Kładka między młodymi ludźmi a Agnieszką – wywiad z Zofią Turowską, autorką biografii „Osiecka. Nikomu nie żal pięknych kobiet”
Zofia Turowska to dziennikarka i autorka faktograficznych opowieści o artystycznym środowisku pokolenia ’56. Bohaterami jej książek są m.in. Zofia Nasierowska czy Janusz Majewski. Jednak pierwsza była Agnieszka Osiecka. I właśnie o tej niebanalnej poetce, o aktualności jej twórczości oraz o oczkach w pończochach i czy w ogóle warto pisać biografie rozmawiamy z autorką książki „Osiecka. Nikomu nie żal pięknych kobiet”.
Natalia Hennig: Jak narodził się pomysł napisania książki o Osieckiej?
Zofia Turowska: Miałam już za sobą dwie książki, których byłam współautorką, tzn. „Kto tu wpuścił dziennikarzy?”, o wydarzeniach w Gdańsku w 1980 roku, oraz o łódzkiej szkole filmowej. Te doświadczenia pokazały mi, że można z faktów i dokumentów utworzyć rodzaj powieści dokumentalnej, i to też wydawca „Filmówki” zaproponował mi potem napisanie książki o Osieckiej. Jedno wynikało więc naturalnie z drugiego. Oczywiście, musiałam znaleźć trop do rodziny, kogoś bliskiego. Pomógł mi w tym pan Marek Łebkowski, który prowadził wówczas wydawnictwo Tenten. Dzięki niemu poznałam panią Agatę Passent, córkę Agnieszki. Ona udzieliła mi dostępu do złożonego w Muzeum Literatury archiwum mamy.
To były jeszcze czasy przed digitalizacją archiwum, dostęp do niego musiał być ekscytujący, ale zapanowanie nad nim też trudne i czasochłonne?
Wszystko, co dotyczyło życia i twórczości Osieckiej, zostało zapakowane w kartony i przewiezione z domu do muzeum, dopiero do przyszłego skatalogowania. Nie miałam dostępu do wszystkich pudeł – zresztą byłoby to niemożliwe, żeby je prześledzić! Miałam jednak szczęście: sięgnęłam do jednego z nich i… wyciągnęłam pamiętnik Agnieszki Osieckiej. W czerwonej, płóciennej okładce, powleczony ochronną warstwą jakiegoś jeszcze materiału. Przeczytałam pierwsze słowa z ’45 roku i wiedziałam, że to będzie na pewno początek książki.
Wspomina pani o mnogości dokumentów, materiałów. Czy są jakieś fakty, które musiała pani z żalem odrzucić, bo po prostu nie starczyło dla nich miejsca?
Objętość materiału rzeczywiście była ogromna. Nie żałuję jednak rzeczy, z których przytaczania zrezygnowałam. Mogłyby one rozbudować pewne wątki, nie były jednak kluczowe dla biografii Osieckiej.
Ten wybór, co ma się znaleźć w biografii, a co nie, dotyczył też czasami woli samej Agnieszki Osieckiej, chociażby jej życzenia, by nie ujawniać nazwiska ostatniej wielkiej miłości – Zbyszka. Czym się pani kieruje w takich sytuacjach?
Pisząc biografię, nie zaglądam pod kołdrę, nie patrzę przez dziurkę od klucza na prywatne życie opisywanych bohaterów. Być może wynika to z mojego charakteru. Natomiast ważne jest, że to są pominięcia, a nie utajnienia jakichś faktów, które miały wpływ na wybory czy twórczość Osieckiej. Chodzi o to, by w tej etyce prywatności szanować się.
Wspomniała pani o twórczości Agnieszki Osieckiej. Zajmuje w pani książce wiele miejsca poprzez liczne cytaty z piosenek, dzienników, powieści. Dlaczego zdecydowała się pani na zabieg jej wyeksponowania?
Zawsze postrzegałam Agnieszkę Osiecką jako poetkę, a w czasie pracy nad książką dowiedziałam się, że pisała też na przykład świetne felietony. To było dla mnie odkrycie! Myślę, że to fantastyczne zacięcie publicystyczne pomogło jej potem zauważać rzeczy, których tylko jako poetka mogłaby nie dostrzegać. Dzięki zetknięciu w młodości z dziennikarstwem potrafiła wysłuchać i kobiety, i mężczyzn, i małżeństwa, i samotnych, których potem opisywała w piosenkach. Nie chciałam zaznaczać swojej obecności przy takim talencie. Najważniejsze to było pokazać Agnieszkę Osiecką, z jej twórczością. To był trafny wybór.
A ma pani swój ulubiony tekst Osieckiej?
Tak! To jest „Małgośka”! Dlatego, że po pierwsze, jest to wynik współpracy silnych i fantastycznie uzdolnionych trzech kobiet. Po drugie ten tekst jest nadal aktualny. Czy i my nie „zapisujemy się w urzędach”, nawet nie dosłownie, ale metaforycznie, a potem… nic z tego nie wychodzi? Młodzież też ma takie doświadczenia. Ten tekst to nie są jakieś tam ramotki, on pasuje do młodych ludzi i dziś. „Małgośka” to mocna, współczesna piosenka.
Czy uważa pani, że twórczość Osieckiej w ogóle jest nadal aktualna?
Agnieszka miała talent do wyszukiwania różnych słów, zbitków językowych, które pasują i do dzisiejszego świata. Wiele z nich mogłoby spokojnie zaistnieć w młodzieżowym slangu. Na przykład „skok w horyzont” – to mógłby być i teraz fantastyczny slogan! Albo zawsze aktualne: „Czy te oczy mogą kłamać – chyba nie”, czy „trzaskać się odrobinkę”. Toż to trzaskać się można ze wszystkim i zawsze. Od pierwszego wydania mojej książki o Agnieszce minęło dwadzieścia lat. Przez ten czas wyrosło całe pokolenie, które nie wie dużo o Osieckiej. I „Nikomu nie żal pięknych kobiet” to może być taka kładka między młodymi ludźmi i Agnieszką.
Obecny tytuł wznowionej biografii to też cytat z piosenki: „Nikomu nie żal pięknych kobiet” – co zdecydowało o jego zmianie?
To jest tytuł z inspiracji mojego wydawcy, pani Hanny Grudzińskiej z wydawnictwa Marginesy. To nie jest bardzo znany tekst Osieckiej, ale też bardzo pasuje do teraźniejszości. Ten motyw poradzenia sobie w trudnych sytuacjach – to bardzo na czasie. Damy sobie radę: my-kobiety, w tle mężczyźni. Choć samej Agnieszce nie zawsze się to udawało… Wydaje mi się jednak, że to bardzo dobry tytuł na uwspółcześnienie tej pozycji.
Chciałabym jeszcze nawiązać do pierwszego tytułu: „Agnieszki. Pejzaże z Agnieszką Osiecką”. W jakich pejzażach, na jakich istotnych tłach pani umiejscawia Agnieszkę Osiecką?
Czas powojenny to epoka erupcji talentów: i w filmie, i w literaturze, i w kabarecie. To pokolenie wkroczyło w życie w dosyć ciężkich warunkach ustrojowych i zrobiło coś niesamowitego: zastąpiło siermiężną rzeczywistość – swoimi kreatywnymi pomysłami. I Agnieszka w tę twórczą fuzję znakomicie się wpasowywała ze wszystkimi zdolnościami, jakie miała. Trzeba pamiętać, że studiowała w szkole filmowej w Łodzi, która była niespokojnym tyglem artystycznych umysłów. Tam zresztą po raz pierwszy się spotkałyśmy. To tło społeczne, historyczne jest bardzo ważne, bo człowieka się na nim sprawdza: czy jest małostkowy, czy szlachetny, czy postępuje etycznie. Czasami trudno zachować twarz, ale mimo niesprzyjających okoliczności wielu osobom z tej generacji to się udawało. Myślę, że właśnie dzięki ich geniuszowi. To, co istotne, to że potrafili odejść od „uładzenia”, pozwalali sobie na szaleństwa. Po traumie wojennej nastąpił w tym pokoleniu wybuch nie tylko talentów, ale i miłości!
Wspomniała pani o pierwszym spotkaniu z Agnieszką Osiecką. Jak do niego doszło?
Wydawca książki o łódzkiej filmówce zwrócił się osobno do mnie, osobno do Agnieszki o zrobienie podpisów pod zdjęciami. W czasie pracy nad nimi nie wiedziałam, że została poproszona o to i Osiecka. Wtedy jednak po raz pierwszy zaistniałyśmy razem. Do głowy mi wtedy nie przyszło, że kiedyś napiszę o niej biografię. Ale to właśnie pracując nad „Filmówką”, poznałam Majewskiego, który potem też został bohaterem innej mojej książki, Zofię Nasierowską, która studiowała razem z Agnieszką w Łodzi – to wszystko się zazębia.
Osiecka też dostrzegała niezwykłość swojego pokolenia – stąd tomy jej prozy wspomnieniowej. Portretując jego przedstawicieli, często stosowała anegdotę. A czy pani, zbierając materiały, napotkała anegdoty o Agnieszce Osieckiej?
Powiedziałabym, że to były anegdoty bardzo miłe, choć… jednocześnie cięte. Na przykład świetny operator Mieczysław Jahoda opowiadał mi, że Agnieszka zawsze bardzo się starała, by być dobrze wyglądającą panią: w poprawnym stroju i z guzikiem zapiętym. Ale cóż, nigdy jej się to nie udawało: zawsze albo poleciało oczko w rajstopach, albo z butem coś się stało. Jednak Jahoda w tym wszystkim widział, co było dla mnie bardzo ujmujące, że była dzięki temu naturalna, prawdziwa. Moi rozmówcy nie krytykowali jej za słabostki, raczej dostrzegali, że nie są one istotne, bo najważniejsze to… napisać dobrą piosenkę.
Czy pani stosunek do Osieckiej uległ przez te dwadzieścia lat jakiejś zmianie?
To jest tak jak z pierwszą miłością. Agnieszka była moją pierwszą bohaterką, jeśli chodzi o książkę autorską, i ja się w niej rozkochałam. Ale ponieważ nie należę do bardzo emocjonalnych osób, to nie była to miłość wszech czasów, jedyna i najdoskonalsza. Jest to nadal jedna z moich ulubionych postaci, ale nie mam już dla niej takiego żaru, jaki miałam podczas zbierania materiału.
W Osieckiej rozkochują się coraz to nowi twórcy, powstało o niej już kilka książek, w grudniu będzie miała miejsce premiera serialu, co roku odbywa się festiwal piosenki jej imienia. W czym pani upatruje fenomen Osieckiej, która inspiruje i twórczością, i swoją biografią?
Myślę, ze to jest taka postać, która ma dwa bieguny powtarzające się i w naszym życiu. Ona była z jednej strony melancholijna, a z drugiej twardo stąpała po ziemi. Była świetną swoją menedżerką, chociaż nie było to jeszcze tak rozpowszechnione. Mocno zaistniała po filmowych balladach do „Jana Serce” i „Czterech pancernych” – kto by mógł być bardziej rozreklamowany niż autorka piosenki z początku serialu, który był w tamtym czasie i jedyną, i fantastyczną produkcją? Agnieszka zdawała sobie sprawę z popularności i podtrzymywała tę aurę. Do tego też miała talent.
To jest książka pisarki o pisarce, dziennikarki o dziennikarce. Czy pani stosunek do pisania/literatury i Osieckiej jest podobny?
Nie śmiem się nawet porównywać. Jestem szczęśliwa, że spotkałam na swojej drodze taką postać i że mogłam ją opisać. W ten sposób też trwa twórczość Agnieszki i zachęca może innych ludzi do pisania o niej. Ważna jest taka ciągłość, utrwalanie czasów i ludzi – to dla mnie takie wieczne, górnolotnie mówiąc, prawdy.
Rozmawiała: Natalia Hennig
TweetKategoria: wywiady