Jestem uzależniony od bycia muzykiem i pisarzem ? wywiad z Levim Henriksenem
Właśnie przyleciał do Warszawy, wygląda jak prawdziwy kowboj, ale pochodzi z dzikiej Północy. Siedzi przede mną we wspaniałej czarnej koszuli w czerwone róże i spokojnie wsłuchuje się w kolejne pytania. Jest nie tylko jednym z najbardziej popularnych norweskich pisarzy, ale i świetnym muzykiem, który ma niejedną anegdotę do opowiedzenia.
Milena Buszkiewicz: Kiedy zaczęłam czytać twoją książkę, „Śnieg przykryje śnieg”, byłam przekonana, że będzie to kryminał albo thriller. Okazało się jednak, że jest to zupełnie inna pozycja ? raczej zbliżona do powieści obyczajowej. Jak odbierają ją czytelnicy w innych krajach?
Levi Henriksen: Myślę, że niektórzy czytelnicy odbierają tę książkę jako kryminał. Ona faktycznie zaczyna się jak kryminał, ale myślę, że jest to raczej książka psychologiczna. I tak ją odebrano w Norwegii. Ale w Niemczech była zapowiadana i promowana jako kryminał. To mnie nie martwi, dopóki czytelnicy chcą ją czytać. Dla mnie jednak jest to powieść psychologiczna z elementem suspensu i wątkiem kryminalnym. To opowieść o miłości i stracie, po prostu… I o poszukiwaniu swojego miejsca w świecie.
To twoja pierwsza książka, choć teraz masz ich w swoim dorobku już około dwudziestu. Jak patrzysz na swój debiut z perspektywy czasu i z perspektywy książek, które potem napisałeś?
Z pewnością to najbardziej znana z moich książek. Tak jak powiedziałaś, napisałem ich już około dwudziestu, ale kiedy podchodzą do mnie ludzie i mówią: „wreszcie przeczytałem twoja książkę”, to zawsze chodzi im o „Śnieg przykryje śnieg”. To była rzeczywiście pierwsza powieść, którą napisałem. Stała się tak popularna w Norwegii, że mogłem rzucić dotychczasową pracę i zostać pisarzem. Myślę, że ta powieść po prostu zniosła próbę czasu. Nadal czuję się bardzo związany z głównym bohaterem Danem Kaspersenem.
Wczoraj dziennikarka zapytała mnie, czy gdybym miał napisać tę książkę dzisiaj, to zmieniłbym cokolwiek… Nie, nie zrobiłbym tego, bo kiedy ją pisałem, to była ona tak doskonała, jak tylko mogła być, nie mogłem stworzyć jej lepiej i dzisiaj zrobiłbym dokładnie tak samo, jak wtedy. Gdy ukazała się 10 lat temu w Norwegii, poruszyła ludzi. Norwescy czytelnicy byli już znużeni historiami o mieszkańcach wielkich miast, a ta opowieść była inna. Stała się bardzo popularna, mnóstwo czytelników z wielką przyjemnością czytało o moich prostych bohaterach. Ogólny odbiór był taki, że czytelnikom spodobała się historia rozgrywająca się gdzieś indziej niż większość norweskich powieści. Pewien polski recenzent nazwał ją westernem polarnym i myślę, że jest to jeden z największych komplementów, jaki mogłem usłyszeć pod adresem tej książki.
Powiedziałeś, że Dan, główny bohater, jest ci bliski. Jakie cechy cię z nim łączą? Co sprawia, że jest dla ciebie tak ważny, oczywiście poza tym, że go stworzyłeś?
Mamy to samo pochodzenie. Kiedy pisałem tę książkę, byłem w podobnym wieku jak mój bohater, lubimy tę samą muzykę, obaj czujemy się outsiderami. Kiedy byłem młodszy, miałem podobne odczucia do Dana Kaspersena. Czułem się inny, czułem, że nie pasuję do miejsca, w którym dorastałem. Ale poza tym ta książka jest po prostu fikcją literacką, która nie ma nic wspólnego ze mną. Myślę, że Dan jest tym bohaterem w mojej twórczości, z którym czuję się najbardziej związany. Nie zawsze tak się dzieje. Kiedy tworzy się powieść, czasami pisze się o ludziach pochodzących z zupełnie innego miejsca, wiodących całkowicie inne życie. Czasami pisarstwo przypomina bycie aktorem. Ale kiedy pisałem „Śnieg przykryje śnieg”, czułem się, jakbym sam był Danem ? płakałem, kiedy on płakał, śmiałem się, kiedy on się śmiał. Rzeczywiście czułem się nim przez całą tę książkę.
Ze względu na to, że „Śnieg przykryje śnieg” jest pierwszą książką twojego autorstwa wydaną w Polsce, czy mógłbyś opowiedzieć czytelnikom o innych swoich powieściach?
Wydałem do tej pory pięć zbiorów opowiadań. Jedno z nich stało się podstawą bardzo popularnego filmu dotyczącego świąt Bożego Narodzenia, jego tytuł to „W drodze do domu”. Reżyserem tego filmu był bardzo znany norweski reżyser, Bent Hamer. Napisałem dwie książki dla dzieci i powieść drogi rozgrywającą się w Ameryce pod tytułem „Człowiek z Montany”. Napisałem też zbiór esejów i zbiór wierszy. Myślę, że jedynym gatunkiem, w którym nie sprawdziłem swoich sił, to sztuka dramatyczna. Ale myślę, że napiszę w przyszłości sztukę teatralną, w której opiszę to, jak promuję swoją książkę w Polsce. Sądzę, że to będzie świetna sztuka.
Wiem, że zaczynałeś poznawać nasz kraj od podroży do Szczecina i jest mi ogromnie miło to słyszeć, ponieważ tam się urodziłam, stąd też pytanie: które miasto podoba ci się bardziej ? Warszawa czy Szczecin? A tak poważnie, to czy w ogóle polubiłeś Polskę?
Uwielbiam Polskę! Bardzo mi się tu podoba i czuje się zaszczycony, że mogę tu być. Niektórzy z moich bohaterów pochodzą z Polski. Na przykład Kazimierz Deyna, Adam Małysz i Isaac Bashevis Singer. Jeśli chodzi o Szczecin, to byłem tam w 1987 roku i to był wtedy zupełnie inny kraj.
Nigdy nie bylem na takiej trasie promocyjnej, jak teraz, ani w Norwegii, ani w innym kraju. Dziennikarze są bardzo dobrze przygotowani, zadają świetne pytania, więc naprawdę zakochuję się w Polsce. Myślę, że skoro zarówno Jerzy Kosiński, jak i Isaac Bashevis Singer pochodzili z Polski i wyprowadzili się z niej, to teraz ja mam obowiązek przenieść się tutaj. Mógłbym zostać pisarzem norwesko-polskim.
Można powiedzieć, że klimat sprzyja: właśnie mamy śnieg za oknem.
Prawie jak Norwegia. Ale myślę, że gdybym się przeprowadził, to zamieszkałbym na wybrzeżu, gdzieś nad morzem, na przykład w Sopocie.
Koniecznie przyjedź znów do Szczecina. Od roku 1987 to miasto zmieniło się diametralnie, zresztą zmiany widać już na przestrzeni zaledwie kilku lat, zatem zapraszam!
Na pewno jeszcze kiedyś przyjadę. Wtedy, w ’87 roku, byłem tu na weselu. Wujek mojej ówczesnej dziewczyny brał ślub z Polką. Ale kiedy znowu pojadę do Szczecina, z pewnością podaruję sobie picie wódki. W czasie wesela polska część rodziny zaczęła pić wódkę z Norwegami i niestety wygrali…
Mówiłeś o polskich sportowcach, wydawca promuje cię jako fana Legii. Czy faktycznie śledzisz to, co dzieje się w naszym sporcie?
Może to troszkę przesada, że jestem fanem Legii, jednak Legia ma w tej chwili norweskiego trenera Henninga Berna, który jest najsłynniejszym naszym piłkarzem w historii. Więc, oczywiście, staram się śledzić to, co się dzieje, jednak nie można mnie nazwać fanem. Wydaje mi się, że więcej wiem na temat polskich skoczków narciarskich niż na temat piłki nożnej. Jestem dumny z tego, że kiedyś zdarzyło mi się jechać windą z Adamem Małyszem, było to podczas jednego z konkursów skoków w Austrii, a Kamil Stoch jest jednym z moich ulubionych skoczków narciarskich w ogóle.
A czy sam uprawiasz jakiś sport?
Dużo ćwiczę, gimnastykuję się, ale jestem za stary, by tak poważnie uprawiać jakiś sport, chociaż jeżdżę na nartach biegowych. Oczywiście nie startuję w zawodach, po prostu robię to dla przyjemności. Grałem kiedyś w piłkę nożną, mniej więcej w wieku 14 lat, ale później moje serce zdobyła muzyka rockowa i porzuciłem sport.
Robisz mnóstwo różnych rzeczy. Świetnie, że zacząłeś mówić o muzyce. Bardzo chętnie dowiem się więcej o tej, jakby nie było, bardzo ważnej części twojego życia.
Muzyka jest czymś, co zawsze sprawiało mi wielką przyjemność, ale pieniądze zarabiam na pisaniu. Bardzo lubię grać w zespole, bo to coś, co mogę robić z innymi ludźmi. To jest również coś w rodzaju choroby, coś, co ma się we krwi. Jeśli kiedykolwiek byłeś na scenie z członkami zespołu, gitarą basową i mikrofonem przed sobą, to jest to jeden z największych strzałów adrenaliny, którego można doświadczyć. Ale myślę, że jestem wielkim szczęściarzem, skoro mogę być muzykiem i pisarzem jednocześnie. Muzyk, który jest we mnie, sprawia, że jestem lepszym pisarzem i działa to także w drugą stronę. Tak naprawdę jestem uzależniony od bycia muzykiem i bycia pisarzem.
Zaczynałeś grać bardzo wcześnie i nadal jesteś aktywny muzycznie. Twoja trasa koncertowa trwa nawet teraz. Ile lat jesteś już na scenie?
Moja pierwsza płyta ukazała się, zanim wydałem pierwszą książkę. To było w 1998 roku, ale mój zespół, z którym grałem, powstał w roku 1990. Byliśmy bardzo zagubieni, straciliśmy wiarę we wszystko, wiec w pewnej chwili wyrzuciłem moja gitarę basową i nie dotykałem jej przez piętnaście lat. W 2005 roku zetknąłem się z bardzo dobrym gitarzystą i wokalistą i tak od dziesięciu lat znowu jestem muzykiem. Wydałem w tym czasie 4 płyty, zagraliśmy od tego czasu około 200 koncertów. Mam wrażenie, że mieszkający we mnie muzyk i pisarz wspierają się nawzajem.
Kiedy leciałem wczoraj samolotem do Warszawy, to dokończyłem teksty do kilku nowych piosenek, ale też w czasie tej podroży wpadł mi do głowy pomysł na zakończenie książki, którą teraz piszę. Także te dwie sfery życia się łączą i cały czas ze sobą współdziałają w całkiem zabawny sposób.
Powiedziałeś, ze właśnie wpadło ci do głowy zakończenie najnowszej powieści, więc po prostu muszę zapytać: co to za książka?
To będzie pierwszy raz, kiedy publicznie wypowiem się na temat tej książki. To opowieść o siedemnastoletnim chłopaku, który wie, że wkrótce umrze. Jest kilka spraw, które musi załatwić, kilka rzeczy, które musi zrobić przed śmiercią. Ma guza mózgu, a do tego jest bardzo zakochany w pewnej dziewczynie. Chciałbym jednak, żeby to była, mimo wszystko, optymistyczna historia, choć oczywiście jest bardzo smutna. Uważam, że myślą przewodnią tej książki jest pogląd, że miłość uczyni cię silnym i pozwoli ci przetrwać, nawet jeśli wkrótce umrzesz. Dodam, że to będzie moja pierwsza książka dla młodzieży.
„Śnieg przykryje śnieg” ma w sobie bardzo dużo odniesień do religii. Czy nowa książka także obfituje w takie motywy?
Powieść, którą piszę teraz, nie ma aż tylu odniesień do religii, ale ostatnia książka, która ukazała się w Norwegii, ma dosyć dużo takich wątków. Jeśli chodzi o nową książkę, to napisałem zaledwie 2,5 rozdziału, więc zobaczymy, co się jeszcze wydarzy. Będzie to dla mnie dziwne doświadczenie, jeśli będę pisać o śmierci i nie wspomnę o religii. Ale jak powiedziałem, bohater to siedemnastoletni chłopak, więc tak naprawdę sam dopiero lepiej go poznaję.
Twoja mama uczyła w szkółce niedzielnej. Jak wpłynęło to na twoją wiarę?
Jestem bardzo religijną osobą. Dorastałem jako chrześcijanin i od tamtej pory to jest bardzo ważna część mojego życia. Ale czuje się chrześcijaninem bardziej w tradycji Johnny’ego Casha, więc można mnie spotkać nie tylko w kościele, lecz także i w pubie. We wszystkich moich książkach pojawiają się wątki religijne, bo głównym motywem w mojej twórczości jest zestawienie dobra i zła. Dorastanie z mamą uczącą w szkółce niedzielnej było najlepszą szkolą, jaką mogłem przejść jako przyszły pisarz, bo Biblia jest niezwykle cennym źródłem edukacji, nawet jeśli nie jesteś osobą wierzącą, znajdziesz tam wiele wspaniałych historii.
Czy możesz mi zatem zdradzić, która z biblijnych historii jest ci najbliższa?
Daniel Kaspersen, bohater mojej książki, nosi imię po bohaterze biblijnym – Danielu, który został zamknięty w zagrodzie dla lwów, ale jego wiara była tak silna, że lwy go nie pożarły. Nawet sama historia narodzin Jezusa to opowieść, której nie sposób nie uwielbiać, niezależnie od tego, czy jest się osobą religijną, czy nie.
Przez lata pracowałeś jako dziennikarz. Jak wygląda obecnie twoje zacięcie reporterskie?
Nie pracuję już jako dziennikarz. Porzuciłem tę pracę w 2005 roku, kiedy „Śnieg przykryje śnieg” zyskało popularność. Czasami piszę eseje do gazet, ale nie jest to regularna praca dziennikarska.
Domyślam się, że praca dziennikarska była dobrą drogą do kariery literackiej, ale właściwie, jakiego typu reporterem byłeś?
Pisałem dłuższe teksty publicystyczne, pisałem o interesujących ludziach, ale nie o znanych osobistościach. Lubiłem wybierać się na tereny wiejskie i rozmawiać ze zwyczajnymi ludźmi o tym, jak wygląda ich życie, co ich interesuje. To był świetny trening, który pozwolił mi zostać pisarzem. Dlatego nigdy nie piszę o lekarzach, prawnikach, inżynierach… Zazwyczaj piszę o prostych, zwyczajnych ludziach.
Która historia w twojej dziennikarskiej karierze najbardziej cię urzekła lub poruszyła?
Pewien mężczyzna zamieścił ogłoszenie w gazecie, dla której pracowałem. Szukał swojej dziewczyny z roku 1968. Nie pamiętał nawet jej imienia. Od tamtej pory zdążył się już wyprowadzić z Kongsvinger, gdzie mieszkam. A w czasie ich ostatniego spotkania, wiele lat wcześniej, posprzeczali się i podczas tej kłótni dziewczyna wyszła z jego auta, chyba przed wejściem do kina. Nigdy więcej jej nie zobaczył. Został marynarzem i po latach bardzo chciał się z nią spotkać. Odpowiedziałem na ogłoszenie i zapytałem, czy mogę napisać o nich artykuł. Po pewnym czasie, kiedy mężczyzna już się namyślił, przyjechał do mnie i wspólnie napisaliśmy tekst. Opowiedział mi o tym, jak się poznali z tą dziewczyną, co razem robili, i po kilku tygodniach pewna kobieta odpowiedziała na nasz artykuł. Tak oto gazeta doprowadziła do ich spotkania. I znowu byli razem, a mnie poproszono żebym został świadkiem na ich ślubie, zaś moja żona druhną. Historia ta nie kończy się jednak dobrze, bo mężczyzna był alkoholikiem i ostatecznie zerwano zaręczyny. To właśnie najbardziej poruszająca historia, jaką kiedykolwiek opisałem jako dziennikarz, to historia, którą mógłby opisać Gabriel García Márquez.
Brzmi jak doskonały pomysł na nową książkę.
Rzeczywiście, to może być materiał na powieść. Wciąż o tym myślę…
Rozmawiała: Milena Buszkiewicz
TweetKategoria: wywiady