Miasta są dla mnie jak osoby – wywiad z Joanną Rudniańską, laureatką 14. Nagrody Literackiej m.st. Warszawy, zdobywczynią tytułu „Warszawskiej twórczyni”

8 listopada 2021

Kapituła tegorocznej Nagrody Literackiej m.st. Warszawy zdecydowała się przyznać tytuł „Warszawskiej twórczyni” Joannie Rudniańskiej. Z pisarką, która ma w dorobku książki zarówno dla dorosłych, jak i dzieci, rozmawiamy o wpływie ścisłego wykształcenia na tworzenie beletrystyki, Warszawie, tych ciekawszych i mniej lubianych miejscach w tym mieście i lekturach szkolnych.

Karolina Chymkowska: Jest pani z wykształcenia matematykiem, pracowała pani w PAN. Czy ścisłe wykształcenie pomaga w tworzeniu beletrystyki czy wręcz przeciwnie? Pytam głównie dlatego, że wciąż pokutuje podział na „umysł ścisły” i „umysł humanistyczny” i może to dobra okazja, by się z nim rozprawić?

Joanna Rudniańska: Tak się potocznie mówi, ale nie sądzę, że w każdym przypadku można jednoznacznie określić, kto ma zdolności do nauk ścisłych, a kto do humanistycznych. Wybór ulubionej dziedziny pewnie zależy od wielu czynników, jak również przypadku. W szkole najlepiej szedł mi polski i matematyka, może z powodu mojego lenistwa, bo te przedmioty były najmniej wymagające, jeśli chodzi o uczenie się na pamięć. A studiowanie matematyki kształci umiejętność logicznego myślenia, co przydaje się w każdej dziedzinie, również w pisaniu beletrystyki.

Abstrahując od faktu, że autor piszący w Warszawie to twórca warszawski, jak odbiera pani wyróżnienie dla warszawskiej twórczyni? Odnajduje się pani w tej definicji?

Nigdy o sobie tak nie myślałam, ale po tej nagrodzie spojrzałam jeszcze raz na moje książki: w każdej z nich Warszawa istnieje w sposób bardzo wyraźny, realny i odrealniony, jest miastem prawdziwym i jednocześnie wymyślonym, złożonym z wielu warstw, fizycznych i mentalnych. Miasta są dla mnie jak osoby, gdy są niszczone, burzone, niemalże czuję to fizycznie. Gdy myję ręce popularnym mydłem z Aleppo, myślę o Aleppo, pięknym mieście, którego już nie ma. Mój ojciec opowiadał mi, jak cudownym miastem był Bagdad, ile miał zabytkowych budynków i dzieł sztuki. Potem Amerykanie i ich sojusznicy, wśród których byli też Polacy, nie tylko zniszczyli to miasto, ale pozwolili porozkradać i powywozić dzieła sztuki.

I do tej pory tęsknię za przedwojenną Warszawą, Warszawą moich dziadków, i myślę, jak wyglądałaby, gdyby ci, którzy wydali rozkaz Powstania, zamiast wysyłać na pewną śmierć młodych ludzi, zmienili plany. Może ocaleliby nie tylko ludzie, ale również ulice i domy?

Skoro o Warszawie mowa: gdzie w stolicy czuje się pani najlepiej? Czy na przestrzeni lat te upodobania się zmieniały? Ma pani jakieś szczególnie ulubione miejsce, może ze względu na wspomnienia?

Lubię Chmielną, Nowy Świat, Pałac Kultury. Wisłę. Nagrodę warszawską wręczono mi na barce na Wiśle, kołysała się zacumowana pod MSN-em i podobało mi się to. Niedaleko tamtego miejsca pierwszy raz płynęłam żaglówką, omegą, pozwolono mi trzymać jakąś linkę, powiał wiatr i prawie położył łódkę na wodzie. Sternik wrzasnął „luzuj szot”, ale nie wiedziałam, co to jest szot i co znaczy luzuj, trzymałam z całej siły. W ostatniej chwili kopnął mnie w rękę, puściłam linkę i dzięki temu uniknęliśmy wywrotki. Tamten sternik niedawno umarł na covid, a ja tego lata odbierałam nagrodę tuż obok tamtego miejsca. Czy coś z tego wynika? Nic. Ale o tym właśnie myślałam, gdy odbierałam tę nagrodę.

A jaki budynek w Warszawie uważa pani za wyjątkowo nieciekawy i nieestetyczny?

Nie znoszę budynku o nazwie Plac Unii City Shopping. Nie tylko nazywa się pretensjonalnie, ale wygląda jak gigantyczna makieta z przybrudzonej białej tektury i kiedy jadę z Ursynowa, zasłania wieże kościoła Zbawiciela, które widziałam zawsze z bardzo daleka. Zaburza perspektywę.

Jak ocenia pani wprowadzone zmiany na liście szkolnych lektur? Czy szkoła jest w stanie rozbudzić zamiłowanie do literatury u dziecka? W jakim kierunku powinna podążać, a czego unikać, aby taki cel osiągnąć? Czy w gronie tytułów należących do tzw. żelaznej klasyki literatury dziecięcej jest taki, który osobiście uważa pani za szkodliwy lub przestarzały?

Nie jestem fachowcem w tej dziedzinie, aby wypowiadać się aż tak szczegółowo. Ale zrobiłam niewielki research, porozmawiałam z siedmiorgiem dzieci w wieku od 10 do 15 lat i zaskoczyło mnie, że nie chcą czytać książek, które już dla mnie były niestrawne, np. Sienkiewicza i Żeromskiego. A że ja chodziłam do szkoły przed ponad pół wiekiem, więc niech to świadczy o nowoczesności naszej szkoły. Sposoby prowadzenia lekcji polegają głownie na sprawdzaniu, czy książka została przeczytana do końca i co uczniowie z niej zrozumieli – nieśmiertelne charakterystyki, omawianie po kolei rozdziałów, kartkówki z chronologii wydarzeń. Pomyślałam, że fajnie by było, aby dwa lub trzy razy do roku dzieci same wybierały sobie lektury, głosowały na książki wybrane przez swoich kolegów. Tym młodszym pomysł bardzo się spodobał, ale trzynastolatek powiedział, że to zły pomysł, bo trudno byłoby porównywać wiedzę na egzaminach. A zatem już wie, po co należy czytać książki: aby zdawać egzaminy. A mnie się marzy, aby uczyć miłości do książek. Aby był osobny przedmiot nazywający się LITERATURA i żeby na lekcjach naprawdę rozmawiać o książkach, o tym, jak wbijają się w nasze życie.

A jeśli chodzi o listy lektur, to sądzę, że dodanie do nich dzieł Wojtyły jest decyzją wyłącznie polityczną, nie ma żadnego innego uzasadnienia.

W jednym z wywiadów powiedziała pani, że w czasie pandemii pojawił się u pani kryzys czytelniczy, wszystkie książki nagle zaczęły wydawać się nudne i błahe. Udało się przełamać ten kryzys czy nadal trwa?

Och, przeczytałam ostatnio kilka książek, ale nie ma to wielkiego znaczenia, czy czytam, czy nie. Co innego, kiedy miałam kilkanaście lat: bez książek czytanych pod kołdrą, wykradanych rodzicom, czytanych na głos z kolegami przy winie byłabym inną osobą.

Czy ma pani jakieś niezrealizowane pisarskie marzenie? Czego można pani życzyć na przyszłość pod względem zawodowym?

Mam kilka pomysłów, może coś z tego będzie. A wczorajszej nocy przyśniło mi się opowiadanie, którego jeszcze nie ma: narratorka mieszka sama z dzieckiem w domu otoczonym wirtualnym murem, a za murem są obcy. Mimo że na dachu są panele słoneczne, w domu jest zimno, bo cała energia idzie na utrzymanie muru, przezroczystego, załamującego światło, jakby był ze szkła, ale muru. Taki sen. Wystarczy to dalej poprowadzić, to plan na najbliższe tygodnie.

Rozmawiała: Karolina Chymkowska
fot. Jessica Nadziejko

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady