Big Brother miał być początkiem końca, dzisiaj wszyscy trzymamy kamery w kieszeni ? wywiad z Marcinem Kiszelą, autorem „Reputacji”
Marcin Kiszela do tej pory znany był jako autor literatury grozy i groteski, publikowanej pod pseudonimem Dawid Kain. Pracuje też jako scenarzysta gier komputerowych oraz tłumacz bestsellerowych powieści. Teraz po raz pierwszy próbuje swoich sił w thrillerze. „Reputacja” to historia zaginięcia gwiazdy mediów. Autorowi udało się stworzyć boleśnie wiarygodny obraz zagrożeń, jakie niosą ze sobą media społecznościowe. To otwierająca oczy opowieść o tym, do czego może doprowadzić popularność w Internecie. Właśnie ta książka i poruszona w niej problematyka jest tematem naszej rozmowy.
Marcin Olgierd: „Reputacja” zaczyna się od porwania Mileny, wielkiej gwiazdy muzyki. Mamy w Polsce kogoś o podobnym statusie?
Marcin Kiszela: Nikt podobny nie przychodzi mi do głowy. Milena z książki jest skrzyżowaniem kilku amerykańskich gwiazd: dużo Poppy, trochę Billie Eilish, do tego jeszcze odrobina Trenta Reznora i Marilyna Mansona.
Alicja, specjalistka od wizerunku Mileny, zręcznie posługuje się wszelkimi nowymi technologiami kreującymi relację między fanami a artystą. Czy dziś możliwa jest oldskulowa ścieżka kariery, której podstawą jest album z dobrą muzyką?
Ja zawsze wolałem te zespoły, które po prostu robiły płyty dobre w całości, jak u Nirvany, Radiohead. Szczególnie wysoko oceniałem też tych, którzy wydawali mi się autentyczni, szczerzy, jak Elliott Smith. Dziś łatwiej się wypromować singlem niż albumem, jeszcze łatwiej klipami na YouTube ? nie muszą nawet być muzyczne. Autentyczność natomiast ustąpiła miejsca precyzyjnie budowanemu wizerunkowi.
Patrząc na popularność chociażby Instagrama i liczby osób śledzących swoich idoli, nasuwa się pytanie ? dlaczego tak bardzo lubimy podglądać innych?
Jak patrzymy na innych, to nie musimy patrzeć na siebie, może zwyczajnie jesteśmy znudzeni sobą?
Social media, to dziś naturalne miejsce „spotkań” gwiazd z fanami, ale zwykłych ludzi również pochłaniają kolejne social mediowe wcielenia. Facebook, Instagram, LinkedIn. Czy dajemy radę zarządzać tym wszystkim? Jaki to ma wpływ na naszą psychikę?
Długofalowy wpływ na psychikę trudno ocenić, mogę więc opisać własne doznania z codziennego klikania: ciekawość, czy coś o mnie piszą, piszą dobrze ? euforia, piszą źle ? czuję się wydrążony i smutny. Social media sprzyjają ciągłym wahaniom nastroju i wzbudzają nerwowość. Przyklejają nas do ekranu, na którym nie chcemy niczego przeoczyć.
Wierzy pan w koniec social mediów i jakieś przebudzenie, czy nadal będziemy oddawać swoją prywatność za bezcen molochom takim jak Google, Amazon, Facebook, Apple, które robią na nas świetny interes?
Koniec jest mniej prawdopodobny niż pogłębianie się obecnych zjawisk. Kilkanaście lat temu myśleliśmy, że Big Brother, to koniec i upadek. A teraz cała planeta to Big Brother. Dzisiaj każdy trzyma kamerę w kieszeni i gdy nie robi selfie, to pewnie o tym myśli i zrobi za moment. Wszyscy czują się gwiazdami, które mogą wrzucić filmik jak jedzą kotlety, a potem cieszyć się z zebrania lajków. Obawiam się, że będzie jeszcze gorzej: kamery i ekrany scalą się z naszymi oczami i wszystko stanie się takim trochę serialem, a trochę Instagramem.
A może to dobrze, że idziemy w tę stronę, a podział na publiczne/prywatne jest częścią odchodzącego świata?
Pewne zalety oczywiście są, na przykład na mnie wrażenie robią sceny, gdzie z jednej strony są jakieś uzbrojone jednostki, a z drugiej ludzie celujący w nich kamerami telefonów. Jeśli jedni zastosują przemoc, drudzy wrzucą to na żywo do sieci i też ich zniszczą. Ale to jeden z niewielu pozytywów. Wszystko staje się sztuczne, wyreżyserowane i ustawione. W polityce, w mediach czy show businessie panuje ściema, każdy odgrywa jakąś rolę. Widzom to nie przeszkadza, oni wolą wierzyć w ciekawą historię, niż poznać fakty.
W „Reputacji” pojawiają się teorie spiskowe, UFO etc. Jak pan uważa, skąd bierze się ten informacyjny szum i chaos, który sprzyja ich rozpowszechnianiu? Może wierząc w nie poszukujemy jakiejś duchowości?
Nie jestem pewny, czy chodzi tu o duchowość, czy bardziej o sposób rozprzestrzeniania się informacji. A te nadciągają obecnie nie z kilku wybranych źródeł, tylko z miliardów stron, blogów, filmików i wpisów. Właściwie każdy może sobie wymyślić jakąś teorię i znajdzie się ktoś, kto w nią uwierzy. Żeby z tym wygrać, trzeba przestawić swój mózg z trybu „łykam jak leci”, w tryb „wszystko trzeba sprawdzić, zbadać i przemyśleć”. A przestawianie trybów w głowie jest bolesne.
Wszyscy pańscy bohaterowie są zaburzeni. Milena chowa przysłowiowe trupy w szafie, Alicja jest naznaczona traumą utraty najbliższej osoby, Szymon właściwie stąpa po granicy szaleństwa, Michał zaś jest beznadziejnym wręcz narcyzem. Dla autora thrillera to ważne, aby zbrodnia miała jakieś zręczne psychologiczne wyjaśnienie?
Ja nie tyle dbałem, żeby każdy bohater miał jakieś dziwne odbicia czy zwichniętą psychikę, co po prostu widzę całą ludzkość i wszystkich z osobna jako potencjalnych pacjentów. (śmiech) Pewnie to ze mną jest coś nie tak, ale dosłownie każda rzecz, z jaką się stykam wydaje mi się groteskowa, dziwaczna, nietypowa. Zawsze mnie też fascynowało to, że jedno zdarzenie z odległej przeszłości może zniszczyć życie ludziom wiele lat później. Stąd taka a nie inna fabuła „Reputacji”.
Pańska książka ma niezwykle szybkie tempo. Biorąc pod uwagę pana doświadczenie jako scenarzysty gier, znajduję tutaj pewne podobieństwo. Pisząc, wyobraża pan sobie, że jest pan w grze?
Wyobrażam sobie, ale w ten sposób, że myślę: nie chce już mi się pisać, chętnie bym w coś zagrał. (śmiech) Gry na pewno miały spory wpływ na moje podejście do pisania i to, na czym się w swojej narracji skupiam. W końcu pracowałem przy „Get Even” i „The Beast Inside” ? w obydwu tytułach kluczowe są wspomnienia bohaterów i traumatyczne wydarzenia z przeszłości, tak samo jak w mojej powieści.
Umieszcza pan akcję swojej książki w Krakowie. To mroczne, podobne do niej duszne miasto, czy po prostu zna je pan najlepiej?
Kraków jest dość mroczny, deszczowy i smogowy, ale raczej nie bardziej niż inne polskie wielkie miasta. Do książek trafił dlatego, że ja trafiłem do niego. (śmiech) Jakbym wylądował gdzie indziej, książki też byłyby osadzone gdzie indziej. A tak naprawdę wszystkie są osadzone przede wszystkim w głowach bohaterów.
Rozmawiał: Marcin Olgierd
fot. Jakub Celej
Kategoria: wywiady