Emocje powracające jak piącha – rozmowa z Piotrem Brenczem o „Pożyciu”

28 maja 2024

Debiutanckim „Pętliczkiem” Piotr Brencz zafundował czytelnikom historię everymana, uwikłanego w pozornie proste problemy, skrywające jednak całe swojskie piekiełko egzystencji. „Pożycie”, nowa powieść wrocławskiego autora, przedstawia dalsze losy jego bohatera, a przy okazji jeszcze mocniej trafia w tę niewielką pompkę, którą nosimy gdzieś pomiędzy szyją a brzuchem.

Sebastian Rerak: Na krótko przed premierą „Pożycia” opublikowałeś felieton, w którym pisałeś o emocjach związanych z jego wydaniem. Rzeczywiście obawiałeś się recenzji twierdzących, że nie udźwignąłeś ciężaru drugiej książki?

Piotr Brencz: Taka obawa zawsze musi towarzyszyć drugiemu podejściu. Przy okazji debiutu nie wiedziałem, czy książka jest udana, i zastanawiałem się, czy w ogóle jest komuś potrzebna. Tymczasem wraz z kolejną zaczynają się już pojawiać pewne oczekiwania. „Pętliczek” miał ciekawy odzew, sporo osób pisało mi o swoich wrażeniach. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że była to powieść znacznie bardziej uniwersalna od „Pożycia”.

W jakim sensie?

„Pętliczek” przedstawiał więcej sytuacji mogących być udziałem wielu ludzi. Trochę na zasadzie opisywania pogrzebu – każdy kiedyś w jakimś uczestniczył. Perspektywa „Pożycia” jest już węższa, obejmuje coś znacznie bardziej konkretnego. Teatr jednej postaci. Nie wiem, na ile czytelnik zdoła odnieść to do siebie.

Twoje obawy zdążyły już się rozwiać?

Odzew na razie skapuje powoli, ale już zdążył mnie zaskoczyć. Póki co „Pożycie” okazuje się bardziej zrozumiałe dla czytelników starszych. Zobaczymy, czy będzie to regułą. Ostatnio ktoś napisał do mnie: „Kurwa, chłopie, przeżyłem to wszystko!”. Po wydaniu „Pętliczka” podobne wiadomości też się pojawiały, ale od osób z innej grupy wiekowej.

A propos opinii i recenzji, niektórzy komentujący „Pętliczka” pisali, że jego bohater sam jest winien sytuacji, w której się znalazł. Myślę, że w przypadku „Pożycia” nie będzie już tak łatwo go potępić.

To ciekawe, bo ja mam zgoła odwrotne spojrzenie na jego sprawczość. Poprzednio bohater nie miał wpływu na to, co się działo, teraz może kontynuować swoje życie i podejmować pewne wybory. Cały czas wisi nad nim radykalna zmiana, którą zauważył u partnerki.

No tak, ale popada też w nałóg i powoli traci kontrolę. Mam wręcz wrażenie, że to książka bardziej o walce z samym sobą niż o rozstaniu.

Zgadzam się, aczkolwiek muszę zaznaczyć, że nie miała być to książka o alkoholizmie. Ten temat wszedł do niej podskórnie. Mieszkając w tym kraju, na każdej ulicy mogę kupić flaszkę. To najoczywistszy sposób radzenia sobie z problemami, zaprogramowany w nas przez filmy i literaturę. Pomyśl o wszystkich tych scenach, w których jakiś bohater wchodzi do knajpy, barman nalewa mu drinka, a ten mówi: „Zostaw całą butelkę”. Kiedy jest źle, sięgamy po alkohol intuicyjnie. Nie chciałem jednak uwypuklać tego wątku. Alkohol jest po prostu odwrotnością Honoraty. Jest dostępny na wyciągnięcie ręki, a ona majaczy niczym święty duch. Jej rzeczywista rola w życiu Piotra zaciera się, by urosnąć do rangi symbolu.

Piotr zawiera z sobą pakt i spisuje go na papierze. Ten wątek uświadamia, że największe rozczarowanie odczuwamy, zawodząc samych siebie.

Dokładnie tak! Piotr rozczarowuje rodziców i przyjaciół, ale najbardziej bolesna okazuje się dla niego niemożność podniesienia się. Ten pakt symbolizuje z kolei pojawiający się w jego życiu dualizm. Po jego zawarciu poznaje pewnego pijaczka – swojego imiennika, a potem zaczyna mówić sam do siebie. Z czasem jego jaźń zupełnie się rozpada, zaciera się rozróżnienie na zewnętrzne i wewnętrzne.

Skądinąd więcej w „Pożyciu” eksperymentujesz z formą. Chyba generalnie poczułeś się pewniej jako autor?

Większość debiutów literackich powstaje jako produkt lub dlatego, że coś autora drąży od środka i musi to z siebie wyrzucić. Mnie towarzyszyła ta druga motywacja. Po napisaniu „Pętliczka” wysłałem go dwóm koleżankom, aby oceniły go z kobiecej perspektywy. Chciałem sprawdzić, czy ta historia kogokolwiek ruszy. Ostatecznie, ku mojemu zdziwieniu, zarezonowała u sporej liczby osób. Uznałem więc, że przy kolejnej książce mogę mocniej odkręcić manetkę i poeksperymentować. Efektem jest na przykład jeden rozdział napisany w duchu jakichś dziwnych fantazji. Generalnie to prawda, towarzyszyła mi większa pewność siebie, choć nie na tyle przemożna, by pozbyć się syndromu drugiej książki.

Korzystasz z metody pracy, którą sam nazywasz masochistyczną. Czy znalazła zastosowanie także podczas powstawania „Pożycia”?

Jak najbardziej! Ta metoda polega na przypominaniu sobie najgorszych chwil, jakie się przeżyło, i przetwarzaniu ich w umyśle przez godzinę lub dwie. W rezultacie wchodzę w specyficzny wisielczy wajb i wtedy zaczynam pisać. Oczywiście nie opisuję dokładnie tego, co sam doświadczyłem, ale dzięki tej metodzie pewne emocje powracają do mnie jak piącha. Szczególnie przydatne okazało się to w końcowej części powieści, bo tam obcujemy już z esencją ciemności i totalnym pogubieniem w sobie i na zewnątrz.

Metoda nakazująca ci sięgać do własnego życia, bohater noszący niepokojąco podobne nazwisko… Nie unikniesz dociekań o to, ile jest ciebie w Piotrze Barszczu. Nie masz z tym problemów?

Nie, podejmuję swoistą grę z czytelnikiem. Podobieństwo nazwisk z bohaterem z pewnością przykuwa uwagę czytelnika. To jednak, czy chcę mu powiedzieć: „Zobacz, jaki jestem obnażony, nie ma między nami żadnej szyby”, czy raczej: „Tak, to o mnie, chociaż w ogóle nie o mnie”, pozostaje już do rozstrzygnięcia przez niego.

Nie zdziwię się, jeśli odbiorcy „Pożycia” będą wskazywać na wątki odnoszące się wprost do obecnej rzeczywistości – zaniku więzi międzyludzkich, trudnej sytuacji na rynku mieszkaniowym…

Pisząc o współczesności, nie trzeba niczego wyjaśniać. Tak jak Fitzgerald nie musiał tłumaczyć swoim czytelnikom, czym jest telefon lub samochód, tak ja nie muszę tego robić w odniesieniu do obecnej sytuacji. Każdy w 2024 roku wie, jakie problemy panują dookoła. Ja pokazuję je wraz ze wszystkim, co widzę.

Pytanie, którego nie unikniemy: Dlaczego zdecydowałeś się na kontynuację „Pętliczka”? Tak trudno było ci się rozstać z bohaterem? „Pożycie” mogło być poświęcone zupełnie innej postaci.

To prawda. Kiedy skończyłem pisać „Pętliczka”, nie czułem wcale od razu, że zdjąłem z siebie jakiś ciężar. Coś nadal było do rozgrzebania. Po premierze książki potwierdziło to zresztą wiele głosów komentujących otwarte zakończenie i dopytujących o ciąg dalszy. „Pętliczek” mógł być grubszy, ale myślałem o nim w kategoriach serialu. Uznałem, że lepiej poczekać na drugi sezon, niż przebodźcować odbiorcę natłokiem odcinków. W każdym razie ludzie naprawdę interesowali się dalszymi losami Piotra Barszcza, a ja chciałem poczuć ulgę.

Kolejna historia domagała się opowiedzenia?

Dokładnie tak. Dla mnie pisanie zawsze było rodzajem worka treningowego pozwalającego rozliczyć się z emocjami. Wprawdzie ubieram je w obcą rzeczywistość, ale jednak się rozliczam. Bohater nadal mówił do mnie: „Hej, chyba jeszcze nie skończyłeś?”. No faktycznie, sprawdźmy co z tobą dalej, Barszczu. (śmiech)

Tylko tym razem zostawiasz czytelnika z jeszcze bardziej dramatycznymi pytaniami. Można domniemywać, co stanie się z Barszczem.

A ty jak sądzisz?

Chciałbym myśleć, że wychodzi na prostą.

Ja w zakończeniu widzę raczej moment zawahania. Uważam, że ta forma pozwala na zawieszenie akcji. Kiedy piszesz pięćsetstronicową książkę, powinieneś zostawić czytelnika z satysfakcją z zakończenia. Wybierając formułę serialową, mogłem jednak użyć cliffhangera i kazać czekać na ciąg dalszy. Który… nie wiadomo, czy nastąpi. Zobaczymy.

A jeśli znów pojawią się o to pytania? Rozważysz napisanie kontynuacji?

Generalnie już o niej myślę. Bardziej jednak dla siebie niż dla czytelników. Zawsze myślałem o tej historii jako o pewnej trylogii. Chciałbym też, żeby ludzie w końcu mogli poznać Honoratę i skonfrontować się z nią wraz z bohaterem. Nadal nie mam jeszcze pojęcia, kiedy to się stanie. Potrzebuję odpocząć i dlatego kolejny projekt, który zaczynam, nie ma nic wspólnego z barszczyzną.

Wiem, że jeden z czytelników napisał do ciebie z wyznaniem, że „Pętliczek” uratował jego związek. Jak odbierasz takie głosy?

Dostając taką wiadomość, wiem, że wykonałem pewną robotę. Zwłaszcza, jeśli wydarzyło się to sporo czasu po publikacji, bo cykl życia książki jest krótki. Moje pisanie jest gulaszem moich własnych emocji, ale jeżeli trafia do kogoś, kto odnajduje w nim także siebie, to wspaniale. Od razu nabieram wówczas chęci na kolejną książkę. Choćby po to, aby zobaczyć co jeszcze się zadzieje i zamanifestuje z mojej głowy.

Rozmawiał: Sebastian Rerak


Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: wywiady