Chcę, by odbiorcom literatury Tyrmand rozpalił oczy na biało – wywiad z Marcelem Woźniakiem

17 grudnia 2020

Jeszcze nigdy tyle uwagi nie poświęcano Leopoldowi Tyrmandowi, co w minionych dwunastu miesiącach. Znacząca w tym rola biografa pisarza, Marcela Woźniaka. To z nim rozmawiamy o nietuzinkowej postaci, jaką był autor „Złego”, nieprzemijającej popularności jego dzieł i książce „Tyrmand. Pisarz o białych oczach”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Marginesy.

Artur Maszota: Mamy Rok Tyrmanda, ale to po części też twój rok jako jego biografa. Patrząc po twojej aktywności w mediach społecznościowych, wydarzeniom związanym z Tyrmandem nie ma końca.

Marcel Woźniak: Mimo pandemii siła Tyrmanda okazała się na tyle duża, że doszło do kilkudziesięciu spotkań i całej masy inicjatyw. Ktoś powiedział, że 2020 to „rok Złego” czy też „Zły rok” i realia okazały się dla wszystkich trudne. Tym bardziej niezwykłe, że literatura Tyrmanda i sam Tyrmand okazały się na tyle nośne, że pisarz został patronem licznych festiwali. Chociażby pikniku Biblioteki Narodowej z okazji Imienin Jana Kochanowskiego, Festiwalu Niewinni Czarodzieje w Muzeum Powstania Warszawskiego, Festiwalu Tyrmanda w Stalowej Woli czy 16. Sosnowieckich Dni Literatury. Co ważne, wzięli się za Tyrmanda także naukowcy. Narodowe Centrum Kultury wydało właśnie antologię „Leopold Tyrmand – pisarz, człowiek spektaklu, świadek epoki”.

…I znajdziemy w tej książce również twój tekst. Do tej pory krytyczno-literackich publikacji o Tyrmandzie nie powstało za wiele. Dlaczego?

Mówiąc skrótowo, było po prostu wiele innych tematów do zbadania, tych na cito. Pokolenia biorą udział w nieustannej sztafecie, przekazując sobie wiedzę o poprzednich epokach. Tymczasem choć publikacje o Tyrmandzie były, to nie było dyskusji o Tyrmandzie, bo go nie było i wciąż nie ma w kanonie lektur! To jest bardzo proste. Nawet ktoś z dwóją na świadectwie kojarzy Konwickiego, Słonimskiego, Brychta, Czapskiego i w jakiś sposób, nawet skromny, bierze udział w tej sztafecie. Tyrmand musiał odstać swoje w kolejce, tak jak wiele innych zahibernowanych przez PRL historii i biografii.

Z publikacjami biograficznymi o Tyrmandzie kierowanymi do szerokiego grona odbiorców jest znacznie lepiej, w czym masz niemały udział. Cztery lata temu wydałeś książkę „Moja śmierć będzie taka jak moje życie”. Teraz ukazał się „Tyrmand. Pisarz o białych oczach”. Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że to kolejna biografia, ale tak nie jest.

To przede wszystkim opowieść, opowieść o Tyrmandzie i ludziach, którzy albo go znali, albo go poszukiwali. Celowo wybrałem narrację reportażową, używając wielu narzędzi literackich. Wszystko po to, by Tyrmanda czytelniczkom i czytelnikom przybliżyć, by weszli w jego skórę, by poczuli świat, w którym żył. Uznałem, że to najlepszy sposób, by odbiorcom literatury Tyrmand rozpalił oczy na biało. Są tu również inni bohaterowie – rodzina, przyjaciele Tyrmanda, ale i inni pisarze, czy wręcz zwyczajni ludzie. Dla każdego z nich Tyrmand znaczył i znaczy coś innego. Ich poszukiwania i afekt to również część biografii Leopolda Tyrmanda. Żyje w swoich książkach, a one – żyją w naszej wyobraźni.

Tych wszystkich ludzi, dla których bohater twojej biografii był ważny, nazywasz nieformalną „szajką Złego”. Z czego się bierze to oddziaływanie Tyrmanda i nieprzemijalność jego książek?

Musiałbym opowiedzieć o splątaniu kwantowym, a na to chyba nie starczyłoby czasu, który jest bezwzględny. (śmiech) Tyrmand zawarł w swoim życiorysie jedną wielką podróż ku samemu sobie. Dla wielu osób ta podróż jest magnetyczna, tak jak jej bohater i jego utwory. Oni sami zaś mieli w sobie na tyle odwagi, by szukać, zadawać pytania, poznawać. Tyrmand był i jest dla nich odpowiedzią na jakieś pytania o swoje własne życie – tak, jak każda powieść i jak każda tragedia czy farsa. Spotkaliśmy się w tej podróży i od tamtego momentu jesteśmy w niej razem. Tyrmand okazał się być twórcą dzieł uniwersalnych, szalenie ciekawych na różnych etapach życia. Jego życiorys z kolei stał się inspiracją i emanacją zawsze cennych postaw: odwagi, humoru, honoru, nieustępliwości.

Leopold Tyrmand w otoczeniu znajomych. Od prawej: Andrzej Trzaskowski, ambasador USA, Roman Waschko, Duduś Matuszkiewicz. Za Tyrmandem stoją: Teresa Trzaskowska i – za jego dłonią – Barbara Hoff (fot. archiwum Mary Ellen Tyrmand).

Ważną postacią w książce jesteś również ty sam. Nie tylko docierasz do ludzi, którzy w jakiś sposób są lub byli związani z Tyrmandem, ale częstokroć podejmujesz różne inicjatywy, jak chociażby wtedy, gdy postanowiłeś poznać ze sobą Matthew Tyrmanda i Marię Konwicką. Pewnie każde z tych spotkań znaczyło dla ciebie wiele, ale czy któreś było szczególne?

Każde właśnie było szczególne, bo każde jest częścią tej historii. Nestorzy literatury, którzy Tyrmanda znali. Rodzina z kilku krajów świata. Inni pisarze. Pamiętam spotkanie z Marysią Konwicką. Powiedziałem jej wtedy, że kiedyś spotkanie z Tadeuszem Konwickim wydawało się czymś nieosiągalnym. Odparła, że spóźniłem się o kilka miesięcy, bo z radością porozmawiałby o literaturze, pewnie gdzieś na Nowym Świecie. Natomiast każde spotkanie było prywatną projekcją filmową. W oczach rozmówców widać było tył kinowego ekranu. W ich głowie odtwarzały się ze sceny z przeszłości, czasem fragmenty i poszarpane klatki, a innym razem całe sekwencje zdarzeń. Te seanse były podróżą przez czas i sens. Tylko tak mogę opisać rozmowę z profesorem Najderem, który w dzieciństwie widział powstańców styczniowych. Rozmowę z Jurkiem Przeździeckim, który przeniósł się w czasie do swojej młodości, w której Tyrmand niemal ocalił mu życie. Za te spotkania jestem niezwykle wdzięczny. Każde z nich zostanie we mnie na zawsze, każda para rozpalonych do białości oczu.

Biorąc pod uwagę pochodzenie Tyrmanda, charakter oraz czas i miejsce narodzin, można powiedzieć, że przy pewnej dozie wysiłku i szczęścia ta mnogość doświadczeń i ludzi na jego życiowej drodze była mu pisana. To przecież nie był typ introwertyka-skryby, który najlepiej nie wytykałby nosa poza swoje miasto?

Tyrmand był człowiekiem przygody i kronikarzem życia, wychowanym na gazetach, afiszach, kinie. Kochał Warszawę i jej wielkomiejski sznyt, ale jako osobowość performatywna – był człowiekiem transgresji, flaneurem i globetrotterem. Najbardziej lubił pisać o tym, na czym się zna, zatem jeśli miał opisywać miasto, wgryzał się w to miasto – tak powstał „Zły” i „Dziennik 1954”. Los rzucał go po świecie, więc i z tych podróży powstały liczne książki, jak „Filip” czy „Zapiski dyletanta”. Słusznie natomiast zauważyłeś, że przyszedł na świat w niezwykłym miejscu i czasie. Tygiel kultury na przecięciu trzech zaborów, galopująca technologia lat 20., dynamika ówczesnego świata i ówczesnej Warszawy. To wszystko na Tyrmandzie musiało się odbić. Tak samo, jak przybycie do USA pod koniec lat 60. Nowy Jork w momencie afery Watergate, Woodstocku, rewolucji kontrkulturowej i wyścigów zbrojeń, ale także narodzin antypowieści, antyfilmu i mediów masowych – to również było niezwykłym doświadczeniem.

Tyrmand, Hłasko czy – za wielką wodą – Hemingway, Kerouac… Wydaje się, że czas wielkich życiorysów przeminął. Jak myślisz, czy za trzydzieści, czterdzieści lat współcześni pisarze będą równie wdzięcznym i ciekawym tematem dla biografów?

Będziemy żyć w rozproszonych kodach kulturowych, stale nadpisywanych, aktualizowanych, relatywizowanych. Wielką metaforę życia zastąpią akcydensy i kontekst. Czas punktów odniesienia bezpowrotnie mija. Myślę, że jeśli czyjeś biografie będą czytane, to będą to opowieści o życiu ludzi konwergentnych i transgenicznych, o ludziach, którzy posiedli wiedzę o Wielkiej Tajemnicy i przekazali ją przy pomocy big data, nie papieru. Co nie zmienia faktu, że książki dalej będą powstawać. Napisana w latach 40. „Dżuma” mówi wszystko o dzisiejszym świecie. Ciekawe, który pisarz będzie aktualnością roku 2084. Harari? Lem? Ray Bradbury?

Marcel Woźniak, autor książki „Tyrmand. Pisarz o białych oczach” (fot. Marginesy).

Sam również jesteś powieściopisarzem. Tworzysz literaturę gatunkową, kryminalną. Pisanie to też ciekawość i obserwacja, nie tylko otoczenia, ale również innych twórców. Znalazłeś coś w pisarstwie Tyrmanda, co pomogło ci wzbogacić własny warsztat autora kryminałów?

Polubiłem na pewno sceny pościgów! (śmiech) U Tyrmanda pisarsko najbardziej polubiłem detal opisu, ewokację z pogranicza poematu poetyckiego i powieści, która ma swój własny rytm i cięty humor, a jednocześnie jest bardzo w punkt. Tyrmand był ambasadorem chwili, potrafiłby dziś opisać każdą osobę i sytuację w jednym tweecie.

Niedługo po twoim „Pisarzu o białych oczach” ukazała się inna dość sensacyjna publikacja. Chodzi o „Zielone notatniki”. Historia ich zarekwirowania i późniejszego zwrotu to temat na osobną opowieść. Mnie interesuje, co sądzisz o samej treści. Czy to publikacja, którą powinni zainteresować się wszyscy czytelnicy Tyrmanda, czy raczej ciekawostka pokroju „Kronosa” Gombrowicza?

Duże ukłony dla Darka Pachockiego, który bada naukowo teksty Tyrmanda, porównując rękopisy z maszynopisami. Tropy zaprowadziły go do tych notatników, które w dziwny sposób znikały w przeszłości, przytulone czy to przez fanów twórczości, czy przez aparat bezpieczeństwa. Dla mnie „Zielone notatniki” to bardziej ciekawostka, wgląd w formację intelektualną Tyrmanda i półprosta na drodze, którą konsekwentnie szedł przez całe życie. Po lekturze największych dzieł na pewno warto zajrzeć i zobaczyć, kim był między słowami Tyrmand przed „Dziennikiem 1954”.

Rok Tyrmanda dobiega końca. Co dalej?

Dalej Lem! (śmiech) Rok Tyrmanda kończymy z przytupem. 28, 29 i 30 grudnia na antenie TVP Kultura o godzinie 15 wyemitowany zostanie serial dokumentalny o Tyrmandzie, który kręciliśmy w tym „złym roku”. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę podróże na Litwę czy do Niemiec. Reżyserem jest Tomek Sokołowski, scenariusz napisała Agnieszka Gasper, za zdjęcia odpowiadał Maciek Gruda, a producentem jest Mateusz Dzieduszycki. Myślę, że będzie to dobre podsumowanie i dla czytelników, i dla samego Tyrmanda. Co zaś do moich planów pisarskich – siedzę jedną nogą w niesamowitej opowieści wojennej pisanej dla Wydawnictwa Marginesy, a drugą w projekcie kryminalnym.

Rozmawiał: Artur Maszota
fot. główna: fotomontaż zdjęć z archiwum Wydawnictwa Marginesy i Mary Ellen Tyrmand

Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady