Kryminalistykowi nie wolno nudzić! – rozmowa z Beatą i Eugeniuszem Dębskimi o „Śmierci drugiej”

13 stycznia 2023

Od niedawna możemy czytać najnowszą, czwartą odsłonę przygód Tomasza Winklera zatytułowaną „Śmierć druga”. O pakowaniu głównego bohatera w kłopoty, odejściu od wizerunku detektywa w stylu noir, Kościele katolickim, ale też o gotowaniu i alkoholach, czyli tym wszystkim, co znajdziecie w książce, rozmawiamy z Beatą i Eugeniuszem Dębskimi.

Mariusz Wojteczek: W czwartej, najnowszej części cyklu Tomasz Winkler znów obrywa. I to chyba obrywa najmocniej, bo nie tylko fizycznie, ale także emocjonalnie. Czemu tak lubicie dręczyć biedaka?

Eugeniusz Dębski: E tam! Nikt go nie dręczy. Taka specyfika zawodu: kłopoty to moja specjalność! Poza tym, czego by chciał czytelnik: detektywa, któremu wszystko idzie gładko i miło? No był taki, Święty, by Leslie Charteris. Przystojny, bogaty, chitry i sprawny. Ale to już było, co nie? Nasz musi cierpieć, a przy tym rozwijać się, a przynajmniej zmieniać, inaczej znudzi się w piątym tomie, a my nie zamierzamy na tym poprzestać.

A nie boicie się, że czytelnicy – w Winklerze zakochani, jak się wydaje – będą mieć wam za złe, że tak tą postacią poniewieracie? Że nie jest on bardziej jak James Bond, który wszystkich bez trudu rozstawia po kątach?

Eugeniusz: Nie, czytelnicy się cieszą, że kończy się happy endem. A że po drodze są głogi? Per aspera ad astra!

Jakby sprawy były łatwe i proste, to załatwialiby je kadeci szkoły Policji. Winkler nawet nie złamał jak dotychczas paznokcia! Dobra, w „Dwudziestej trzeciej” oberwał trochę, ale to był najkrwawszy tom, kolejne były inne, o to dbamy: żeby nie było nudy, żeby nie było nudy. Zdradzę, że ja serio podsuwałem współautorce pomysł, żeby pisać pod pseudonimem Beez Noody. Jak lekarzowi nie wolno szkodzić, tak kryminalistykowi nie wolno nudzić! Za skarby świata! Za darmo dajemy naczelną wskazówkę początkującym pisarzom i tym, co się dziwią, że się nie sprzedają. Beez Noody!

Tym, co w „Śmierci drugiej” obrywa mocno – a może i mocniej niż Winkler – jest Kościół katolicki. Opisujecie związki biznesowe, ale i bezpośrednie konotacje kościelnych oficjeli z mafią. Pojawia się temat tuszowania spraw karalnych, w tym pedofilii. Jest to mocno przerysowane na potrzeby kreacji, ale dla uważnego obserwatora życia społecznego nie tak znów dalekie od rzeczywistości. Chcecie sprowokować do dyskusji, czy może napiętnować patologię?

Eugeniusz: Jedno, drugie i kilka trzecich. Kościół obrywa i słusznie, choćby dlatego że wyhodował sobie sługi takie, którym zawierzyć nie można i często nie wolno. Nie dyskutujemy w powieści z wiarą, piętnujemy nie sam akt łączenia się z istotą nadludzką, nie, obrzydliwy jest nie Kościół, straszni są w zastanawiającej ilości pasterze trzódki. Czyżby Kościół sam hodował ich? Nie nasza sprawa. Widzimy i słyszymy, co się dzieje, uderzamy w nasz mały dzwonek. Czas na zmiany!

Chciałbym rozmawiać o literaturze, ale kiedy literatura zahacza w sposób tak bezpośredni o politykę, taką w wymiarze społecznym, to inaczej się nie da: nie boicie się atakować, choćby i ze słusznych powodów, Kościoła katolickiego w tym kraju? Wciąż z prawej strony sceny politycznej i społecznej pojawiają się głosy o prześladowaniu katolików w Polsce. Ważą się też losy ustawy o obrazie uczuć religijnych… Winkler w takim przypadku trafiłby na listę „ksiąg zakazanych”…

Eugeniusz: Nie podpowiadaj durniom, bo rzeczywiście zrobią mu krzywdę. Tylko jest taki drobiazg… Czy istnieje w Polsce, i na całym globie, taka profesja, tak strasznie sprzyjająca nadużyciom, w tak wielu i tak strasznych dziedzinach? Czy w środowisku lekarzy, taksówkarzy, górników, informatyków, polityków nawet, można wygrzebać tyle koszmarnych przestępstw, i to popełnianych w tak zwanym majestacie? Na – w sumie – bezbronnych i nader ufnych ofiarach? Nie. No to o co chodzi?

Pojawia się też w „Śmierci drugiej” znany już z „Zimnego tropu” antagonista, chyba jedyny człowiek, który naprawdę wzbudza w Winklerze lęk… Ta postać to taki klasyczny arcywróg dla bohatera? Winkler zetknie się z nim ponownie, w kolejnej części? Dojdzie do poważniejszej konfrontacji?

Beata Dębska: To taki nasz Moriarty, nie może go być za dużo. Pojawia się czasem i wzbudza grozę i znika. Nie planujemy aż tak daleko. W powieści, która powinna wyłonić się na świat w marcu, nie będzie go. Winklera zresztą też. W piątym tomie przygód Winklera – też. Czy będzie szósty tom i kto w nim namiesza – nie wiadomo. Zawsze odmierzamy proporcjum, mocium panie, ma być dreszczowo i miło, i emocjonalnie, i fajnie. Czytelnik nie może żałować, że wydał 34,80 złotego!

W kolejnych częściach cyklu Winkler pakuje się w sprawy kryminalne przez najbliższych. W „Zimnym tropie” katalizatorem jego działań była babcia Roma, której zaginął znajomy. W „Śmierci drugiej” podobną rolę pełni jego dziewczyna, Iwa, która zna matkę chłopaka podejrzanego o morderstwo. To budowanie powiązań jest kluczem do motywacyjnego zaangażowania Winklera w kolejne sprawy?

Beata: Na dobrą sprawę to Winklerowi potrzebna jest silna motywacja. Owszem, to typ, który chce świat poprawiać, ale mógłby odpuścić. Ma kochaną i kochającą Iwę, ma ukochaną babcię i nawet Kropkę, i Zgagę. Ma zapas gotówki i jakąś pracę. Mogliby z Iwą trochę podkręcić obroty i żyć z kolonii dla młodzieży nieoczywistej. Takiej coraz więcej. Może dlatego, czując, że Tomasz mógłby machnąć ręką na wszystko, dodajemy elementy przymusu. Moralnego. Działa? Działa!

Ważnym elementem w „Śmierci drugiej” okazuje się Winklerowe balansowanie na krawędzi uczciwości i moralności. W obliczu pewnych zdarzeń czasem trudno pozostać po właściwej stronie prawa i z tym właśnie problem ma nasz bohater. To próba uczynienia go prawdziwszym? Czy w drugą stronę – sugestia w kierunku czytelnika, co warto, a co się powinno, bez względu na wszystko?

Beata: My lubimy bohaterów szybko i skutecznie wymierzających sprawiedliwość. Wieki temu Eugeniusz trzymał kciuki za Bronsona, w roli skrzywdzonego i własnoręcznie wymierzającego karę adwokata albo architekta, i za – nawet – Stevena Seagala! Jego babcia namiętnie oglądała filmy z nim i kwitowała chrzęst łamanych rąk i nóg: „Dobrze im tak, po co zadzierali?”, a Gieniu się z nią zgadzał. Szczerze mówiąc bardziej nam pasuje postać, która złamie prawo, typu: przekroczy prędkość w pościgu, ale dopnie swego, i kopnie przestępcę niż taka, co ładnie jedzie, tylko nie wiadomo po co.

Wracając do samej kreacji Winklera. Kto jest jego „twórczym” ojcem/matką? A kto powołał do życia babcię Romę, jako jego swoistą, urokliwą, ale i przesprytną przeciwwagę?

Eugeniusz: Matka-ojciec… Beata i Eugeniusz. Wyłonił się niczym Afrodyta z piany – z naszych dysput, po uzgodnieniu, że piszemy kryminał. Roma – to babcia Beaty. Strzał w dwunastkę. Podpowiada, łagodzi, pociesza, zagrzewa… Wszystko robi kulturalnie, z wyczuciem. I skutecznie.

Nasuwają się w przypadku Winklera skojarzenia z bohaterem Chandlerowskim – słynnym Marlowem. Na ile Winkler był na nim wzorowany? A na ile musiał się zmienić, by przystawać do czasów obecnych?

Eugeniusz: Nie był wzorowany w sposób zamierzony. Nigdy nie kusiło nas dodać mu chandlerowskiego sznytu. Ma swój. Inna sprawa, że oboje uwielbiamy Chandlera, z podświadomości mogło coś się wyłonić, ale samo. Bez naszego udziału. Samo.

Czyli klasyczny bohater z kryminałów noir już nie ma racji bytu? Czas na nowy wzór, szarmancki, zdystansowany, nie seksistowski, bardziej feministyczny, traktujący kobiety po partnersku… całkiem jak Winkler? Próbujecie kreować nowy wizerunek detektywa?

Beata: A był w Polsce bohater typu noir? Albo mamy zgorzkniałe psy, pijące, rozwiedzione, mieszkające w mikroskopijnych kawalerkach w bloku. Albo eleganckich prawników, w oparach modnych i efektownych perfum i w brykach, na które ten zgorzkniały glina musi robić sześć lat. Tomek Winkler jest po prostu normalny. Dlaczego niby miałby traktować kobiety nie po partnersku? Ani kobietom to nie pasi, ani prawdziwym mężczyznom, a prawdziwy mężczyzna to nie macho z browcem przed telewizorem.

W waszych książkach bohaterowie dużo gotują, jedzą, jak i rozmawiają o jedzeniu i gotowaniu. „Śmierć drugą” wieńczy zresztą przepis kulinarny na potrawę występującą w powieści. To – po pisaniu – wasza druga pasja? A może jednak pierwsza?

Eugeniusz: Kalendarzowo to jemy od urodzenia, a piszemy razem od lat kilku. Oboje nie mamy problemów w kuchni, przy czym ja radzę sobie dobrze, a Beata – wspaniale. Dlatego może waga jest w naszym domu ukryta pod szafką i obrzucana epitetami po wysunięciu. Nikt jej nie lubi…

A co z alkoholem? Babcia Roma, jak i Winkler lubują się w dobrej klasy koniaku, którym delektują się przy każdej nadarzającej się okazji. Także jesteście degustatorami dobrych trunków?

Beata: Oboje miło ćwiczymy wytrawne czerwone, białe też. Eugeniusz – szanuje whisky i koniaki. Nalewki – oboje, preferujemy z kwiatów czarnego bzu i orzechówkę. Babusia Roma miałaby z nami fajnie.

Jeśli chodzi o kolejną część przygód Winklera, możecie już coś zdradzić na jej temat?

Eugeniusz: Kolejny Winkler chyba dostarczy wielu feministycznych wzruszeń. Z przyjemnością będę uczestniczył w realizacji zamiarów. A co się urodzi – zobaczymy.

To będzie piąta część. Ostatnia? Czy są już konkretniejsze plany na kontynuację?

Eugeniusz: Na pewno nie skończy się pogrzebem Tomasza czy Romy, nie chcemy mieć wybitych szyb czy zębów. Na razie mamy konspekt piątego Winklera. Czy pójdziemy dalej, zależy przede wszystkim od czytelników, potem od wydawcy, na końcu od nas. A my na to jak na lato!

Rozmawiał: Mariusz Wojteczek


Tematy: , , , , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady