Książki zjawiają się w naszym życiu wówczas, gdy same tego zechcą – wywiad z Ali Smith

23 listopada 2020

O powieści, która staje się komentarzem do przełomowych wydarzeń, niezwykłej sztuce Pauline Boty i niebezpieczeństwie tworzenia podziałów rozmawiamy z Ali Smith, szkocką pisarką, dziennikarką i wykładowczynią akademicką, autorką „Jesieni”, pierwszego tomu cyklu książek powiązanych z porami roku.

Karolina Chymkowska: Wyobrażam sobie, że w kontekście swojej książki stale słyszysz pytania związane z Brexitem. Jednak, gwoli uczciwości, przyznam, że w trakcie lektury „Jesieni” postrzegałam go jako jeden z elementów – owszem, ważny, ale bynajmniej nie główny. Widzę tu bardziej uniwersalne przesłanie. Czy to zgadza się z twoimi pierwotnymi założeniami? Czy naprawdę zamierzałaś sformułować komentarz do Brexitu, czy pragnęłaś stworzyć szerszy przekaz?

Ali Smith: Kiedy zasiadłam do pisania, nawet jeszcze nie istniało słowo „Brexit”. Planowałam poświęcić kolejne cztery lata na cztery książki odnoszące się pozornie do kwestii pór roku i czasu, a mój wydawca, w duchu wspólnej gry, miał wypuszczać je na rynek jak najszybciej, tak by zależności między koncepcjami ujętymi w powieści a czasem ujawniły się same. Chciałam tak zrobić, ponieważ moja poprzednia książka ukazała się w Wielkiej Brytanii dosłownie kilka tygodni po tym, jak przekazałam manuskrypt. Spóźniłam się z dostarczeniem go, jednak mój wydawca i jego ekipa dotrzymali terminu i opublikowali tę powieść tak pięknie i błyskawicznie, że z podekscytowaniem pomyślałam o powiązaniu, które istnieje między angielskim słowem „novel” (powieść, nowy) a słowem „new” (nowy). Normalnie proces wydawniczy zajmuje od 9 do 18 miesięcy. Ale pierwotnie powieści miały odnosić się do nowych wydarzeń, stąd właśnie ich nazwa. Zaangażowałam się zatem w rodzaj eksperymentu z czasem. A kiedy tak się stało, nastąpił Brexit, Trump nabrał rozpędu w Stanach Zjednoczonych i 2016 rok okazał się znienacka nieprzewidywalną i radykalną zmianą. Musiałam uszanować impet projektu i odnieść się do współczesnych wydarzeń. Niemniej czas nigdy nie jest powierzchowny. I w rzeczywistości ta książka, tak jak powiedziałaś, nie jest wcale o Brexicie. Chodzi o czas i jego relację z formą powieści.

Czy sądzisz, że „Jesień” będzie postrzegana odmiennie przez czytelników brytyjskich i tych z innych regionów świata?

Mam nadzieję, że tę książkę można przyrównać do dobrej, solidnej łodzi, która nie przepuszcza wody niezależnie od miejsca i czasu, w którym się znajdzie, i tego, czy panuje akurat sztorm, czy trwa spokój.

„Jesień” rozważa kwestię podziałów między ludźmi wywołanych przez ich przekonania, ale zdaje się też sugerować, że prędzej czy później, niezależnie od własnych opinii, wszyscy doznamy jakiegoś rodzaju rozczarowania. Więc może lepiej skoncentrować się na bieżących zadaniach, takich, na które mamy jakiś realny wpływ. Czy ludzie mają problem z zaakceptowaniem, jak wiele w istocie zależy od nich samych?

To rozczarowanie, czy może osiągnięcie naturalnej dojrzałości? Mam nadzieję, że „Jesień” obrazuje wiele możliwych rodzajów zmian w zrozumieniu, które oznaczają, że patrząc na upływ czasu, możemy dostrzec i przeanalizować wzorce szkód, jakie celowa i prowadząca do podziałów polityka wyrządza nam wszystkim, gdziekolwiek jesteśmy. Niezależnie od tego, czy życie okaże się długie, czy też krótkie, idziemy do przodu, wykorzystując naszą energię, czasem przyziemną, czasem wzniosłą, czasem estetyczną, zawsze ludzką, aby ocenić te wzorce i zmienić je na lepsze, nawet wbrew ogromnym przeciwnościom.

Jednym z głównych elementów „Jesieni” jest koncepcja tworzenia opowieści, opowiadania ich wciąż od nowa, co kojarzy się z nieśmiertelnością i wpływa na rzeczywistość. Czy w twoim dzieciństwie pojawiła się osoba, która opowiadała historie, ktoś, kto zaraził cię tą potrzebą? Czy masz jakieś szczególnie ciepłe wspomnienie?

Właściwie nie. Ale kiedy byłam małym dzieckiem, moja matka – ciężko pracująca, dosyć surowa kobieta – po wieczornej sobotniej kąpieli brała nas na kolana (była nas piątka) i nagle przeobrażała się w inną osobę, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odgrywała nam cały wachlarz postaci, każda miała inny głos, inną historię. To było wspaniałe, przerażające, ekscytujące, i wiele mówiło o tym, ile głębokiej figlarności kryło się u podstaw jej dyscypliny.

Jak narodził się pomysł na powiązanie serii książek z porami roku? Co pragnęłaś w ten sposób osiągnąć? Czy dostrzegasz wspólny motyw łączący wszystkie powieści w cyklu?

Myślałam o tym, by napisać serię książek zatytułowanych na cześć pór roku, praktycznie od momentu, gdy zaczęłam tworzyć – we wczesnych latach 90. Sądziłam, że zajmę się nimi, kiedy będę stara. Więc chyba już jestem! Nie miałam pojęcia, o czym te książki będą (nie licząc kwestii przemienności pór roku, rzecz jasna) i jak się rozwiną. Teraz już wiem, że książki zjawiają się w naszym życiu wówczas, gdy same tego zechcą, z wyczuciem czasu, a my musimy zareagować, dostosowując się do ich warunków.

Daniel i Elisabeth to dwie wyjątkowe, bardzo żywotne postaci. Natomiast matka Elisabeth budzi bardziej symboliczne, czy wręcz archetypiczne skojarzenia. Jest praktycznie jedyną osobą w książce, która komentuje rzeczywistość, ma zdecydowaną opinię na temat sytuacji politycznej i wyraża ją w formie manifestu. Czy można ją postrzegać jako ucieleśnienie protestu?

Kluczem jest tutaj właśnie słowo, które wybrałaś – archetyp. Sądzę, że gdyby matka Elisabeth patrzyła mi przez ramię, gdy odpowiadam na twoje pytanie, to natychmiast by zaprotestowała, że dzieci mają skłonność do postrzegania swoich rodziców w sposób archetypiczny, i stwierdziła, że w toku książki jej córka uczy się patrzeć na swoją matkę bardziej wielowymiarowo, wychodząc poza symboliczny wzorzec, który utrwaliła sobie w głowie. Kategoryzowanie ludzi, czy to nas samych, czy innych, zawsze skutkuje redukowaniem ludzkiej wieloaspektowości, chociaż kryje się w tym pewien komfort i często również rodzaj siły. Ostatecznie najważniejsze jest to, jak bardzo wszyscy jesteśmy odmienni i kompleksowi i jak bardzo wzajemnie różnimy się od siebie.

Elisabeth wydaje się osobą niezwykle cierpliwą i opanowaną w starciu z absurdami rzeczywistości i biurokracją. Skąd się ta cierpliwość bierze i co reprezentuje?

Inteligencję i wszechstronność w obliczu systemu, który próbuje nas umniejszyć. Elisabeth jest historykiem sztuki, więc jej życie opiera się na refleksji, co widzi i jak to widzi.

Ponowne odkrycie twórczości Pauline Boty to ważny aspekt twojej książki. Boty była wyjątkową kobietą: pewną siebie, uczciwą, pełną siły i odwagi, bezkompromisową. W jaki sposób zapoznałaś się z nią i jej sztuką? Czemu postanowiłaś uczynić je częścią swojej powieści?

Kiedy rozpoczęłam pracę nad książką, wiele myślałam o angielskim poecie Johnie Keatsie, który napisał wspaniały poemat „Oda do jesieni”, jak na owe czasy przełomowy, do tego stopnia, że zmienił postrzeganie możliwości, którymi dysponuje liryka. Jest tak ponadczasowo żywotny, wizjonerski, że jeśli kiedykolwiek się ten poemat czytało, nie da się o nim nie myśleć w chwili, gdy lato przechodzi w jesień. Keats zmarł bardzo młodo, ale cała jego twórczość niesie w sobie impuls po równi szczęśliwego i melancholijnego życia, impuls, który nigdy nie będzie w stanie wytracić swojej siły i oddziaływania. Fizyczne istnienie dobiegło końca, energia natomiast trwa wiecznie. Wiedziałam zatem, że Keats pojawi się gdzieś w książce, której tytułem miała być „Jesień”. Nie przewidziałam jednak Pauline Boty. Któregoś dnia przeglądałam magazyn o sztuce i trafiłam tam na malutką reprodukcję jej zdjęcia. To dało mi do myślenia, stało się impulsem podobnym do tego, który opisałam wyżej. Przyjrzałam się zdjęciu i nazwisku artystki, o której wcześniej nigdy nie słyszałam. Brytyjka i pop-art? Naprawdę? Zaczęłam szukać jej prac w internecie i byłam zachwycona ich witalnością. Spojrzałam na daty – żadna nie wychodziła poza połowę lat sześćdziesiątych. Dlaczego? Wczytałam się zatem w biografię artystki, dowiedziałam się, jak umarła, bardzo młodo, w tragicznych, koszmarnych okolicznościach. Potem znów skupiłam uwagę na jej dziełach. Tyle było w nich życia. Mijały dni i tygodnie, a ja nie mogłam przestać myśleć o sztuce i życiu, o tym, jakie było błyskotliwe, lecz krótkie – o tym smutku nie chciałam pisać. Ale siła Pauline Boty i jej prac pozostała ze mną, nie chciała mnie opuścić. W jej sztuce kryły się pytania, czym w istocie jest obraz, co oznacza wykorzystanie współczesnego pejzażu. Zauważyłam, że posłużyła się odwołaniami do politycznego skandalu z lat 60., tak zwanej afery Profumo, koncentrującej się na stosunkach wschód-zachód i sekretach atomowych, i jak to wszystko zostało wykoślawione i przejęte przez media i narrację pięknej, młodej kobiety, Christine Keeler. Czytałam transkrypcje z procesów, książki na ten temat. Ale co mogła mieć wspólnego historia o politykach opowiadających kłamstwa w parlamencie i o wywieraniu presji na prawo ze współczesną sytuacją w kraju? Ha! Pauline Boty otworzyła mi na to oczy.

W „Jesieni” jednym z elementów jest cena, jaką ponosimy za separowanie się od innych, za zamykanie się we własnym więzieniu. Dzisiaj z powodu pandemii żyjemy w sytuacji globalnego podziału, izolacji i separacji. Jak sądzisz, jakie będą emocjonalne i duchowe konsekwencje tej sytuacji dla społeczeństwa?

Ten straszny czas sprawił, że się zatrzymaliśmy. Zaczęliśmy posługiwać się wyobraźnią. Izolacja spowodowała, że znów zapragnęliśmy wyjść do ludzi. Pandemia przypomniała nam o naszej śmiertelności, nie tylko o tym, jak rzeczy muszą się zmienić, ale też o tym, jak zmienić się mogą – i że natura znajduje się u źródeł konieczności modyfikowania naszej postawy wobec świata, nas samych, innych ludzi i wobec planety.

Rozmawiała: Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady