Miejsce, w którym rozgrywa się horror, jest niezwykle ważne – wywiad z Grahamem Mastertonem
Od ponad 45 lat dostarcza czytelnikom na całym świecie mocnych wrażeń za sprawą swoich powieści grozy. Najnowsza z nich, „Dom stu szeptów”, ukazała się właśnie w Polsce nakładem Wydawnictwa W.A.B. I choć to ona jest głównym tematem naszej rozmowy, to jednak spytaliśmy autora również o wiele innych kwestii, nie tylko dotyczących horroru. W końcu jego dorobek nie ogranicza się jedynie do tego gatunku. Przed państwem Graham Masterton!
Maciej Bachorski: Masz na swoim koncie dziesiątki powieści, opowiadań i poradników. Jeśli miałbyś porównywać siebie sprzed lat, z czasów premiery pierwszej powieści, i teraz, to jakie największe zmiany dostrzegasz u siebie jako twórcy?
Graham Masterton: Myślę, że wraz z wiekiem i doświadczeniem stałem się bardziej krytyczny wobec swojej pracy, bardziej dbam o każde słowo i zdanie. To jeden z powodów, dla których trudno mi czytać książki innych pisarzy. Jeszcze zanim zostałem zawodowym powieściopisarzem, byłem redaktorem magazynu, więc wystarczy jedno niezręczne zdanie lub niewłaściwe użycie jednego słowa, aby mnie zirytować! Uważam, że obecnie przedstawiam swoich bohaterów z większą głębią i sympatią niż kiedyś, z uwagi na własne doświadczenia życiowe. Uważam też, że stałem się w pewnym sensie bardziej odważny. Nie boję się zajmować tematami ryzykownymi lub kontrowersyjnymi, takimi jak dyskryminacja rasowa czy aborcja.
A co sprawiło, że zdecydowałeś się na pisanie horroru? Byłeś zafascynowany historiami samymi w sobie czy była to raczej decyzja biznesowa?
Odkryłem horror, gdy miałem jakieś dziesięć lat, dzięki opowieściom napisanym przez Edgara Allana Poego (ze zbioru „Tales of Mystery and Imagination”). Uwielbiałem historie o ludziach zamurowywanych w ścianach piwnic, przeciętych na pół wahadłami, zawieszonych u sufitu i podpalonych. Zacząłem wtedy pisać własne horrory i czytać je przyjaciołom na przerwach w szkole. Mój pierwszy horror, „Manitou”, napisałem, żeby się po prostu zabawić, kiedy miałem wolny tydzień między pisaniem poradników seksualnych, takich jak „Magia seksu” czy „Potęga seksu”. Byłem równie zaskoczony jak mój wydawca, kiedy w ciągu sześciu miesięcy sprzedało się pół miliona egzemplarzy książki, a potem powstał film. Sądzę, że opowieści grozy bardziej niż funkcję rozrywkową pełnią rolę terapeutyczną. Ludzie mogą je czytać, aby skonfrontować się ze swoimi najgorszymi lękami – można powiedzieć, że lektura pozwala przeżyć im doświadczenie strachu bez ryzyka, że stanie im się krzywda.
Przejdźmy do najnowszej powieści. „Dom stu szeptów” wykorzystuje wprawdzie znany motyw nawiedzonego domu, ale wydaje się niejako opowiadać tę historię na nowo. Czy to było twoim celem od początku, żeby podejść do tego tematu w zupełnie inny sposób?
To mój brytyjski wydawca zamówił u mnie opowieść, której akcja rozgrywa się w nawiedzonym domu. Na początku jednak byłem bardzo niechętny. Jest tak wiele historii o duchach i wszystkie są niemal identyczne. Poza tym nawiedzony dom jest dość ograniczoną scenerią, a ja zazwyczaj lubię, gdy moje powieści mają bardziej zróżnicowane tło. Od początku byłem zdecydowany, że duchy nie będą chodziły w białych prześcieradłach na głowach, wołając „buuuuuu!”. I wtedy pomyślałem o ludziach uwięzionych w jednym momencie czasu, niezdolnych do ucieczki.
Rezydencja Allhallows Hall, o której piszesz w powieści, potrafi być wyjątkowo nieprzyjemnym miejscem, jeśli zdecydujemy się spędzić tam noc. Jak istotna w twojej opinii dla horroru jest sceneria? A może sam masz ulubione – fikcyjne bądź prawdziwe – nawiedzone domy?
Miejsce, w którym rozgrywa się horror, jest według mnie niezwykle ważne. W „Zaklętych” wykorzystałem w fabule opuszczony zakład dla obłąkanych, a w „Kostnicy” dom w San Francisco, który zdawał się oddychać. Kiedyś byłem zainteresowany kupnem XVI-wiecznego domu w Sussex w Anglii, ale gdy przyjechałem go zobaczyć, atmosfera była niesamowicie niepokojąca. Trudno wytłumaczyć dlaczego, ale odnosiłem wrażenie, że stało się tam coś bardzo nieprzyjemnego i zostało to w jakiś sposób wchłonięte przez ściany. To samo odczułem w zamku, który odwiedziłem na Dolnym Śląsku. Gdy położyłem rękę na kamiennych murach, byłem pewien, że słabo słyszę śpiew mnichów.
Bohaterowie „Domu stu szeptów” zmuszeni są skonfrontować się z istnieniem czegoś wykraczającego poza ich postrzeganie świata. Jak myślisz, co sprawia, że ich decyzje i reakcje są wiarygodne dla czytelników?
Prawie wszyscy moi bohaterowie to zwyczajni ludzie ze zwykłymi problemami, pomijając nadprzyrodzone zagrożenia, z którymi muszą się zmierzyć. Mają długi, piją za dużo lub kłócą się z małżonkami. Wierzę, że to czyni ich bardziej wiarygodnymi, a jednocześnie bardziej wiarygodne staje się nadprzyrodzone zagrożenie. Wszystkie postacie w „Domu stu szeptów” są całkowicie przyziemne. Żadna z nich nie ma jakichś niesamowitych talentów i nie jest nad wyraz sprytna. Podobnie żaden z policjantów, o których piszę, nie jest zdumiewająco bystry, mimo że akcja „Domu stu szeptów” rozgrywa się w Dartmoor, gdzie genialny detektyw Sherlock Holmes rozwiązał zagadkę „Psa Baskerville’ów”.
W swoich powieściach często sięgasz po elementy lokalnego folkloru i legend. Czy badania w tym temacie stanowią jedynie bazę dla treści, czy może raczej starasz się możliwie wiernie odwzorować te dawne podania?
Wykorzystuję elementy lokalnego folkloru i legend, ale muszę przyznać, że dopasowuję je tam, gdzie jest to konieczne do mojej historii. Piszę fikcję, a nie poważny traktat o lokalnej mitologii. Ale bez wątpienia korzystanie z prawdziwego folkloru mocno dodaje historii autentyczności, a czytelnicy mogą później samodzielnie sprawdzić legendy, aby zobaczyć, w jaki sposób je wykorzystałem.
Wielu czytelników kojarzy twój styl z dużą ilością drastycznej przemocy (mnie do dziś w głowie siedzi scena z hydraulicznymi nożycami z „Bezsennych”). Czy zdarzały się momenty, żebyś podczas pisania sam musiał się hamować, myśląc: „okej, tego już moi czytelnicy nie wytrzymają”?
Kiedy pracowałem jako reporter prasowy, widziałem wiele makabrycznych scen, między innymi ludzi, którzy brali udział w wypadkach drogowych, czy młodego mężczyznę, którego pociąg przeciął na pół. Nigdy nie powstrzymywałem się przed opisywaniem ekstremalnej przemocy, ponieważ o wiele gorsze okrucieństwo zdarza się w prawdziwym życiu. Nic, co mogę napisać, nie może się równać z horrorem Holokaustu lub dzieci rozerwanych na kawałki na Bliskim Wschodzie. Uważam, że w każdej historii musi istnieć konkretny powód, dla którego jakiś akt przemocy ma miejsce, nie powinno to być nieuzasadnione. Sądzę też, że należy bardzo starannie dobierać słowa, które opisują taki akt. Nigdy jednak na kartach moich horrorów nie powstrzymywałem się ani w tematyce, ani w opisach – i nigdy nie będę.
Przez lata straszyłeś kolejne pokolenia czytelników. A czy jest horror, który mógłby ciebie przerazić?
Szczerze mówiąc, po prostu nie potrafię wyobrazić sobie horroru, który by mnie przeraził. Natomiast niepokój wywołują we mnie sytuacje, gdy moja rodzina lub moi bliscy cierpią lub są w niebezpieczeństwie. Ale wtedy staram się zachowywać jak moi bohaterowie, stawiam czoła zagrożeniu i ich ratuję.
W swojej karierze pisałeś książki z różnych gatunków. Czy któryś z nich określiłbyś jako swój ulubiony i czy doświadczenie zebrane w trakcie pracy w jednym gatunku przekłada się na pisanie w innym?
Uwielbiam pisać powieści historyczne, a mój najnowszy kryminał historyczny „The Coven” niedługo ukaże się w Polsce. Jedyny problem polega na tym, że badania nad ich wiernością zajmują dużo czasu. Musisz wiedzieć wszystko o okresie, o którym piszesz, i upewnić się, że dobrze to zrobiłeś, ponieważ zawsze znajdzie się jakiś krytyk, który wynajdzie ewentualne błędy. Ile były warte pieniądze w 1760 roku? Co jedli ludzie i o której porze dnia? Czy kobiety nosiły majtki (nie!)? Z pewnością doświadczenie zdobyte przy jednym rodzaju historii może przydać się w pisaniu innych. Wiele tła dla „Domu stu szeptów” pochodziło z mojego doświadczenia w pisaniu powieści historycznych.
A czy jest jakiś gatunek, w którym dotąd nie pisałeś, a chciałbyś spróbować?
Od dawna chciałem napisać powieść poruszającą problem przemocy domowej, z którym borykają się kobiety. Raz po raz widzę to w prawdziwym życiu, od psychologicznej przemocy ze strony mężczyzn, którzy zastraszają i poniżają swoje partnerki lub oczekują, że będą im jedynie usługiwały, po fizyczne znęcanie się nad partnerkami i wykorzystywanie ich seksualnie . Nie ma wątpliwości, że to bardzo trudny temat do opisania, zwłaszcza dla mężczyzny. Miałem jednak szczęście znaleźć w Polsce psycholog Karolinę Mogielską, która ma duże doświadczenie w tym temacie. Zna wiele przypadków z życia wziętych, które można wykorzystać jako materiał pomocniczy. Tak się składa, że bardzo dobrze pisze po angielsku, więc wspólnie przygotowujemy powieść, która – mam nadzieję – otworzy oczy wielu osobom niezdającym sobie sprawy ze skali przemocy domowej, od najsubtelniejszej do najbardziej brutalnej, a także sprawi, że czytelniczki poczują, że otrzymały zrozumienie, pocieszenie i wsparcie.
Podejrzewam, że to nie jest jedyny projekt, nad którym pracujesz. Czy zdradzisz nam coś ze swoich planów na przyszłość?
Przygotowuję nową powieść o nawiedzonym domu (znów bez tradycyjnych duchów!). W przyszłym roku ukaże się też powieść grozy „The Soul Stealer”. Podobnie jak „Manitou” opiera się na legendzie amerykańskich Indian, ale tym razem rozgrywa się w Hollywood, wśród reżyserów filmowych i aktorów.
Rozmawiał: Maciej Bachorski
TweetKategoria: wywiady