Dziennikarstwo śledcze nie zawsze działa, jeśli grasz uczciwie – wywiad z Jakiem Adelsteinem, autorem książki „Tokyo Vice”

8 kwietnia 2022

W 1993 roku Jake Adelstein został pierwszym obcokrajowcem zatrudnionym w największej japońskiej gazecie. Przez 12 lat pisał o ciemnej stronie Kraju Kwitnącej Wiśni: morderstwach, wyłudzeniach, handlu ludźmi, korupcji w policji i yakuzie. Swoje doświadczenia zebrał później w książce, która właśnie doczekała się adaptacji w postaci serialu HBO Max. Z autorem i głównym bohaterem „Tokyo Vice” rozmawiamy o dziennikarstwie śledczym, Japonii i zmianach, jakie zaszły w tym kraju od czasy wydania jego książki.

Maciej Bachorski: Co sprawiło, że młody Amerykanin zdecydował się podjąć studia w Japonii? Czy zafascynowała cię kultura tego kraju?

Jake Adelstein: Zacząłem uprawiać karate w szkole średniej i to właśnie od tego momentu rozwinęła się moja miłość do Japonii i Buddyzmu Zen. No i sztuk walki.

A jak to się stało, że zostałeś dziennikarzem w jednej z największych japońskich gazet?

Wiedziałem, że gazety zatrudniają nowych reporterów na podstawie tego, jak dobrze radzili sobie na egzaminach pisemnych. A ja lubiłem pisać. Pracowałem trochę w dziennikarstwie i żeby sprawdzić, czy w ogóle uda mi się te testy zdać, uczyłem się specjalnie pod nie. Dodatkowo podobały mi się niektóre materiały w „Yomiuri” na temat problemów społecznych i była to jedyna firma, do której się zgłosiłem – ale nigdy nie myślałem, że zostanę zatrudniony.

O Japonii często mówi się, że to kraj stosunkowo mało otwarty dla obcokrajowców. Jak udało ci się przeniknąć do ich podziemia i sprawić, by ludzie ci zaufali?

Japonia nie jest tak jednorodna rasowo, jak ludzie myślą. Istnieją inne grupy etniczne w Japonii, które radzą sobie dobrze, choć szans nie mają równych. Język jest wielką barierą w integracji ze społeczeństwem, ponieważ tak trudno jest nauczyć się czytać i pisać, nie wspominając już o poprawnym mówieniu.

W yakuzie jeden na trzech członków to Koreańczyk. Wielu z nich to wnuki Koreańczyków, których przywieziono do Japonii w okrutnym okresie kolonialnym, kiedy Japonia rządziła Koreą. Można powiedzieć, że Koreańczycy są jak japońscy Żydzi – wyglądają jak Japończycy, mówią tym samym językiem, ale nadal są traktowani jak pariasi i obwiniani za wszystko. Podobnie jak Żydzi w niektórych krajach europejskich. Tak więc koreańska yakuza i ja mieliśmy coś w rodzaju naturalnego powinowactwa. „Jesteśmy Żydami Japonii, a ty jesteś prawdziwym Żydem”. Outsiderzy wśród outsiderów stają się dla siebie nawzajem insiderami.

W książce przedstawiasz yakuzę jako organizację będącą niemal w symbiozie z kulturą i społeczeństwem Japonii. Uważasz że patrząc na sytuację z tej perspektywy, jest w ogóle możliwe wyeliminowanie bądź znaczne ograniczenie zasięgu działania zorganizowanej przestępczości?

To już zostało zrobione. Japonia nie ukarała wystarczająco szybko ludzi, którzy wykorzystywali yakuzę do własnych celów. Jeśli uczyni się końcowego odbiorcę celem postępowania karnego, wielu ludzi będzie niechętnie robić interesy z yakuzą. Tak właśnie się stało dzięki rozporządzeniom wykluczającym przestępczość zorganizowaną, które zostały wprowadzone w latach 2009-2011.

W swojej karierze dziennikarskiej zajmowałeś się wieloma istotnymi tematami. Gdybyś miał określić ten jeden, najważniejszy – który by to był?

Moje reportaże na temat handlu ludźmi miały znaczący wpływ na politykę japońskiego rządu i odegrały rolę w zmuszeniu go do wprowadzenia ustawodawstwa, które surowo karało handlarzy, zamiast karać ofiary. W szczególności opublikowany na pierwszej stronie gazety raport Międzynarodowej Organizacji Pracy o handlu ludzi – ten, który japoński rząd chciał wyciszyć – miał realny wpływ. Raport sprawił, że brak wysiłków japońskiego rządu stał się tak oczywisty, że nie mieli innego wyjścia, jak tylko przerobić gówniane ustawodawstwo, które już wcześniej bez zastanowienia zatwierdzili. Zostali zmuszeni do rewizji przepisów.

Jak w twojej opinii na dziennikarstwo śledcze wpłynął rozwój technologii? Czy przy wszechobecnym dostępie do informacji łatwiej jest o naprawdę istotny temat, niż kiedy zaczynałeś karierę, czy może konkurencja w postaci stron internetowych i blogów to utrudnia?

Technologia jest wspaniała, ale nie znajdziesz wszystkich odpowiedzi, siedząc przy biurku. Trzeba spotykać się z ludźmi, ruszyć w teren, przeprowadzać wywiady, czy po prostu udać się na miejsce zbrodni. Wyszukiwania w Google nie mają szans z HUMINT (ludzką inteligencją).

Od momentu pierwszej publikacji „Tokyo Vice” minęło już 12 lat. Uważasz, że od tego czasu coś w Japonii zmieniło się na lepsze?

O tak. Projekt Polaris Japan (później Lighthouse) został rozwiązany w marcu 2022 roku, ponieważ misja tej organizacji została zasadniczo zakończona. Handel kobietami obcego pochodzenia w Japonii nie jest już opłacalnym biznesem.

Książka „Tokyo Vice” nie tylko opowiada fascynującą historię twojej walki z jedną z największych organizacji przestępczych na świecie, ale posiada też mnóstwo walorów edukacyjnych. Co według ciebie czytelnicy mogą wyciągnąć z jej lektury?

Myślę, że czytelnicy powinni dowiedzieć się, że ważne jest, by odkryć prawdę i podzielić się nią z drugimi. Jeśli ludzie nie otrzymają rzetelnych informacji, nie mogą podejmować świadomych decyzji. Myślę też, że „Tokyo Vice” wyjaśnia podstawy dziennikarstwa, a zwłaszcza dziennikarstwa śledczego. Mam nadzieję, że początkujący dziennikarze ją przeczytają, choć moje metody prawdopodobnie nie będą zbyt dobrze widziane.

W gazecie z mojego rodzinnego miasta znalazłem bardzo fajny artykuł na temat serialu telewizyjnego, który powstał na podstawie „Tokyo Vice”, ale jeszcze kilka lat temu, recenzując książkę, nieźle zbesztali mnie za brak etyki dziennikarskiej. Wygląda na to, że na ulicach Tokio nauczono nas innych rzeczy. (śmiech)

Pisali wtedy: „Choć Jake Adelstein osiągnął zawodowy sukces w pisaniu dla prasy, nie nauczył się zawodu w Szkole Dziennikarstwa Uniwersytetu Missouri. Gdyby tak było, być może nie odkryłby niesamowitych historii, które opisał dla 'Yomiuri Shimbun’, największego japońskiego dziennika. Adepci Dziennikarstwa Uniwersytetu Missouri uczą się etyki, natomiast Adelstein podczas procesu zbierania wiadomości w Japonii złamał większość zasad etycznych, których przestrzegają amerykańscy dziennikarze.

Dla przykładu: Adelstein nie podawał swojej prawdziwej tożsamości, działając pod przykrywką lub udając kogoś innego niż dziennikarz, aby zebrać informacje wywiadowcze. Ukradł listy ze skrzynki pocztowej zmarłego. Dostarczał prezenty swoim wtyczkom, a czasem nawet z nimi sypiał. 'Jego osobiste historie i reportaże ujawniły rzeczy, których nawet matka nie chciałaby wiedzieć’ – napisała Willa Adelstein w recenzji książki swojego syna, zamieszczonej na stronie internetowej Amazon.com. 'Winny stawianych mu zarzutów’ – odparł Jake Adelstein. 'Jedyną zasadą, której się nauczyłem, było zdobycie historii w każdy możliwy sposób i uniknięcie schwytania. Chodziło przede wszystkim o rezultat'”.

A prawda jest taka, że dziennikarstwo śledcze nie zawsze działa, jeśli grasz uczciwie. Jeśli zadasz szczere pytanie socjopatycznemu kłamcy, otrzymasz tylko nieuczciwą odpowiedź.

Jak wspomniałeś, na podstawie książki powstał serial produkcji HBO Max. Czy możesz zdradzić coś na jego temat: w jakim zakresie uczestniczyłeś w jego realizacji?

Mogę powiedzieć, że byłem zaangażowany w dość gruntowne szczegóły. Sprawdziłem scenariusz każdego odcinka, a moja najlepsza przyjaciółka i współredaktorka z „The Daily Beast”, Mari Yamamoto, zaglądała scenarzystom przez ramię, upewniając się, że szczegóły są właściwie oddane, a historia wiarygodna.

A czy mógłbyś zdradzić nam swoje plany na przyszłość?

Napisałem kontynuację „Tokyo Vice” zatytułowaną „Tokyo Private Eye”, która zostanie opublikowana w 2023 roku. Pracuję też obecnie nad serią podcastów dla Campside Media o zaginionych ludziach w Japonii, która zostanie wyemitowana w następnych latach. I nadal uczestniczę w treningu na buddyjskiego mnicha. Albo mi się uda, albo odchodzę w ciągu najbliższych pięciu lat. (śmiech) Być może uda mi się osiągnąć przy tym nawet duchowe oświecenie, choć nie postawiłbym na to.

Rozmawiał: Maciej Bachorski
fot. Michael Lionstar


Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady