Makłowicz opowieści o przyrodzie – rozmowa z Michałem Książkiem, laureatem 17. Nagrody Literackiej m.st. Warszawy za książkę „Atlas dziur i szczelin”

16 sierpnia 2024

Biodróżą nazywa Michał Książek sposób obserwacji i doświadczania przyrody w najbliższej okolicy. Jego książka „Atlas dziur i szczelin” stanowi fascynujące wprowadzenie do idei biodróży, dokumentując dzikie życie w centrum wielkiego miasta. Niedawno publikacja ta uhonorowana została Nagrodą Literacką m.st. Warszawy w kategorii „książka o tematyce warszawskiej”, ale swoją wyjątkową rolę może spełniać w każdej aglomeracji, w której – pośród tytułowych dziur i szczelin – swoje miejsce znaleźli także ptasi i owadzi lokatorzy.

Sebastian Rerak: Skąd bierze się powszechna mania zatykania wszelkich dziur?

Michał Książek: Psychologia opisuje trypofobię, czyli lęk przed dziurą. Być może homo sapiens jest w jakimś stopniu trypofobem na poziomie genetycznym. Z pewnością kulturowo mamy zaprogramowaną troskę o porządek rozumiany jako całość, spoistość. Dziury i pęknięcia zakłócają ten porządek. Zwróć uwagę, że nawet w języku mają one szereg negatywnych konotacji. Bo co można zrobić z dziurą? Przecież nie podziwiać lub narysować. Można ją za to zatkać, wypełnić, zaszyć, załatać.

Tytuł „Atlas dziur i szczelin” jest tym bardziej wymowny.

To wspaniały tytuł! Swoją drogą długo nie miałem świadomości, że „dziura” kojarzy się ludziom także anatomicznie. Kiedy napisałem w mediach społecznościowych, że żadna dziura nie jest nigdy pusta, jedna z czytelniczek zaprotestowała przeciw takim wpisom, bo są „niestosowne”. Nigdy nie myślałem w ten sposób, więc był to dla mnie pewien szok.

Piszesz o życiu, które zadomowiło się w owych dziurach i szczelinach. Tuż obok nas, a jednak w sferze, którą skazujemy na niewidoczność.

Środowisko miejskie oferuje bardziej jednoznaczne i aktualne pojęcie dziury. W lesie mówimy raczej o norze, dziupli, niszy, kieszeni itp., z kolei w mieście odpowiednikiem tych habitatów są właśnie dziury. Nie tylko dlatego, że architektonicznie są atrakcyjnym schronieniem dla zwierząt, ale zapewniają też cień lub mrok oraz wilgoć. Czasami w jednym małym ubytku w murze, choćby po kamyku w tynku, można znaleźć dwa-trzy mchy, małą roślinkę i jakiegoś pajęczaka lub skoczogonka.

Byłoby świetnie, gdyby architekci brali pod uwagę obecność przyrody w swoich projektach, Rozwiązaniem mogą być na przykład korytarzyki dla samotnych pszczół w tynku, budki lęgowe z wymiennym wkładem na frontonach albo półki i gzymsy umożliwiające przysiadanie ptakom. Przygotowuję teraz prezentację na ten temat i jeśli jakiś wydział architektury będzie zainteresowany, to chętnie ją przedstawię. Nadal jednak nie ma to jak stare sędziwe drzewo z dziuplami, częściowo zamierającymi gałęziami i grubą korą! (śmiech)

Refleksja nad dzikim życiem w mieście ma w Polsce chyba stosunkowo krótką historię?

Tak, ale na Zachodzie trwa od dawna. Berliński ekolog Ingo Kowarik podzielił miejską przyrodę na cztery kategorię: tę dziką, na przykład rezerwaty, zagospodarowaną – w parkach, łąkach, sadach, tę w parkach miejskich i alejach, i tę w samym mieście, często na siedliskach degradowanych, opuszczonych albo skrajnie nieprzyjaznych. Nie do końca podoba mi się ten podział, ale jest dość trafny. Osobiście zacząłem obserwować dzikie życie w mieście z konieczności. Nie mogłem już spędzać wiele czasu w lesie, więc z tęsknoty za nim przyjrzałem się przyrodzie w innym otoczeniu. Nieświadomie wpisałem się w nurt istniejący już w kulturze.

Okładka książki „Atlas dziur i szczelin” (fot. Bartosz Mikulski, projekt dekoracji: Piotr Matosek)

Wyznałeś nam już, że powstanie książki zawdzięczamy poniekąd surowym warunkom, jakie panowały w mieszkaniu, które podówczas wynajmowałeś.

Nie mogłem pracować na tym strychu z powodu zimna, więc przenosiłem się do Auchana. Panie tam pracujące patrzyły na mnie krzywo, widząc jak podłączam się do ich prądu, więc zacząłem przychodzić z laptopem z naładowaną baterią. Bateria trzymała niecałe dwie godziny i przez ten czas starałem się pisać non stop. Teraz też mam problemy z lokum, a nie chcę już pracować w Auchanie. (śmiech)

A czy zawsze nosisz ze sobą lornetkę?

Nie zawsze, ale bardzo często. Teraz zazwyczaj mam przy sobie lupę. No i notatnik!

W „Atlasie dziur i szczelin” połączyłeś popularno-naukową informację, reportaż i zabiegi językowe zdradzające echa twoich doświadczeń poetyckich.

Jest to po prostu język biodróży, a więc sposobu prowadzenia wycieczek, jak również bycia w świecie. Język interdyscyplinarny, sięgający do wielu dziedzin i nieprzejmujący się gatunkami. Biodróż sama w sobie jest poniekąd nowym gatunkiem literackim, łączącym epos, improwizację, performance i inne. Równie dobrze może sięgać do żargonu podręcznika do biologii, jak i prozy, poezji czy nawet legendy mapy. Myślę, że wszystko to jest spójne i posiada wspólny mianownik, a co szczególnie ważne, podoba się ludziom. W biodróży nie może obejść się bez szukania nowego języka, bo nadal nie nazwaliśmy jeszcze wielu fenomenów przyrodniczych, a nawet stanów emocjonalnych towarzyszących obcowaniu z naturą.

Ty zresztą tworzysz takie nazwy, by wspomnieć nie tylko biodróż, ale też chociażby dzikarium czy enttuzjazm. Potrzeba poszerzania języka jest zrozumiała, choć wydaje się, że specjalistyczny żargon może być dość odporny na zmiany.

Filolodzy klasyczni krzywią się czasem na łączenie greckich lub łacińskich przedrostków ze słowiańskimi rzeczownikami, ale przecież do podobnych melanżów dochodzi w innych językach europejskich. Weźmy na przykład subway, czyli metro – mamy w nim łacińskie „sub” i angielskie „way”. To działa i nikogo nie oburza, więc dlaczego miałaby oburzać biodróż? Zwłaszcza teraz, kiedy po wpisaniu jej w wyszukiwarkę, wyskakują setki wyników. Chciałbym też napisać pracę doktorską na temat biodróży jako gatunku literackiego. A skoro już rozmawiamy, to wspomnę, że zgubiłem gdzieś szary zeszyt, w którym zapisałem bardzo wiele nowych słów. Taki szary brulion podpisany moim nazwiskiem. Jeśli ktoś go znajdzie, to proszę o kontakt.

Twoja wrażliwość na język jest wyczuwalna. Co rusz zastanawiasz się nad znaczeniem słów, a te rozważania zazębiają się z refleksją nad przyrodą.

Różne nurty posthumanistyczne, na przykład humanistyka ekologiczna, środowiskowa, spętana czy nowa humanistyka, przekonują, że potrzebujemy nowej formuły opowiadania. Warto w tym miejscu wspomnieć o pismach takich badaczek jak Donna Haraway, Anna Lowenhaupt Tsing, Ewa Bińczyk czy Julia Fiedorczuk. Przyroda została już opowiedziana jako źródło zasobów, pole, las gospodarczy czy kopalnia, przez co niezwykle trudno jest tę narrację zmienić. „Atlas dziur i szczelin” jest próbą zmiany. Poniekąd dołączyłem do postulatów formułowanych już od dawna.

Michał Książek (fot. Bartosz Mikulski)

„Atlas dziur i szczelin” został wyróżniony Nagrodą Literacką m.st. Warszawy w kategorii „książka o tematyce warszawskiej”. To dość wymowne, bo stolica jest miastem, w którym działa wiele inicjatyw na rzecz przyrody, a zarazem miejscem emblematycznym, jeśli chodzi o pewne – nie zawsze fortunne – decyzje odnośnie krajobrazu.

Można powiedzieć, że w Warszawie spotykają się różne umysły, a z tego clashu powinno wyniknąć dużo pozytywnego zamieszania. Faktem jest jednak, że archaiczne rozwiązania w infrastrukturze miejskiej są tu szczególnie widoczne i dotkliwe. W końcu Warszawa jest największym miastem w Polsce i jej centralnym punktem. Boleję nad różnymi działaniami co bardziej konserwatywnych urzędników. Na przykład na Ursynowie, gdzie wycina się drzewa pod budowę jakiejś strefy komfortu albo prowadzi wielkie prace ziemne, które doprowadziły do takiego przesuszenia gleby, że przez lata nie odzyska ona wilgotności. Mimo wszystkich tych błędów lubię Warszawę, czuję się warszawiakiem, więc wspomniana nagroda bardzo mnie cieszy.

Nie jest to zresztą jedyny laur, jaki zdobyła twoja ostatnia książka. Uhonorowano ją także nagrodą Planeta Izabelin.

Kiedy pojechałem na galę Planety Izabelin, byłem akurat bardzo zapracowany i nie spodziewałem się, że dostanę nagrodę. Jest to jedyne wyróżnienie przyznawane w Polsce za pisanie o przyrodzie, co trochę pokazuje nam pozycję tejże w świadomości ludzi kultury. Tym bardziej jest zatem ważne i powinniśmy je wspierać. Nagrodę funduje gmina Izabelin usytuowana w Puszczy Kampinoskiej, więc mamy tu splot położenia geograficznego, tożsamości i postulatów przyrodniczych.

Wiem skądinąd, że wielu czytelników zwierza ci się, że po lekturze książki nabrało większej uważności wobec sąsiedztwa przyrody.

Tak, dostaję różne SMS-y i wiadomości. Niektóre są urocze, na przykład „Dlaczego nie był pan moją panią od biologii?” albo „Opowiada pan o przyrodzie jak Makłowicz o kuchni”. (śmiech) Także organizowane przeze mnie biodróże sporo zmieniają w ich uczestnikach. Ludzie piszą do mnie, czasem w bardzo entuzjastycznym tonie, i na przykład przekonują, że przeżyli małą rewolucję duchową.

Bardzo wiele w kwestii ochrony przyrody zależy jednak od osób za biurkami. Masz poczucie, że może coś zaczyna się dziać na szczeblu administracyjnym i że „Atlas dziur i szczelin” mógł być w tym pomocny?

Książka jest głosem w chórze, bo w Warszawie działają też takie inicjatywy, jak Fundacja Bęc Zmiana, Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Ptaków, grupa Centrala czy Fundacja Noga w Łapę. Liczę, że wysiłek nas wszystkich zsumuje się w pewien potencjał zmiany. Swoją drogą od jakiegoś czasu pracuję w Ministerstwie Klimatu i Środowiska – jako szary szeregowiec, ale fajnie być blisko idei ochrony.

Nadal masz jednak dość czasu i przestrzeni, żeby pisać?

Tak, a sama praca związana jest z językiem. Cały czas zajmuję się więc tym samym. Jestem konsekwentny!

Wiem, że planujesz napisać kontynuację „Atlasu dziur i szczelin”.

Na pewno powstanie. Już powstaje! Na razie uzgadniam warunki finansowe z wydawnictwem, a że moja pozycja negocjacyjna wzrosła, to ją wykorzystuję. (śmiech) Poza tym chciałbym w tym roku ukończyć także kolejny tom poetycki. Może będzie gotowy jesienią. W każdym razie mam już tytuł – „Nauka o drzewach”.

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. główna: Bartosz Mikulski
Materiał powstał we współpracy z Urzędem m.st. Warszawy.


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady