Jestem wielkim nerdem w kwestii języka – rozmowa z Hernanem Diazem
Po międzynarodowym sukcesie swojej pierwszej powieści, „W oddali”, Hernan Diaz kolejny raz zachwycił czytelników i krytykę. „Zaufanie”, jego najnowsza książka, nie tylko zapewniła mu nagrody Kirkus i Pulitzera, ale potwierdziła renomę autora zdolnego do nawiązania dialogu z kanonem wielkiej amerykańskiej beletrystyki.
Sebastian Rerak: Jak doszło do tego, że człowiek urodzony w Argentynie i wychowany w Szwecji został okrzyknięty wybitnym portrecistą Ameryki?
Hernan Diaz: Z jakiegoś powodu zakochałem się w amerykańskim kanonie i stałem się gorliwym badaczem jego lineażu. Na przestrzeni lat powracałem wciąż do Stanów Zjednoczonych – pożerałem miejscową literaturę, aż zapragnąłem w pewien sposób na nią odpowiedzieć. Nie układałem żadnego prywatnego manifestu ani programu zrewidowania mitów i kluczowych momentów historii Ameryki. Tak po prostu wynikło z pasji graniczącej z obsesją.
Twoja pasja jest widoczna choćby w sposobie, w jaki rekonstruujesz tło historyczne swoich powieści. „Zaufanie” wymagało chyba jednak równie wiele researchu historycznego, jak i ekonomicznego?
Zdecydowanie tak, w końcu jest to książka o kapitale. Wywodząc się z nauk humanistycznych, nie wiedziałem zbyt wiele o funkcjonowaniu rynków. Nie do końca rozumiałem działanie instrumentów i operacji finansowych, więc musiałem się tego nauczyć. Najważniejsza jednak pozostaje wyobraźnia. „Zaufanie” opowiada nie tylko o życiu amerykańskiej finansjery lat 20. i 30. XX wieku, ale porusza też inne kwestie, jak choćby miejsce przypisane w tym świecie kobietom oraz ludzką predyspozycję do zaufania określonym dyskursom bardziej niż innym. Wszystko to jest wzajemnie powiązane ekonomią, lecz nie ogranicza się wyłącznie do tejże.
Tytuł w oryginale ma podwójne znaczenie, które zanika w tłumaczeniu.
Oczywiście ta semantyczna dwuznaczność bardzo mnie intryguje. „Trust” oznacza zarówno zaufanie jako doświadczenie emocjonalne, jak i monopol powstały z połączenia kilku przedsiębiorstw. Moja powieść w dużej mierze stanowi eksplorację tego, jak wielcy finansiści starali się przejmować także monopol na prawdę. Im więcej dowiadywałem się o pieniądzach, tym bardziej dostrzegałem, że cała ta machina ekonomiczna opiera się niemal wyłącznie na zaufaniu. W czasach monet ze złota, srebra czy miedzi relacja pomiędzy środkiem płatniczym a jego wartością była obiektywnie przeliczalna. Kilka wieków później powszechne są jednak papierowe pieniądze, które kiedyś powiązane były ze standardem złota, ale ten został w USA tymczasowo zniesiony w 1932 roku, a ostatecznie – w 1976. Oznacza to, że wymieniamy się świstkami papieru o umownej wartości, czyli walutą fiat. „Fiat” po łacinie oznacza dosłownie „niech tak będzie”, co już samo w sobie sugeruje zaufanie i wiarę w sprawczość. Ostatecznie pieniądze są więc fikcją, tyle że ta fikcja potrafi wpływać na nasze życie, kształtować rzeczywistość. Ta idea dała mi bardzo wiele do myślenia.
Umowny okazuje się w twojej powieści także etos self-made mana.
Niewątpliwie tak. Przeczytałem wiele biografii i memuarów tak zwanych wielkich ludzi i zaszokowało mnie ich zamiłowanie do wywyższania, schlebiania samym sobie i pozowania na cnotliwych. We własnych oczach byli po prostu niezdolni do zrobienia czegokolwiek złego. Napompowane ego i przekonanie o wszechmocy są bardzo typowe dla bogaczy, tyle że przykrywają je oni triumfalnymi hasłami o sile woli, pomysłowości, sprycie i ciężkiej pracy. Tymczasem zasadniczą rolę w ich sukcesie odgrywa przywłaszczenie sobie owoców pracy innych.
Czy to właśnie w latach 20. i 30., w których rozgrywa się akcja „Zaufania”, ten etos okrzepł na dobre?
Poniekąd, chociaż trzeba zaznaczyć, że Stany Zjednoczone od zawsze były żyzną ziemią dla rozkwitu mitów. Moja wcześniejsza powieść „W oddali” opowiadała o micie Dzikiego Zachodu i podboju natury przez mężczyzn (bo trzeba zaznaczyć, że ma on wyraźny wymiar genderowy). W historii Ameryki znajdziesz też na przykład liczne opowieści o vigilantes – samotnych mścicielach, wymierzających sprawiedliwość własnymi rękami, oraz ich przedłużenie w postaci historii o superbohaterach zdolnych pokonać wszystko, nawet prawa natury. Wszystkie te machystowskie mity przeniknęły też do polityki zagranicznej, usprawiedliwiając podbój i eksploatację – od Dzikiego Zachodu po podróże w kosmos. Być może są one obecne także w innych kulturach, ale ja najlepiej znam amerykańską.
Mówisz o nadnaturalnych zdolnościach superbohaterów, a protagonista „W oddali” też wykazuje się fantastycznymi wręcz czynami. Czy starałeś się przez to nadać tej powieści nieco legendarnego rysu?
Po części tak, aczkolwiek muszę podkreślić, że nie jestem fanem realizmu magicznego ani ludowych podań. Niektóre z nich są piękne, ale nie są czymś, co studiowałbym na własny użytek. Obca jest mi także religia, a wszystkie mity wkraczają w pewnym momencie na terytorium boskości, do czego czuję pewną odrazę. Mity to nie moja działka – nie neguję ich, ale moja wrażliwość odbiera na innych falach. Niemniej zgadza się, w „W oddali” pozwoliłem sobie na pewną hiperbolizację, a główny bohater jest nieco przesadzony. Jednocześnie jednak starałem się, aby był wiarygodny, pozostawał w obszarze choćby znikomego prawdopodobieństwa. Przeprowadzenie skomplikowanej operacji na środku pustyni jest niemal niemożliwe, ale… nie jest jeszcze magicznym wyczynem. W każdym razie nikt w moich książkach nie lata. (śmiech)
W „Zaufaniu” też mamy do czynienia z ezoteryką, aczkolwiek innego rodzaju. Jak sam przekonujesz, mechanizm zarabiania pieniędzy celowo przedstawiany jest w sposób tajemny dla zwykłych ludzi.
Bo to prawda! Moje wykształcenie związane jest z naukami humanistycznymi, ale mogę ocenić, czy to, co czytam, nie jest zwyczajną bzdurą. Nie widzę żadnego powodu, dla którego posiadacz doktoratu z komparatystyki nie może zrozumieć publikacji z zakresu ekonomii. Prawdą jest, że artykuły naukowe często są nieprzejrzyste dla osób spoza środowiska, ale jest to efektem zabiegów retorycznych. W przypadku tekstów o finansach widzę jednak, jak wiele przedstawionych w nich złożoności jest w istocie fikcją. Nie twierdzę, że ekonomiści są głupi – wręcz przeciwnie, w ich domenie znajdziesz też autentycznie skomplikowane zagadnienia wymagające gruntownej znajomości matematyki. Prawdą jest jednak, że pewna część ich pracy intelektualnej to – mówię to z premedytacją – gówno prawda. I poniekąd to właśnie mnie w niej zafascynowało.
„Zaufanie” to właściwie cztery książki w jednej. Odnoszę wrażenie, że nawigowanie pomiędzy różnymi stylami pisania i realiami historycznymi musiało być dla ciebie bardzo atrakcyjne?
Zdecydowanie tak! Jestem wielkim nerdem w kwestiach gramatyki, składni, leksykografii itd. Uwielbiam metarzeczywistość języka, jego funkcjonalność i skrajną drobiazgowość. Nie wiem, jak „Zaufanie” prezentuje się w tłumaczeniu na polski, ale to prawda, pisałem je czterema różnymi stylami przypisanymi czterem fikcyjnym autorom. Musiałem więc rozważyć odrębne perspektywy, tudzież walory leksykalne. Poza tym, że dostarczyło mi to masę zabawy, okazało się przydatnym ćwiczeniem dla zrozumienia tego, jak subtelną kategorią jest styl. Nie oczekuję, że wszyscy czytelnicy podzielają moje zainteresowania, nie spodziewam się też, że wiedzą, czym jest subordynacja albo w jakim celu stosuje się średnik. Myślę jednak, że intuicyjnie zrozumieją pewne gramatyczne wybory, jakie podjąłem. Ujmę to w ten sposób: osobiście nie znam się na meteorologii i nie mam pojęcia, jak działają ciśnienie atmosferyczne i prądy powietrza. Odczuwam jednak wpływ pogody na moje ciało. I właśnie o stylu myślę jak o pogodzie. Tworzę specyficzne „pogody stylistyczne” w każdej z części „Zaufania”, wierząc, że będą inaczej oddziaływać na odbiorcę.
Kiedy tak rozmawiamy, nabieram przekonania, że nie starasz się unikać bycia analitycznym wobec swojego pisarstwa.
Absolutnie tego nie unikam. Chcę wiedzieć, co robię, a poczucie kontroli jest w porządku. 30% mojej pracy to pisanie nowego materiału, a pozostałe 70% poświęcam edycji tego, co już napisałem. Staram się być przy tym możliwie jak najbardziej precyzyjny – wiedzieć, co dzieje się w każdym zdaniu na każdej stronie. Zachowanie tej świadomości i kontroli przy jednoczesnym dbaniu o wymiar emocjonalny historii jest sporym wyzwaniem. Przede wszystkim pisarstwo musi być żywe. Bez emocji nie będzie się liczyć.
Pamiętam, jak Carolina de Robertis powiedziała mi, że czasami wystarcza hiszpańskie nazwisko autora, aby recenzenci pisali o realizmie magicznym…
O Boże, to prawda! (śmiech)
Wspomniałeś o swojej niechęci do tego nurtu, więc domyślam się, że świadomie go unikasz.
Automatyczne kojarzenie literatury latynoamerykańskiej z realizmem magicznym jest szalenie redukcjonistyczne. Tak naprawdę był on zresztą bardzo krótkim rozdziałem w historii – zaczął się od Aleja Carpentiera, który ukuł ten termin, a skończył wraz z boomem latynoamerykańskim. Trwał zatem tylko kilka dekad, co jest wręcz niezauważalnym okresem wobec czterystu lat literatury w regionie. Zupełnie ignoruje się przy tym fascynującą tradycję z czasów kolonialnych, jak i późniejsze zjawiska – prozę eksperymentalną, lokalną wersję nouveau roman czy naprawdę dziwną twórczość autorów-outsiderów. Wśród zaprzyjaźnionych badaczy z Ameryki Łacińskiej praktycznie nikt nie zajmuje się dziś Márquezem i jego spuścizną. A jeśli ktoś sądzi, że jest inaczej, to równie dobrze mógłby uznać, że w Polsce studia nad literaturą nie wychodzą poza Brunona Schulza, podczas gdy tak wiele wydarzyło się od jego czasów.
Wszyscy pytają cię o wieczne pióro, którym piszesz, ale w zasadzie nikt nie docieka czegoś, co mnie interesuje. Czy korzystasz z niego z powodu wygody czy przywiązania?
Prawda jest taka, że po prostu kocham to pióro! Ktoś bardzo ważny dał mi je prawie trzydzieści lat temu. Napisałem nim wszystko, co opublikowałem od czasu przybycia do USA. Właśnie teraz patrzę na nie – leży na moim biurku. Pogodziłem się z myślą, że kiedyś pewnie się zepsuje lub je zgubię. Będę wtedy załamany i pozostanie mi kupić podobne pióro i przekonać samego siebie, że to wciąż to samo. Ostatecznie jednak to tylko przedmiot. Jak już wspomniałem, nie wierzę w magię. Moje pióro ma swoją aurę, jest dla mnie fetyszem, ale brak mu jakichkolwiek czarodziejskich mocy.
Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. (1) La 2/RTVE, (2) The New York Public Library
Kategoria: wywiady