Historie z dreszczykiem są niesamowicie wdzięczną materią – rozmowa z Camille DeAngelis, autorką „Do ostatniej kości”

28 kwietnia 2023

Rozmawiając z Camille DeAngelis, rozmawia się nie tylko z autorką głośnej powieści „Do ostatniej kości”, rozsławionej przez hollywoodzką ekranizację w reżyserii Luki Guadagnino, ale też z prawdziwą entuzjastką literatury, a przy tym osobą niezwykle skrupulatną. Dość powiedzieć, że kiedy w naszym wywiadzie mowa jest o pewnej książce, pisarka naprawdę sprawdziła w międzyczasie, kto był autorem polskiego przekładu! Dodajmy do tego brak wybujałego ego i już możemy mieć pewne pojęcie, dlaczego Camille DeAngelis zyskała sobie renomę „tej sympatycznej pani od powieści dla młodzieży”.

Sebastian Rerak: Stawanie się pisarzem to proces o nieprzewidywalnej dynamice. W którym momencie poczułaś, że udało ci się go zrealizować?

Camille DeAngelis: Mogłabym odpowiedzieć w dwójnasób. Z jednej strony poczułam się jak prawdziwa pisarka już podczas pracy nad moją pierwszą powieścią. Pisałam codziennie, a kiedy zebrał się pokaźny stos rozdziałów, pokazałam go koleżance, której gustowi czytelniczemu mogłam zaufać. Jej werdykt brzmiał: „dobre, ale stać cię na więcej”, co było bardzo łaskawą opinią. Z drugiej zaś strony, po wielu wzlotach i upadkach – będących zapewne udziałem każdego początkującego pisarza starającego się o publikację – pozbyłam się przekonania o swoim sukcesie, jak również oczekiwań, że kiedykolwiek go osiągnę. Te wczesne doświadczenia przygotowały mnie notabene do napisania książki „Life Without Envy: Ego Management for Creative People”, która niestety nie ukazała się w Polsce.

Wielu ludzi uważa, że zaadaptowanie czyjejś powieści na hollywoodzki film oznacza sukces, podczas gdy kariera samego autora może wyglądać zupełnie inaczej „od środka”. Swoje profesjonalne życie postrzegam w perspektywie pracy do wykonania i ciągłego rozwoju. Prawdopodobnie jest to także najzdrowsze nastawienie dla mojej kondycji psychicznej.

Wiem skądinąd, że inspiracje czerpiesz z różnych, nierzadko bardzo niespodziewanych źródeł. Czy nadal łatwo ci je znajdować? Nie napotykasz nigdy na żadne blokady pisarskie?

To zabawne, że o to pytasz, bo właśnie przechodzę swoją pierwszą blokadę pisarską od przeszło dekady. Paradoksalnie wciąż znajduje inspiracje dla nowej powieści niemal wszędzie, ale czuję się tym niemal przytłoczona. „Mam całe uniwersum, ale nie mam fabuły”, jak to ujęłam niedawno w rozmowie z przyjacielem.

Zapisuję odpowiedzi na każde pytanie „Co by było, gdyby…?”, jakie przychodzi mi do głowy, jednocześnie wracając do podstaw i struktur narracji (w tym miejscu polecam „A Swim in a Pond in the Rain” George’a Saundersa, w Polsce wydane jako „Kąpiel w stawie podczas deszczu” w przekładzie Krzysztofa Umińskiego), przeprowadzając swój research i pozwalając, by ciekawość zawiodła mnie, gdzie tylko się da. Przede wszystkim jednak nie zamęczam się myślami o tym, ile czasu potrzebuję na wymyślenie historii. Choreografka Twyla Tharp napisała w książce „The Creative Habit”: „Kiedy utkniesz w martwym punkcie, musisz kwestionować wszystko poza swoją zdolnością do wydostania się z niego”. Może nie jestem w martwym punkcie per se, ale to zdanie dodaje mi pewności siebie każdego dnia.

Tworzysz głównie powieści dla dzieci i nastolatków. Nie sposób nie zapytać dlaczego?

Uwielbiam pisać dla dzieci i nastolatków (zapewne powinnam też wspomnieć o dorosłych czytelnikach, którzy nie stracili styczności ze swoim wewnętrznym dzieckiem), ponieważ bardziej doceniają oni nieprawdopodobne scenariusze, a te są moimi ulubionymi. Dzieciaki wciąż znajdują się dopiero na początku swej drogi, więc w sposób naturalny są bardziej zorientowane na możliwości i taki też sposób myślenia staram się promować w swojej prozie.

Myślę też, że niezwykle ważne jest opowiadanie historii, które pozostawiają odbiorcy przestrzeń na wykorzystanie inteligencji emocjonalnej. Nawet w obliczu obrazów przemocy, jak ma to miejsce w „Do ostatniej kości”, czytelnik znajduje się w bezpiecznym miejscu, gdzie może zadać sobie pytanie: „Czy coś jest ze mną nie tak, czy też ktoś wmówił mi to, bo sam czuje się w ten sposób?”.

Jakiś czas temu otrzymałam e-mail od nastolatki, która wyznała, że na przekór samotności poczuła się zauważona dzięki „Do ostatniej kości”. Zupełnie jak gdybym napisała tę powieść specjalnie dla niej. I w pewnym sensie jest to prawda. Ta wiadomość sprawiła, że poczułam, że odniosłam sukces.

Osobiście odebrałem „Do ostatniej kości” jako metaforę dorastania w skórze outsidera.

Było to moją intencją, podobnie jak podtekst związany z prawami zwierząt. Pamiętam z dzieciństwa poczucie niedopasowania, które w logiczny sposób doprowadziłam do skrajności, rozwijając historię głównej bohaterki. Dziś znacznie wyraźniej dostrzegam, że autoagresja pojawiająca się w okresie dorastania jest w dużym stopniu konsekwencją konsumpcjonizmu i bardzo mizoginistycznej kultury panującej w Ameryce. Świadomość tego faktu daje o sobie znać w dwóch powieściach, nad którymi obecnie pracuję.

Pisanie dla czytelnika należącego do określonej grupy wiekowej wymaga przyjęcia innej optyki w postrzeganiu świata. Jaki masz na to sposób?

Bardzo pomocny okazał się fakt, że w czasach licealnych prowadziłam dziennik. Rzadko do niego wracam, więc nie „zapożyczam” własnych myśli i emocji, ale nawyk autorefleksji pozwala mi przypomnieć sobie, jak to jest być samotną, marzycielską, a czasami też gniewną i niepewną siebie młodą osobą.

Oczywiście muszę też zwracać uwagę na to, co oglądają i czego słuchają dzisiejsze dzieciaki. Moja szesnastoletnia siostrzenica przeżywa dorastanie inaczej niż ja i jej matka w latach 80. i 90. Pisząc dla współczesnych czytelników, muszę mieć to na uwadze.

„Do ostatniej kości” to twoja najgłośniejsza powieść, ale też jedyna skierowana do starszych nastolatków. Czy masz w planach napisać coś ponownie dla tej grupy odbiorców?

Nie, a przynajmniej nie w bliskiej perspektywie. Mam jednak w planach wydanie dwóch powieści dla gimnazjalistów. Jedna z nich to opowieść o duchach, którą właśnie skończyłam pisać, druga – baśń, nad którą pracuję niejako w ramach odskoczni od mojego głównego projektu.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Camille DeAngelis (@cometparty)

Co było bardziej przełomowym wydarzeniem w twoim życiu – sukces „Do ostatniej kości” czy ekranizacja tej książki?

Z pewnością ekranizacja, głównie dlatego, że powieść nie trafiła na listy sprzedaży. Wielu dziennikarzy i blogerów nazywało ją bestsellerem, ale tak naprawdę pierwsze wyniki komercyjne rozczarowały mojego amerykańskiego wydawcę, a sama książka doczekała się tylko dwóch edycji zagranicznych – w Wielkiej Brytanii i we Włoszech. Teraz żartuję z wydawcą, że wyprzedziliśmy jej czas o siedem lat.

Ogólnie najbardziej satysfakcjonującym aspektem ekranizacji była współpraca ze scenarzystą Dave’em Kajganichem, z którym bardzo się zaprzyjaźniłam. A jeśli mowa o konkretnych wydarzeniach, to czymś wyjątkowym była wizyta na planie, podczas której Luca Guadagnino zaprezentował mi siedmiominutowy teaser filmu na swoim iPadzie. Po jego obejrzeniu czułam się wzruszona jak nigdy wcześniej.

Przyznajesz, że twoja ostatnia póki co powieść „The Boy From Tomorrow” jest ci najbliższa. Dlaczego?

Często żartuję, że wolałabym, aby „Do ostatniej kości” nie było moją najsłynniejszą książką, nawet jeżeli pozwala mi zapłacić rachunki. W „The Boy From Tomorrow” też jest trochę mroku, ale to rzecz znacznie bliższa fantasy. Historie z dreszczykiem są niesamowicie wdzięczną materią, a aspekt podróży w czasie był dodatkowym smaczkiem.

Wlałam w tę powieść o wiele więcej siebie – więcej niż w jakąkolwiek inną (może tylko oprócz historii o duchach, o której wspomniałam przed chwilą) – głównie dlatego, że bohaterowie są poniekąd odbiciem mnie i mojej młodszej siostry.

A czy myślałaś może o współtworzeniu powieści graficznej? Myślę, że twoje pisarstwo świetnie sprawdziłoby się także w komiksowej formule.

Bardzo cieszy mnie to pytanie, ponieważ od lat noszę się z zamiarem napisania scenariusza powieści graficznej. Nie mam jeszcze w zanadrzu niczego konkretnego, ale jeśli się zmobilizuję, to obiecuję, że taka powieść powstanie!

Pierwszą twoją książką wydaną w Polsce była „Nowa Mary”, która ukazała się tu w roku 2008. Na kolejną musieliśmy czekać czternaście lat, bo wtedy polskiej edycji doczekało się „Do ostatniej kości”. Czy jest szansa, że jej śladem pójdą inne twoje powieści?

Chciałabym potwierdzić, ale większość moich książek nie sprzedaje się na tyle dobrze w USA, aby zainteresować zagranicznych wydawców. Być może jednak kiedyś się to zmieni.

Oprócz mediów literackich udzielasz też często wywiadów blogom i serwisom poświęconym prawom zwierząt i weganizmowi. Uważasz to za swoisty obowiązek, aby mówić o ideach i wartościach wykraczających poza pracę pisarza?

Jak część czytelników zapewne wie, wpadłam na pomysł fabuły „Do ostatniej kości” kilka miesięcy po przejściu na weganizm. W innym wypadku ten koncept w ogóle nie pojawiłby się w mojej głowie. Można przyjąć, że moralne zagadnienia jedzenia mięsa zapisane są w DNA powieści. Niezależnie od tego, czyje mięso jest zjadane, należało ono do kogoś, kto nie chciał umierać.

Każdy autor wyraża swój światopogląd. To nieuniknione, tym bardziej że musimy wykoncypować treść w głowie, zanim przekażemy ją dalej. Wiąże się z tym jednak pewna pułapka, ponieważ historia powinna przemawiać do czytelnika bez takiej podbudowy. Pamiętam, jak zaprzyjaźniony nauczyciel powiedział mi o koncepcji „niewidzialnego curriculum”. Podtekst winien pozostać niewidoczny, aby historia mogła się obejść bez niego. Inaczej napiszesz przypowieść dla aktywistów, co jest równoznaczne z przekonywaniem przekonanych.

Czy masz coś do dodania dla swoich polskich czytelników?

Dziękuję za przeczytanie „Do ostatniej kości” oraz tego wywiadu. Mam nadzieję, że pewnego dnia zobaczymy się w Polsce!

Rozmawiał: Sebastian Rerak
fot. Anne Weil CC BY 4.0


Tematy: , , , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady