Komiksowy minimalista z poczuciem humoru – wywiad z Jackiem Świdzińskim

16 lipca 2014

Jacek-Swidzinski-wywiad
Jego komiksy budzą zainteresowanie oszczędnością formy, prostą kreską i specyficznym humorem, ale przede wszystkim ujmują błyskotliwością. Mówi się, że po niemal stu latach trafił w ręce polskiego czytelnika słynny „manuskrypt Świdzińskiego” – tajemniczy dziennik z wyprawy na Syberię, która odbyła się pod koniec pierwszej dekady XX stulecia. O „Zdarzeniu 1908”, a także innych jego dziełach, rozmawiamy z Jackiem Świdzińskim.

Milena Buszkiewicz: Kiedy otwiera się pana najnowszy komiks, „Zdarzenie 1908”, pierwsze, co rzuca się w oczy, a nawet szokuje, to minimalizm. Dlaczego oszczędność formy jest tak duża i to w każdej pana pracy?

Jacek Świdziński: Sztuczność i nieprzezroczystość formy komiksu moim zdaniem najlepiej działa razem z odpowiednio syntetycznym rysunkiem. „Syntetycznym”, czyli właśnie wyraźnie sztucznym.

Minimum formy, maksimum treści?

Powiedziałbym raczej, że maksimum formy, forma przyciśnięta do ściany. Ale bez przesady, takiej ściany, w której jest jeszcze masa dalszych zagłębień.

Czy zgodzi się pan z opinią, że pana komiksy są bardziej do czytania, niż do oglądania?

Uwielbiam je oglądać, ale rzeczywiście chyba jeszcze bardziej lubię je czytać. Poza tym komiks jest dla mnie czwartym „rodzajem literackim”, ale takim, który wykorzystuje nieczytelność obrazu.

Czy kontrast między okładką a wnętrzem „Zdarzenia”, czyli twardą oprawą, stylizacją na papier z płóciennym grzbietem, był zamierzony? Czy raczej chodziło o nawiązanie grafiką okładki do roku 1908, czyli do warstwy tekstowej komiksu?

Chcę, żeby nie do końca było jasne, czym w ogóle jest ta książka, skąd się wzięła, jaka jest jej historia. Wydaje mi się, że niejednoznaczność tego materialnego aspektu publikacji, tak samo jak tytułowego zdarzenia, wpływa na odbiór opowieści, zmienia nieco konteksty, domniemaną tożsamość opowiadającego, przez co oddziałuje na interpretację historii.

zdarzenie-rysunek

Czym jest „manuskrypt Świdzińskiego”?

Ludzie polskiego pochodzenia mają wyjątkowe szczęście do odnajdywania manuskryptów z nieznaną prawdą o wszystkim. W tym wypadku to jedna ze wskazówek do tego, z czym w ogóle mamy do czynienia, czytając „Zdarzenie”.

Jednym z najbardziej znanych pana komiksów jest „A nich Cię, Tesla!”, w „Zdarzeniu” wraca pan do tytułowego bohatera poprzedniej publikacji, dorzucając parę innych równie kontrowersyjnych postaci: Feliksa Dzierżyńskiego, carycę Aleksandrę Fiodorowną… Skąd ta sympatia do Tesli?

Chyba nie tylko u mnie Tesla najpierw pojawia się, bo idealnie nadaje się do uprawomocnienia różnych nieścisłości, braków i nadmiarów w opowieści, a potem nagle sam zaczyna inspirować do kolejnych zagmatwań fabularnych.

Dlaczego oni wszyscy pojawili się w jednym komiksie? Wiąże ich Syberia, ale co jeszcze?

Większość z nich niemal utożsamia różne oblicza czasu, o którym opowiadam. Jest artysta-dokumentalista eksperymentujący z fotografią, szalony wynalazca, możnowładczyni, rewolucjonista, szlachetny syberyjski autochton… Są tak jakby elementami maszynerii naszej interpretacji tego czasu. Postanowiłem się z nią nieco pobawić, przecinając, odwracając i stykając ze sobą jej różnokolorowe kabelki.

Wracając do „Tesli”, komiks tworzą cztery prowadzone równolegle opowieści, które mają bardzo różnorodny charakter – od science fiction (naukowcy pracujący nad nowoczesną bronią), poprzez wątki: szpiegowski (służby specjalne na tropie sowieckich agentów wpływu) i polityczny (wizja męża stanu ogarniętego manią wielkości), aż po obyczajowy (historia starego małżeństwa z blokowiska). A wszystko to podszyte jest na dodatek mocno absurdalnym humorem i… mamy jeszcze kropki! Co to za kropki?

W „Tesli” fabułę podałem w formie „warkocza” przeplatających się wątków, a dzięki tym kropkom sprawnie można się dostać do fabuły również inną drogą: śledząc osobno wyprostowane wątki warkocza. Jako czytelnik sam lubię eksperymentować z kolejnością lektury, patrzeć jak wpływa ona na kształt i odbiór historii, zwłaszcza czytając komiksy, bo komiks jako montaż obrazów w przestrzeni idealnie się do tego nadaje.

a-niech-cie-tesla-rysunek

Czy można pana nazwać komiksowym anarchistą, prowokatorem?

To ciekawe pytanie, bo jeśli byłbym prowokatorem musiałbym napisać, że nie, ale z drugiej strony właśnie dlatego prowokacją byłoby napisanie, że nim jestem. Przy tak postawionym pytaniu, chcąc nie chcąc, zawsze nim będę.

I kolejna praca, o której warto wspomnieć, „Przygody Powstania Warszawskiego” powstałe 7 lat temu.

Ten komiks zrobiłem razem z Michałem Rzecznikiem i, co ciekawe, chyba obaj wspominamy go najlepiej ze swoich publikacji. Z każdym rokiem staje się coraz bardziej aktualny, np. „uczłowieczanie” Tytusa jawi się coraz bardziej jako sposób przepracowywania traumy wojennej.

Tworzy pan komiksy zaangażowane, publicystyczne, a nie prostą rozrywkę, która przychodzi na myśl o medium, jakim jest komiks. Z czego to wynika?

Przede wszystkim wynika to z tego, co komu przychodzi na myśl o medium, jakim jest komiks. I bez przesady, słyszałem o ludziach, którzy podobno bawili się, czytając moje komiksy.

przygody-powstania-rysunek

Został pan wyróżniony przez Forum Obywatelskiego Rozwoju, najpierw II miejscem za komiks „Skrawki”, kolejno I za „Przywileje dla wybranych, koszty dla nabranych!”. Oba te komiksy są wyjątkowo krytyczne, mocno uderzają w system społeczno-polityczny. Dlaczego wziął pan udział w tych konkursach? Czy przyniosły panu większe grono odbiorców?

Pomyślałem, że część ludzi siedzących w jury nie może lubić tego, co tam robi, i spróbowałem to sprawdzić. Rzecz jasna miałem również nadzieję, że zmienię spojrzenie Organizatora na rzeczywistość. Najwyraźniej, ku mojemu zdziwieniu, wyniki w dwójnasób okazały się pozytywne.

Jak ocenia pan kondycję komiksu w Polsce i na świecie?

Średnio. 6/10.

Których twórców ceni pan najbardziej?

Interesująco dobierających snutą opowieść do rodzaju i środków wyrazu. Zarówno tych, którzy precyzyjnie dopasowują znaczenia do języka, w którym je wyrażają, jak i tych, którzy jeszcze ciekawiej go psują, wprowadzają celowe „błędy” i niejasności. A na równi z nimi stawiam różnych swobodnych improwizatorów, tworzących tony materiału.

Jak w ogóle wyglądała pana historia z komiksem i dlaczego ewoluował on do formy obecnej?

W dzieciństwie rysowałem, odkąd pamiętam, ale na początku raczej po prostu ludziki z telewizji. Razem z rodzeństwem, przy różnych okazjach, dostaliśmy kilka komiksów, w których o dziwo były te same postaci (Transformers, Żółwie Ninja). Gdzieś w szafach były jeszcze „Tytusy” ojca. Wspólnymi siłami z braćmi zaczęliśmy zbierać te serie i jednocześnie niemal „naturalnie” rysowaliśmy historie łączące bohaterów, których lubiliśmy, wymyślaliśmy kolejne zeszyty zapowiedziane przez wydawnictwo, robiliśmy imprint o nas jako ochroniarzach z brodami i bliznami. Rysowaliśmy po prostu to, co sami chcieliśmy przeczytać. Jeden brat leczy dziś słuch, drugi robi doktorat w PAN-ie, a ja zostałem gdzieś w tych brodach i bliznach, tylko nieco prościej rysowanych.

Jacek-Swidzinski-rysunek

Od 2007 roku publikował pan w zinach „Maszin”, „Jeju” i „B5”; wciąż na blogu Maszin można znaleźć pana prace, np. „Komiks odcinkowy” z 2013 roku, który wygląda dosłownie jak wyrwany z zeszytu, jakby kreślony podczas nudnej lekcji.

To było dla mnie ćwiczenie dyscypliny i improwizacji. Codziennie musiał być nowy pasek, więc rysowałem tym, co miałem pod ręką, a dla ułatwienia robiłem to w kalendarzu, w którym jeden dzień miał pole akurat w kształcie paska. Papier był biblijny, więc poprzednie paski, które przebijały, zastępowały większość tła. Wytrwałem tylko 100 dni, ale dodało mi to trochę „refleksu” w wymyślaniu fabuł, zwrotów akcji i sposobów kondensacji treści.

Także na blogu znalazłam mini komiks: Tył gazetki „Zachęta – czerwiec, lipiec, sierpień 2014”. Co to za projekt?

To trwająca do końca września wystawa w Zachęcie o związkach sztuki i nauki w Polsce w latach podboju kosmosu, przy której trochę pomagałem kuratorom. Oni poprosili mnie również o zrobienie pasków komiksowych nawiązujących do „ducha” wystawy na tylną okładkę kwartalnego organu prasowego Zachęty.

Kiedy czytałam „Teslę”, moją uwagę przykuł fragment, kiedy sowiecki szpieg odstrzela sobie głowę, co zostaje zripostowane przez jedną z bohaterek stwierdzeniem, że najwyraźniej odebrał wykształcenie humanistyczne. Pan jest z wykształcenia kulturoznawcą, ja jestem polonistką! Cóż za czarny scenariusz…

Zawsze możemy to uznać za sposób budowania tożsamości reprezentanta polskiego aparatu urzędniczego wobec sowieckiego zagrożenia zewnętrznego w sytuacji stanu wyjątkowego. Albo za żart.

Rozmawiała: Milena Buszkiewicz

fot. Kultura Gniewu

Tematy: , , , ,

Kategoria: wywiady