Grzegorz Bogdał, Tomasz Różycki i Aleksandra Tarnowska – nominowani do 17. Nagrody Literackiej Warszawy w kategorii „proza” odpowiadają na 3 pytania

4 czerwca 2024

15 czerwca ogłoszeni zostaną zwycięzcy tegorocznej edycji Nagrody Literackiej Warszawy. Czas lepiej poznać książki, które mogą zdobyć stołeczny laur. Nominowanym do nagrody zadaliśmy te same pytania. Jako pierwsze publikujemy odpowiedzi udzielone nam przez autorów i autorkę z nominacjami w kategorii „proza”: Grzegorza Bogdała, Tomasza Różyckiego i Aleksandrę Tarnowską.

Na pytania odpowiada Grzegorz Bogdał, autor zbioru opowiadań „Idzie tu wielki chłopak” (wyd. Czarne):

Dlaczego powstała ta książka i dlaczego akurat ten temat?

Książka porusza kilka tematów. Chciałem napisać coś o relacjach międzyludzkich i o relacjach ludzi ze zwierzętami. A także przyjrzeć się, jak jedni i drudzy radzą sobie w trudnych czy wręcz kryzysowych sytuacjach. Jak się oswaja pożegnanie z kimś bliskim, również to ostateczne, i jakie własne, niepowtarzalne rytuały można odprawić, żeby poradzić sobie z zamknięciem starego albo otwarciem nowego etapu w życiu. Czym jest bliskość i na jak wiele sposobów można ją okazywać. To część ze spraw, które były mi bliskie, kiedy pisałem te opowiadania.

Jak przebiegał proces pracy nad książką? Co było najciekawszym aspektem? A co stanowiło największe wyzwanie?

Praca nad „Idzie tu wielki chłopak” trwała kilka lat. Na napisanie jednego opowiadania potrzebuję od dwóch tygodni do kilku miesięcy. Tekstów powstało zresztą sporo więcej, niż ostatecznie umieściłem w książce. To jedno z wyzwań: ułożenie zbioru, który nie może stać się workiem, do którego wrzuca się wszystkie napisane opowiadania, tylko raczej czymś na kształt albumu muzycznego, gdzie każdy utwór ma swoje miejsce. Najtrudniejsze jednak jest utrzymanie ciągłości w pisaniu poszczególnych tekstów – różne zdarzenia w życiu przeszkadzają w tym. A co jest najciekawsze? Momenty, gdy pisanie idzie tak dobrze, że niemal namacalnie przebywa się z postaciami z opowiadań w ich świecie.

Gdyby miał pan możliwość pracować nad nominowaną książką jeszcze raz, czy coś by w niej pan zmienił?

Niczego bym już nie zmienił, również ze względu na to, o czym mówiłem w poprzedniej odpowiedzi – to długa, wymagająca praca. Kiedy uznaję, że ją zakończyłem, a robię to dopiero, gdy jestem przekonany, że każde zdanie jest na swoim miejscu, daję sobie odetchnąć. I nie tylko sobie – niech bohaterowie tych opowiadań już sobie żyją własnym życiem: namieszałem w nim dość, więcej nie będę się wtrącać.

Na pytania odpowiada Tomasz Różycki, autor powieści „Złodzieje żarówek” (wyd. Czarne):

Dlaczego powstała ta książka i dlaczego akurat ten temat?

Pisałem ją początkowo jako ćwiczenie stylistyczne, żeby przełamać kryzys związany z pisaniem innej książki. Miałem katastrofę komputera i straciłem część tekstu. Nie widziałem sensu pisać tego dalej i to trwało już bardzo długo, aż wreszcie postanowiłem napisać coś innego, zmusić się do pracy. 29 października przypomniałem sobie, że kiedyś amerykańscy studenci opowiadali mi o November National Novel Writing Month (NaNoWriMo). Polega to na tym, że uczestnicy instalują sobie w komputerach aplikację liczącą słowa i w ciągu trzydziestu dni listopada mają każdego dnia napisać co najmniej dwa tysiące słów. Po miesiącu wychodzi z tego z sześćdziesiąt tysięcy słów, czyli krótka powieść. I postanowiłem, że pobiorę aplikację i będę sobie stukał, byleby cokolwiek stukać. Wystukiwałem około dwóch tysięcy słów dziennie. Już na pierwszych stronach pojawił się temat, to znaczy miejsce i czas akcji, bohater itp. Zupełnie samo, wyszło to z podświadomości. Blokowisko. Gombrowicz kiedyś zalecał, że jeśli chcesz zacząć pisać i nie wiesz, o czym, wejdź w sferę snu i napisz pierwsze dwadzieścia stron. Zostanie ci z nich może jedno słowo, może jedno zdanie, w którym będzie twój temat, początek twojej książki. Okazało się w moim przypadku, że to dzieciństwo, okazało się, że blokowisko. Ten temat wyskoczył sam jakby z podświadomości.

Jak przebiegał proces pracy nad książką? Co było najciekawszym aspektem? A co stanowiło największe wyzwanie?

Pisząc dwa tysiące słów dziennie, po miesiącu miałem powieść. Była pokusa, żeby nie trzymać się harmonogramu aplikacji, czyli dwóch tysięcy słów dziennie, i pomimo tego, że dzień miałem zajęty inną pracą, a na pisanie miałem tylko noce, napisać od razu całość. Nie spać przez tydzień i pisać non stop, zamiast tak po kawałku w 30 dni. Ale trzymałem się dwóch tysięcy słów dziennie. Dawkowałem sobie tę pracę. Pomyślałem, że przez miesiąc będę prawdziwym prozaikiem, będę pisał powoli i celebrował opisy. Najciekawsze było to, że jeden wątek przywoływał kolejne i rozrysowałem sobie na kartce blok z piętrami i elementami takimi jak winda, piwnica, strych, zsyp na śmieci, suszarnie itp. Potem poruszałem się po tym schemacie. Największe wyzwanie stanowiły nazwiska bohaterów, ale w pewnym momencie znalazłem rozwiązanie, które mi się spodobało.

Gdyby miał pan możliwość pracować nad nominowaną książką jeszcze raz, czy coś by w niej pan zmienił?

Nie, nic bym tam teraz nie zmieniał. Może minie dziesięć, piętnaście lat i wtedy będę miał jakieś uwagi, oswoję się z tą opowieścią na tyle, że będzie mnie męczył jej styl, ale tego nie wiem.

Na pytania odpowiada Aleksandra Tarnowska, autorka powieści „Wniebogłos” (wyd. ArtRage):

Dlaczego powstała ta książka i dlaczego akurat ten temat?

Wydaje mi się, że praca nad książką była ciągłą przemianą myśli, które ją tworzyły, i zawsze znienacka znajdował się jakiś nowy powód, dla którego chciałam zawrzeć jakąś scenę lub po prostu zdanie. Nie usiadłam do książki z przemyślanym, spójnym pomysłem, szczególnie że pisanie było (i wciąż jest) dla mnie czymś zupełnie nieznanym. Z pewnością chciałam opowiedzieć historię chłopca, którego się nie słucha i nie traktuje jak osobę mogącą o sobie stanowić, tylko właśnie jak „dziecko, które przecież nic nie rozumie”. Z drugiej strony bardzo intrygował mnie świat rytuałów, towarzyszenia śmierci, czuwania przy zmarłym i pożegnania – sądzę, że są to elementy życia, od których się coraz bardziej odchodzi.

Jak przebiegał proces pracy nad książką? Co było najciekawszym aspektem? A co stanowiło największe wyzwanie?

Dla mnie była to jak podróż w nieznane, bez mapy, we mgle i od czasu do czasu z przewodnikami, wskazującymi różne ścieżki, także takie, którymi niekoniecznie chciałam podążać. Pracowałam nad książką głównie wieczorami, kiedy mogłam mieć już czas „dla siebie”, dużo czytałam i słuchałam dla znalezienia inspiracji lub po prostu w ramach kwerendy, a potem pisałam czasem jedno zdanie, czasem dwa akapity. Nigdy jakoś dużo, wolałam pisać po troszeczku, ale codziennie. Jednak wciąż uważam, że właśnie znalezienie czasu na gruntowne przygotowanie do pisania i samo pisanie było (i jest) dla mnie największą trudnością. Przy takim rozproszeniu wydaje mi się, że łatwiej zadbać o język, brzmienie pojedynczych zdań i akapitów, a dużo trudniej było mi kontrolować ogólną strukturę tekstu i tempo powieści. Najciekawsze jest dla mnie odkrywanie znienacka powiązań i wspólnych elementów, o których nie myślałam, kiedy zaczynałam pisać różne sceny, a które później mogłam wplatać tu i tam w całości tekstu.

Gdyby miała pani możliwość pracować nad nominowaną książką jeszcze raz, czy coś by w niej pani zmieniła?

Szczerze, wolę o takich rzeczach nie myśleć, chyba bałabym się zajrzeć do tej książki jeszcze raz. Może udałoby mi się spojrzeć na całość z większej odległości, dostrzec, z jakich elementów jest zbudowana, czy czegoś zabrakło albo może coś jest nadmiarowe dla po prostu ciekawszej i sprawniej przebiegającej historii. W tej chwili nie potrafię nawet powiedzieć, co to mogłoby być, ale na pewno coś by się znalazło.

Zebrał i opracował: Artur Maszota
fot. Bartosz Mikulski, projekt dekoracji: Piotr Matosek
Materiał powstał we współpracy z Urzędem m.st. Warszawy.

Tematy: , , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady