Dawne dystopie to nasze realia – rozmowa z Ariadną Castellarnau, autorką książki „Mrok jest miejscem”

6 grudnia 2024

Znakomity zbiór opowiadań „Mrok jest miejscem” Ariadny Castellarnau posłużył za przyczynek do naszej rozmowy z katalońską pisarką. Rozmawialiśmy m.in. o możliwościach opisywania świata, jakie oferują horror i fantastyka, o funkcjonowaniu na styku kultur i o tym, czego możemy nauczyć się od dzieci i nastolatków.

Sebastian Rerak: Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że miejsca, które opisujesz, są skąpane w mroku, ponieważ ich nie widzimy lub nie chcemy zobaczyć.

Ariadna Castellarnau: Jednocześnie są to miejsca spotkania z własnym cieniem, konfrontacji z ukrytymi obszarami naszej osobowości. Archetypowe i symboliczne niczym jaskinia lub brzuch wieloryba. Wreszcie są to także miejsca, w których dokonuje się transformacja. W tym sensie niewątpliwie mogą być trudne do dostrzeżenia.

Jak zapewne wiesz, tytuł książki jest trawestacją fragmentu wiersza Dylana Thomasa. Thomas pisał, że światło jest miejscem, a mrok drogą. Odwróciłam jego słowa, aby odkryć, że to mrok jest miejscem. Poniekąd to samo spotyka bohaterów moich opowiadań. Mieszkają w takich miejscach lub znajdują się w nich w pewnym momencie. Czasem dzieje się to bardzo dosłownie, jak w opowiadaniu „Calipso”. Główny bohater, Igor, trafia do opuszczonego domu na odludziu, a zakończenie historii jest równoznaczne z odnalezieniem prawdziwego siebie. Medium tego procesu jest zaś dziewczynka, odgrywająca rolę kogoś w rodzaju mściciela.

Chociaż w samych opowiadaniach pojawiają się nadrealne motywy, znaczna część opisywanych wydarzeń jest zupełnie prawdopodobna. Zastanawia mnie, czy historie te inspirowane były w jakimś stopniu realiami, jakie zaobserwowałaś podczas swojego pobytu w Argentynie?

W dużym stopniu. Z pewnością ich sceneria zawdzięcza sporo południowoamerykańskiemu krajobrazowi. We wspomnianym już opowiadaniu „Calipso” mowa jest o równinie, a ta w moim umyśle ma wygląd argentyńskiej Pampy. Puste niekończące się pola, przytłaczająca przestrzeń, brak wyraźnych granic… To może być dziwny widok dla Europejczyka.

Niewątpliwie moje opowiadania można interpretować bardziej dosłownie, ponieważ w swej istocie opowiadają o relacjach, przede wszystkim relacjach rodzinnych. Jeśli jednak zastanowimy się nad tym, czym jest fantastyka, możemy uznać ją za swoistą anomalię. Kiedy odbieramy coś jako anomalię? Kiedy jest to niezgodne z naszym postrzeganiem rzeczywistości, zazwyczaj ustrukturyzowanym i podporządkowanym regułom logiki. Tymczasem literatura od zawsze przekonywała nas, że „rzeczywistość” nie jest tak jednoznaczna i ograniczona, jak chcielibyśmy myśleć. Rzeczywistość ma swoje pęknięcia, a w nich rozgrywa się fantastyka. Tutaj poniekąd wracam do twojego pierwszego pytania – mrok istotnie może oznaczać to, czego nie możemy lub nie chcemy zobaczyć. Czasami poza naszym widzeniem znajdują się właśnie tę pęknięcia w materii rzeczywistości.

Wspomniałaś o relacjach rodzinnych, a te istotnie znajdują się w centrum opowiadań. Problem w tym, że są popsute i dysfunkcyjne.

Rodzinne więzi mogą nas ograniczać, także wówczas, kiedy zaczynamy szukać samych siebie. Myślę tu choćby o dziewczynce z opowiadania tytułowego lub o nastolatce z finałowego „Człowieka wody”. Ta ostatnia nosi na sobie ciężar rodzinnej spuścizny, która jest dla niej udręką. To poniekąd historia o dziedziczeniu – nie w sensie materialnym, lecz symbolicznym. Rzecz o obowiązkach wobec rodziny i o woli buntu. Nie da się zupełnie uciec od rodzinnego „systemu”, ale moi bohaterowie podejmują takie próby. To niemalże ich przeznaczenie, aby zrobić coś inaczej i odnaleźć siebie. Tyle że nie w tym naiwnym, newage’owym sensie.

Interesuje mnie dynamika relacji władzy zarówno w skali makro – na poziomie społeczeństw, jak i mikro – w obrębie rodziny. Ostatecznie rodzina jest małą komórką społeczną, więc jej wewnętrzna dynamika także może uwzględniać uciskających i uciskanych. Adekwatne będą więc także pytania o zachowania społeczne – nasze zachowania jako jednostek i zbiorowości, wzajemne okazywanie sobie szacunku itd. Myślę, że w rodzinnym układzie wszystkie te relacje poddawane są bardzo szczególnej próbie.

Muszę dodać, że duży wpływ miała na mnie Shirley Jackson, którą uznaję wręcz za swoją nauczycielkę. Jako matka czwórki dzieci, przytłoczona macierzyństwem, roztaczała nader mroczną wizję rodziny. Prawie jako potworów…

Jeśli potwory są tożsame ze źródłem zagrożenia, to w twojej książce nie mają ludzkiej formy. To bieda, wykluczenie, zmiany klimatyczne…

Chociaż opowiadania osadzone są w rozmazanej przestrzeni, ich rzeczywistość jest bardzo konkretna. Sytuacja bohaterów często determinowana jest ubóstwem i warunkami zewnętrznymi. Wspomniałeś o zmianach klimatycznych, tych poniekąd dotyczy ostatnie opowiadanie. Nie jesteśmy wyspami oddzielonymi od środowiska – otoczenie wpływa na nas warunkująco. Zwłaszcza jedna z historii dotyka rzeczywistości najmocniej, szczególnie tej argentyńskiej, choć też ogólnie latynoamerykańskiej. Mowa o „Z nagła powódź”. Podobne rzeczy dzieją się w obszarach podatnych na podtopienia, czego mieliśmy ostatnio przykład także w hiszpańskiej Walencji.

Kilka miesięcy temu rozmawiałem z Laylą Martínez, której „Kornik” ukazał się zresztą w tej samej serii wydawniczej, co „Mrok…”. Powiedziała wówczas, że horror zawsze był gatunkiem zaangażowanym społecznie i politycznie.

W pełni zgadzam się z Laylą Martínez, którą notabene uważam za świetną pisarkę. Horror jest polityczny, podobnie jak science fiction i fantasy. Często nie docenia się subwersywnej siły tych gatunków, podczas gdy umożliwiają nam one wyobrażenie sobie alternatywnych wersji rzeczywistości  lub dostrzeżenie istniejących realiów oczami innych. W horrorze od zawsze obecne były symboliczne reprezentacje władzy, represji i klasowej walki. Można opowiedzieć o nich w scenerii nawiedzonego domu, i zrobić to w sposób brawurowy, a przy tym o wiele bardziej wywrotowy niż w przypadku powieści realistycznej.

Fantastyka ma moc uwypuklania konfliktów i ukazywania ich w innej perspektywie, co jest charakterystyczne dla literatury niemimetycznej. Spójrz chociażby na większość powieści Stephena Kinga. Bardzo często opisuje on społeczności, w których źródłem grozy jest wykluczenie lub fanatyzm.

Twoje opowiadania bywają brutalne, ale nie brak im poetyckiego uroku. Także w tym względzie przypominają mi prozę Ursuli Le Guin.

Uwielbiam twórczość Ursuli Le Guin, dlatego nie mogę zupełnie odżegnać się od jej wpływu. I chociaż jestem ostrożna z użyciem słowa „poetycki”, to niewątpliwie dostrzegam w swoim pisarstwie sugestywność. Moja proza ma echo. Echo, które rezonuje w twojej głowie w trakcie czytania. Z pewnością jest to efekt, który staram się osiągnąć. Poza relacjonowaniem historii zależy mi także na efekcie estetycznym.

Przekonujesz, że dawne dystopie są mapami naszej teraźniejszości. To niezbyt optymistyczna diagnoza.

Tworzenie dystopii stało się skomplikowane, zwłaszcza od czasu pandemii Covid-19. Wiele scenariuszy, jakie proponowała fantastyka naukowa w latach 50. i 60., ziściło się, w tym niestety także szczególnie katastroficzne prognozy. Wspomniałeś o zmianach klimatycznych, ale warto napomknąć też o rzeczach, których rozwoju nadal nie jesteśmy w stanie w pełni przewidzieć, takich jak sztuczna inteligencja. Żyjemy w dystopii, to nasze realia. Dalsze tworzenie podobnych wizji może być już co najwyżej snuciem alternatywnych wersji rzeczywistości, być może jeszcze bardziej fatalistycznych. O ile nie uważam, by literatura musiała spełniać rolę wzorca do naśladowania, to nie mogę pozwolić sobie na negację przyszłości jako takiej. Choćby przez wzgląd na moją córkę. Muszę wierzyć w przyszłość i prowadzić świadome życie.

Twoja pierwsza książka, niewydana jeszcze w Polsce „Quema”, jest dystopią. Czy można powiedzieć, że rozgrywa się w tym samym świecie co „Mrok…”?

Może nie dokładnie w tym samym świecie, ale obie książki łączą wspólne cechy. Na przykład rozmazanie odniesień geograficznych i czasowych. Przyznaję jednak, że akcję „Człowieka wody” wyobraziłam sobie w uniwersum „Quemy” – w świecie suszy rozumianej nie tylko jako klęska przyrodnicza, ale też relacji międzyludzkich.

Rozmawiamy o przenikaniu się różnych światów, co można chyba odnieść także do twojego pisarstwa. Jesteś Katalonką, piszesz po hiszpańsku, a „Quema” uhonorowana została latynoamerykańską nagrodą Premio Las Américas. Funkcjonujesz na styku kilku kultur.

To prawda. Ten brak wyraźnej przynależności do określonego środowiska czy kontekstu ciążył mi przez pewien czas, zanim zrozumiałam, że wcale nie musi być wadą. Piszę po hiszpańsku, lecz moim ojczystym językiem jest kataloński. Z kolei w trakcie pobytu w Argentynie do mojego pisarstwa przeniknęło sporo miejscowego endemicznego języka. Wychodzę jednak z założenia, że autor jest sumą swoich doświadczeń, a realne doświadczenia to te przeżywane na co dzień.

Obecnie piszę książkę, której akcja rozgrywa się na katalońskiej prowincji, i jest to poniekąd przeciwieństwo tego, co robiłam do tej pory. Skupiam się na bardzo konkretnym miejscu, a mój język to już klasyczny hiszpański. Nie mogę jednak oddzielić pisania od życia – od tego, gdzie jestem, z kim rozmawiam, od języka, który słyszę na co dzień… Mogłabym powiedzieć, że mam dwie tożsamości – jedną z urodzenia, a drugą z wyboru.

Odbiór literatury jest oczywiście zawsze obciążony subiektywizmem, ale ciekawi mnie, czy są jakieś emocje lub przekonania, z którymi chciałabyś zostawić czytelnika „Mroku…”?

Może wyda się to trochę naiwne, ale zależy mi na przypomnieniu o potędze wyobraźni. Dotąd w naszej rozmowie unikałam słowa „fantazja”, które swoją drogą otacza pewne odium. Dla mnie fantazja jest swoistą grą, w ramach której dajesz życie światu i postaciom, które nie istnieją, wymyślasz historię od podstaw. Założenie, że ta historia wydarzyła się, wydarza lub może się wydarzyć, wymaga od ciebie pewnego skoku wiary. I właśnie na tym polega fantazja – jest licencją na wyobrażanie.

Nigdy nie interesowało mnie odtwarzanie rzeczywistości. Jeśli już mam ją opisać, wolę nabrać dystansu, postawić krok w bok i skorzystać z pewnego filtru, jaki oferuje mi połączenie horroru i fantastyki. Umożliwienie sobie innego myślenia i postrzegania rzeczy jest wartością samą w sobie. To właśnie interesuje mnie w literaturze i chcę, aby czytelnik doświadczył czegoś podobnego.

Ktoś mógłby uznać „Mrok…” za książkę przygnębiającą, a jednak bohaterami twoich opowiadań są dzieci, które pozostają czyste nawet pomimo otaczającej je grozy. Czy to właśnie dzieci są naszą nadzieją na przyszłość?

Tak, dzieci i nastolatki. To, co mnie w nich fascynuje, to fakt, że są osobami marginalizowanymi. Nie uczestniczą jeszcze w systemie tworzonym przez dorosłych, więc mogą spojrzeć na niego z boku. Ich perspektywa jest perspektywą wykluczenia, krytyki i pewnej mądrości, ponieważ nie zatraciły kontaktu z tą drugą stroną – stroną fantazji. Siłą młodych ludzi jest wyobraźnia, o której tyle rozmawialiśmy. Zachowują zdolność do marzeń i wyobrażenia sobie siebie w przyszłości. To ogromny potencjał.

Czy oznacza to nadzieję dla nas? Być może. Z pewnością ich punkt widzenia jest wyjątkowy. Nie ma nic wspólnego ze zgromadzonym doświadczeniem, jest po prostu autentycznym, nieskażonym niczym widzeniem świata.

Rozmawiał: Sebastian Rerak


Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady