Autentyczność to siła, która przyciąga – wywiad z Jarosławem Wiśniewskim, reżyserem dokumentu „Grzesiuk. Ferajna wciąż gra”

27 lutego 2019


Stanisław Grzesiuk, charakterny muzyk, zdolny literat i jeden z najbardziej popularnych warszawiaków, doczekał się nowego filmu dokumentalnego „Grzesiuk. Ferajna wciąż gra”. Z Jarosławem Wiśniewskim, reżyserem obrazu, porozmawialiśmy na temat niesłabnącej popularności barda stolicy, autentyczności, która jest wartością samą w sobie, realizacji dokumentu, a także – między innymi – dalszych planach na udostępnienie filmu widowni w całej Polsce.

Marcin Waincetel: Jak to się stało, że Grzesiuk został bohaterem pańskiego filmu dokumentalnego?

Jarosław Wiśniewski: Stanisław Grzesiuk zawsze był mi bliski zarówno literacko, jak i muzycznie. Z jego książkami zapoznałem się pod koniec podstawówki. Co prawda bez ostatniej części – „Na marginesie życia”. Tę, przyznam szczerze, przeczytałem niedawno. W szczególności przypadła mi do gustu książka „Boso, ale w ostrogach”, która w wielu fragmentach odzwierciedlała charakter młodego człowieka wychowującego się w betonowej dżungli warszawskiego osiedla.

Muzycznie trafił w mój gust znacznie później, najpierw za sprawą zespołu Szwagierkolaska, a w późniejszych latach już bezpośrednio. W młodości nie bardzo interesowały mnie te „ostre, szarpane” dźwięki bandżoli. Musiałem do nich dojrzeć.

Pomysł na film zrodził się w okolicach 3. edycji Festiwalu Stanisława Grzesiuka odbywającego się na warszawskich Sielcach. Głównym pomysłodawcą był mój serdeczny kolega Bartek Łubisz. To on nawiązał kontakt z Teatrem Baza, organizatorem festiwalu Grzesiuka, dla którego przygotowaliśmy wspólnie krótki spot promujący festiwal. Stwierdził, że skoro zrobiliśmy spot, idźmy dalej – zróbmy film dokumentalny.

Dokument oparty jest na wspomnieniach, zapiskach, archiwalnych nagraniach i fotografiach? Prawdziwe bogactwo materiałów. Jak właściwie wyglądało przygotowanie do realizacji filmu?

Przygotowując spot promujący festiwal, poznaliśmy kilka osób, dla których Stanisław Grzesiuk jest bliską postacią zarówno poprzez więzy krwi, mam na myśli wnuczkę Grzesiuka – Izę Laszuk, jak również osoby, na których wywarł wielki wpływ swoją twórczością, charyzmą, charakterem. Poznanie tych osób utrwaliło nas w przekonaniu, że warto zrobić o nim film. Jest człowiekiem, który nie został wyparty z pamięci ludzkiej, jego twórczość odżywa na nowo poprzez współczesnych wykonawców, np. Janka Młynarskiego i jego „Warszawskie Combo Taneczne”, zostały wznowione dzieła literackie Grzesiuka bez cenzury, powstała biografia napisana przez Bartosza Janiszewskiego. Zaczęliśmy od poszukiwania sponsora. Pierwszym i jak widać najlepszym pomysłem, było zaangażowanie w produkcję wydawnictwa Prószyński i S-ka, które jest wydawcą trylogii i biografii Grzesiuka. Założyliśmy sobie wstępnie kilku bohaterów, z którymi zrealizujemy materiał, czyli Izę, Janka, Bartosza. W trakcie burzy mózgów pojawiały się nowe pomysły. Udało nam się zaprosić do realizacji m.in. Eugeniusza Śliwińskiego, który pamięta Grzesiuka z obozu Gusen, Bogusława Poniatowskiego – lutnika, który odrestaurował słynną Grzesiukową bandżolę. Dzięki wnuczce Stanisława Grzesiuka mieliśmy dostęp do archiwalnych fotografii i rękopisów. Te materiały leżały na pawlaczu w domu Izy i nie były często wyciągane na światło dzienne. Dla nas było to niesamowite uczucie – przeglądanie prywatnego archiwum, które niewiele osób miało okazję dotykać czy oglądać. Poza bohaterami występującymi w filmie, pokazanie tych materiałów było dla nas oczywiste.

Skąd pomysł, aby swoistym narratorem filmu uczynić samego Stanisława Grzesiuka? Taki zabieg wywiera niesamowite wrażenie. Dzięki niemu rozumiemy, że legenda wciąż żyje.

Był to pomysł Magdy Zaleskiej, która jest producentem wykonawczym filmu. To dzięki niej trafiliśmy do Polskiego Radia, które posiada w swoim archiwum nagrania ze Stanisławem Grzesiukiem z przełomu lat 60. ubiegłego wieku. Wtedy też porzuciliśmy pomysł, by zamieścić w filmie fragmenty trylogii, czytane przez lektora, bo okazało się, że możemy wykorzystać głos samego Grzesiuka. Tym bardziej że celowo nie wykorzystaliśmy utworów muzycznych śpiewanych przez niego – są w powszechnym obiegu. A audycje z jego udziałem już nie.

Czy zgodzi się pan, że bandżola Grzesiuka stanowi – używając terminologii filmowej – MacGuffin, czyli przedmiot napędzający historię?

Oczywiście, że tak jest. Jest to jedna z najcenniejszych pamiątek, jakie pozostawił po sobie bard Warszawy. Niewiele osób poza nim miało okazję na niej grać. Proszę zwrócić uwagę, jak ona jest „traktowana” w filmie przez Janka Młynarskiego – jakby trzymał w rękach dziecko, a nie instrument muzyczny.

Jarosław Wiśniewski (reżyser), Izabela Laszuk (wnuczka Grzesiuka) i Magdalena Zaleska (producentka) na premierze dokumentu „Grzesiuk. Ferajna wciąż gra”.

W filmie występują osoby z bardzo różnych środowisk. Ludzie nauki i kultury, muzycy, literaci, żeby wspomnieć chociażby profesora Józefa Rurawskiego, Jana Emila Młynarskiego czy Bartosza Janiszewskiego. Podejrzewam, że niełatwo było dograć wszystkie terminy, spotkania…

Tak, mieliśmy bardzo mało czasu na realizację filmu, mam na myśli nagranie oraz postprodukcję. Od momentu podpisania umowy z producentem do daty premiery w kinie Muranów zostało półtora miesiąca. Dużo czasu przed podpisaniem umowy zajęła preprodukcja, czyli negocjacje z producentem, praca nad scenariuszem i ogólna burza mózgów. W sumie wystąpiło siedmiu bohaterów, każdy z nich ma swoje życie. Nagrania z jednym z bohaterów nie trwały pięciu minut, tylko praktycznie cały dzień. Musieliśmy „celować” w ich wolne dni. Janka Młynarskiego udało nam się nagrać w ostatniej chwili. Dużą część czasu pochłonęła postprodukcja, mieliśmy do przejrzenia około 400 minut bardzo ciekawych wypowiedzi. Film trwa 68 minut. Selekcja nie była łatwa. Ponadto niełatwo też było namówić wszystkich do współpracy. Profesor Rurawski wstępnie nie zgodził się wystąpić w filmie. Stwierdził, że już wszystko o Staśku powiedział. Ale udało się. Po moich namowach, jak i rozmowach ze swoimi przyjaciółmi dał się przekonać. I nie ukrywam, wypadł świetnie.

Czy przed wyreżyserowaniem filmu wiedział pan o tym, że w zbiorach rodziny Grzesiuka zachowały się jeszcze manuskrypty, z których złożony został nowy zbiór „Klawo, jadziem”?

Dowiedziałem się o nich podczas wstępnych rozmów z wydawnictwem Prószyński.

Czy pana zdaniem Stanisław Grzesiuk może uchodzić za symbol Warszawy? A jeśli tak, to co on właściwie symbolizuje? Czy można dzięki niemu jakoś definiować naszą stolicę?

Jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci powojennej Warszawy. Jego twórczość uwielbia wielu warszawiaków. W moich młodzieńczych latach był wzorem do naśladowania, mam na myśli jego charakterność, wierność niepisanym zasadom. Myślę, że wciąż tak jest. Jest szanowany, czytają jego dzieła i słuchają jego muzyki w wielu miastach całej Polski. Co widać po zainteresowaniu tą postacią podczas targów książki w Krakowie czy frekwencji podczas emisji filmu dokumentalnego we Włocławku. Mam wrażenie, że obecna stolica bardzo odbiega od tej, w której żył Grzesiuk. Nie mam na myśli zmian urbanistycznych, a osobowość ludzi, którzy ją zamieszkują. Od lat obserwuję, jak Warszawa zapełnia się nowymi mieszkańcami, odczuwam spadek jakości i ilości interakcji społecznych. W filmie dowiadujemy się, jak społecznym człowiekiem był Grzesiuk – otwarty na ludzkie sprawy, problemy. W wielu przypadkach jest wzorem do naśladowania. Pomimo że nie urodził się w stolicy, to od 2. roku życia wychowywał się w niej i w pełni czuł się z nią związany. Chciałbym takich pozytywnych mieszkańców częściej spotykać w naszej stolicy.

„Pięć lat kacetu”, „Boso, ale w ostrogach” oraz „Na marginesie życia” to autobiograficzna trylogia, dzięki której poznajemy również kulturowe, polityczne i społeczne przemiany, jakie na przestrzeni lat zachodziły tak w Warszawie, jak i całej Polsce. Czy uważa pan, że na podstawie wspomnianych książek Grzesiuka można byłoby zrealizować film, a może nawet bardziej serial fabularny?

Oczywiście, że tak. „Pięć lat kacetu” to według mnie najlepszy materiał na film fabularny. To historia człowieka, który przeżył jeden z najcięższych niemieckich obozów pracy podczas II wojny światowej. Historia jest bardzo ważna, powinniśmy pamiętać, jaki los Niemcy zgotowali Polakom. Fabuła takiego filmu to przestroga przed tym, co za sobą niesie wojna. Oczywiście jest to zadanie dla bardzo dobrego reżysera oraz producenta z dużym budżetem. Pozostałe książki również chętnie zobaczyłbym na „dużym ekranie” w wersji fabularnej. Przyznam się, że nie jestem zwolennikiem seriali i tasiemców i te produkcje jako widz „omijam szerokim łukiem”.

Stanisław Grzesiuk siedzi po prawej z bandżolą.

Co stanowi o popularności Stanisława Grzesiuka? Popularności, która nie tylko utrzymuje się przez dekady, ale ostatnimi czasy, jak można odnieść wrażenie, wręcz się nasiliła.

Wydaje mi się, że powodem, dla którego Grzesiuk jest wciąż tak popularny, jest jego autentyczność. A autentyczności, szczególnie dziś, w zalewie tandety i „gwiazd” będących jedynie marketingowymi produktami, ludzie łakną. To jest siła, która przyciąga. Tego nie da się oszukać ani sztucznie wyprodukować.

Czy „Grzesiuk. Ferajna gra” będzie dostępny w szerszej dystrybucji? Ma pan już plany na inne realizacje dokumentalne (a może nie tylko)?

Obecnie producent finalizuje umowę z jednym z największych dystrybutorów filmów polskich i zagranicznych w Polsce. Szczegółów nie znam, ale doszły do mnie słuchy, że jest duże prawdopodobieństwo, że film trafi do ogólnopolskiej sieci kin. Pamiętajmy, że Stanisław Grzesiuk ma wielbicieli w całej Polsce. Do tej pory film można było obejrzeć w kinie Muranów, w Multikinie we Włocławku. Planujemy też darmowe pokazy na Festiwalu Grzesiuka i Warszawskich Targach Książki. Co dalej, czas pokaże. Póki co w głowie mam pomysł na cykl filmów dokumentalnych związanych z Warszawą. Niekoniecznie skierowanych tylko do warszawiaków. W końcu „Grzesiuk. Ferajna wciąż gra” trafia w serca widzów nie tylko z Warszawy.

Rozmawiał: Marcin Waincetel
fot. z premiery dokumentu: Wojciech Rozenek

Tematy: , , , , , , , , , ,

Kategoria: wywiady