Film „Na srebrnym globie” na półce z SF stałby gdzieś obok „Solaris” i „Stalkera” Tarkowskiego – wywiad z Kubą Mikurdą o dokumencie „Ucieczka na srebrny glob”

12 listopada 2021

Reżyser Kuba Mikurda podczas uroczystej premiery (fot. Ludwik Lis).

Od 12 listopada w kinach w całej Polsce można oglądać film dokumentalny „Ucieczka na srebrny glob” Kuby Mikurdy. Produkcja ta odsłania kulisy najbardziej zagadkowego dzieła w historii polskiego kina – ekranizacji powieści „Na srebrnym globie” w reżyserii Andrzeja Żuławskiego. Poniżej możecie przeczytać krótką rozmowę z reżyserem o pracy nad dokumentem.

Kiedy pojawił się pomysł na ten film?

Kuba Mikurda: W lutym 1989 roku miałem osiem lat i zobaczyłem okładkę magazynu „Fantastyka” ze zdjęciami z „Na Srebrnym Globie”, które wówczas na krótką chwilę weszło na ekrany w Polsce. To było coś innego od filmów SF, które wówczas chłonąłem z VHS-ów. Nie wiedziałem co o tym myśleć – coś mnie do nich przyciągało i odpychało jednocześnie. Jakaś dziwna procesja, kosmonauci w podartych i zabłoconych skafandrach, sztandar z twarzą starego człowieka. Trochę jak plemię Indian, trochę jak pobite wojsko. Te zdjęcia zostały mi gdzieś z tyłu głowy.

Nie zarejestrowałem wtedy nazwiska reżysera, nie znałem historii filmu. Dopiero po latach połączyłem kropki. I kiedy zacząłem szperać, czytać, pytać bardzo szybko zrozumiałem, że to fascynujący materiał na film. Z mocnym, niełatwym bohaterem, z wyraźnym czarnym charakterem, kosmiczną stawką i wyrazistym kontekstem historyczno-politycznym. Trochę „Fitzcarraldo”, trochę „Zagubiona autostrada”.

Co cię najbardziej zaskoczyło podczas pracy nad tym filmem?

Zaskoczyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, wcześniej zupełnie nie wiązałem „Na srebrnym globie” z rozpadem związku Andrzeja Żuławskiego i Małgorzaty Braunek. Wiedziałem, że Żuławski wykorzystał ten wątek jako bazę do „Opętania”, że często do niego wracał w swoich książkach. Ale „Na srebrnym globie”? Tymczasem okazało się, że to kluczowy kontekst. Żuławski rzucił się w pracę nad „Globem”, żeby uciec od tego, co działo się w jego życiu osobistym. Pisze o tym bardzo wyraźnie w swoich listach i notatkach z tamtego okresu – „ten film i jego sprawy trochę działają jak odtrutka, tym chętniej się im oddaję, by nie myśleć, by nie myśleć”, „póki tym jestem zajęty, da się żyć. Gorsze są godziny sam na sam ze sobą”. To otworzyło dla mnie zupełnie nową, psychoanalityczną perspektywę – „Na srebrnym globie” jako największa, najdroższa, najbardziej spektakularna terapia w dziejach kina. Znamy historie, kiedy reżyser czy reżyserka robią film, żeby uporać się z rozstaniem, stratą, trudnymi emocjami. Ale zwykle to kameralne dramaty, z 2-3 aktorami. A tutaj kosmos, armia statystów i budżet jak połowa „Potopu”.

Drugim zaskoczeniem były emocje ekipy – spodziewałem się raczej garści anegdot, suchych relacji, faktów i wyliczeń. Tymczasem okazało się, że mimo, że od zatrzymania filmu minęło ponad 40 lat, rozmowa o „Na srebrnym globie” wciąż wzbudza bardzo silne emocje – euforię, wzruszenie, gniew. Początkowo planowałem, że w filmie nie będzie gadających głów, tylko materiały archiwalne i głosy z offu. Ale po pierwszych próbnych wywiadach zrozumiałem, że musimy zobaczyć twarze ekipy. Że to zbyt cenne. Jeden z rozmówców, Michał J. Zabłocki, powiedział mi, że w trakcie pracy nad filmem miał powracający sen – jeździł w kółko rowerem po nadmorskim lesie. Kolega z planu objaśnił mu go następująco – rower to twoja praca, las to „Na srebrnym globie”, a te kółka, które kręcisz, znaczą, że nigdy już z tego lasu nie wyjedziesz.

Kadr z filmu „Ucieczka na srebrny glob” w reż. Kuby Mikurdy (2021), prod. Silver Frame, (fot. Filip Ćwik).

Czy praca nad filmem wpłynęła na optykę twojego spojrzenia na dzieło Żuławskiego?

Praca w montażowni pozwoliła mi z bliska przyjrzeć się filmom Żuławskiego – po raz pierwszy zobaczyłem tak wyraźnie ich niezwykłą spójność, to jak niektóre motywy, sceny, nastroje wędrują z filmu do filmu, jak Żuławski wynajduje je wciąż na nowo, z nowymi aktorami i aktorkami, w nowych dekoracjach. W naszym filmie reżyser mówi kilka razy, że nie da się oddzielić jego życia i jego filmów, że to jeden węzeł, że już nie wiadomo co było pierwsze. Kiedy ogląda się jego filmy od początku do końca, natłok bodźców sprawia, że nie zwraca się uwagi na szczegóły. Tutaj było inaczej, mogłem szukać, zestawiać i porównywać. Robiłem notatki montażowe, coś w rodzaju krótkich wideoesejów. Kilka
z nich trafiło później do filmu.

Kadr z filmu “Na srebrnym globie” w reż. Andrzeja Żuławskiego, 1987 rok (fot. Studio Filmowe Kadr/Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych).

Jak wyobrażasz sobie alternatywne losy „Na srebrnym globie” – gdyby udało się go ukończyć zgodnie z planem?

Nie sądzę, żeby był space operą w stylu „Gwiezdnych wojen” ani filmem, który przyciągnąłby masową widownię. Ale wydaje mi się, że byłby ważnym punktem odniesienia dla ówczesnej kontrkultury, jak filmy Jodorowsky’ego, Lyncha czy Romero pokazywane w latach 70. w cyklu nowojorskich midnight movies. Do dzisiaj w kinie i szerzej, kulturze wizualnej, widać ślady tamtych filmów i tak samo byłoby z „Na srebrnym globie”. Na półce z SF stałby gdzieś obok „Solaris” i „Stalkera” Tarkowskiego – dwóch filmów, które powstały mniej więcej w tym samym czasie i które – mimo że oficjalnie są filmami SF – są przede wszystkim filmami swojego twórcy. Tutaj podobnie – każdy film Andrzeja Żuławskiego jest przede wszystkim filmem Andrzeja Żuławskiego a dopiero dalej horrorem, SF, kryminałem czy melodramatem.

źródło: mat. prasowe Against Gravity

Tematy: , , , , , ,

Kategoria: wywiady