wydawcy, więc generalnie zajmuję się zastanawianiem, co może z tego wyniknąć.

Podobno marzyłeś kiedyś o pracy latarnika. Co cię w niej pociągało?

Długo żyłem przekonaniem, że najlepiej pracowałoby mi się w odosobnieniu, a poza tym lubię patrzeć na morze. Szczerze mówiąc, ta wizja wciąż wydaje mi się atrakcyjna. Jestem jednak wystarczająco szczęśliwy i produktywny w swoim mieszkaniu, nawet jeśli nie mam widoku na ocean. Poza tym pamiętaj, że poziom wód podnosi się, więc niewykluczone, że moja fantazja jeszcze się spełni.

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. Granta/YouTube


Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady