Złota moneta w piachu ? recenzja nominowanej do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy książki „Kot niebieski” Martyny Bundy

15 czerwca 2020

Martyna Bunda „Kot niebieski”, wyd. Wydawnictwo Literackie
Ocena: 8/10

Piękne, szlachetne, niezwykle inteligentne ? potrafią nawet aportować na życzenie ? i na dodatek głęboko przywiązujące się do właścicieli. Takie są właśnie niebieskie koty kartuskie. Ich pochodzenie jest owiane tajemnicą, stało się źródłem wielu legend. Jedna z nich głosi, że koty były hodowane przez mnichów z zakonu kartuzów.

Dla Martyny Bundy narodziny niebieskiego kota ? współcześnie, w krzakach, gdzieś na Kaszubach ? stają się punktem wyjścia dla pełnej rozmachu opowieści ciągnącej się przez siedem wieków. W 1379 roku gnany nie do końca określoną wewnętrzną potrzebą Jan z Ruśniczyna przemierza dzikie ostępy puszczy pod Gdańskiem, by znaleźć właściwe miejsce na wybudowanie klasztoru. Z czasem wokół świętego przybytku miały powstać Kartuzy. Dla Jana ta gorączkowa wyprawa, obfitująca w trudności, przeszkody i momenty zwątpienia, staje się również podróżą w głąb siebie, rozliczeniem z własnymi zaniechaniami i grzechami. Właśnie wyprawy w głąb siebie, poszukiwanie harmonii i okruchów niezwykłości w splątanej sieci trudnych ludzkich losów, przenikanie się racjonalizmu i duchowości ? przy odrzuceniu jakichkolwiek sztywnych podziałów ? są główną osią nominowanej do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy książki „Kot niebieski”.

Nic nie jest oczywiste, nic nie jest jednoznacznie czarne ani białe. Wykorzystana i porzucona dziewczyna tęskni z całego serca za swoim panem. Z odległości ból, szaleństwo i żałoba jawią się jak maryjne objawienie. Płacz opuszczonego dziecka, przerażonego, znającego wyłącznie cierpienie, staje się niespodziewanie Cudem Płaczu. Tak wiele zmienia perspektywa, dystans, filtr własnych oczekiwań, nadziei czy lęków. W tle zaś przewijają się obserwujące bez bagażu emocji niebieskie koty, świadome ludzkich dramatów, ale żyjące według innych praw i rytmów, niemniej obecne tam, gdzie trzeba przywrócić porządek i równowagę, ochronić niewinność. Pojawiają się i znikają tak, jak same sobie tego życzą, gdy już przyjdą ? nie sposób skłonić ich do odejścia. Są jak stale obecna myśl, jak poczucie misji, jak obowiązek, z którego nie można zrezygnować, napędzający i nadający sens życiu, nawet jeśli obciążający czy trudny do zrozumienia. Są metaforą drobnych elementów warunkujących postęp ? chwil natchnienia, momentów oczarowania, boskiego olśnienia. Momentów trwających nawet wówczas, gdy zabraknie tych, którzy nadawali im kształt, tak jak dzieło Jana z Ruśniczyna przerosło wielokrotnie jego samego, odbierając nawet wagę popełnionym przez niego grzechom. Ludzkie losy mogą być często smutne, trudne i bolesne ? jednak równie często kryje się w nich okruch czegoś niezwykłego, niczym złota moneta zagrzebana w piachu, cudem odnaleziona przez jedną z bohaterek, znachorkę Joannę. Poszukiwanie wolności i prawdy o sobie, próba zajrzenia w głąb własnego ducha, droga do swoistego oświecenia niekoniecznie musi kryć się w ramach jakiejkolwiek religii. Jest natomiast jednym z bardziej intymnych i indywidualnych doświadczeń, jakie tylko można sobie wyobrazić.

Niezwykłych postaci w „Kocie niebieskim” nie brakuje, chociaż nie należą do tych, które znajdują poczesne miejsce w podręcznikach historii. Przybrany syn przeoryszy obwołanej świętą. Sama przeorysza, pisząca ciasnym maczkiem księgi z myślą o kolejnych pokoleniach, zamurowana za ścianą, a jednak zdolna do uzdrawiania nieszczęśliwych dzieci we wsi. Przedsiębiorcza żona kata, której charyzma i zorganizowanie wyprzedzają ówczesne czasy o całe wieki. I jego córka, w której rodzi się duch społeczniczki: ma odwagę zadawać bardzo niewygodne pytania, a najchętniej każdego człowieka obdarzyłaby magiczną ziołową miksturą ? przeciwko beznadziei i na miłość. Wokół tych ludzi, zwyczajnych, dla kolejnych pokoleń zupełnie bezimiennych, rośnie siła i prężność kartuskiego folwarku. Na ich plecach i z ich rąk powstaje miejsce, które trwa do dzisiaj, a autorka pisze o nim z czułością i wyjątkowym ciepłem. Jeżeli coś można „Kotu niebieskiemu” zarzucić, to co najwyżej pewną nierównowagę między częścią pierwszą („Czas fali”) a drugą („Czas materii”). Pierwsza jest zdecydowanie bardziej dynamiczna i angażująca, szybki rytm narracji mocno wciąga, a bohaterowie są niezwyczajni i intrygujący. Druga część ma w sobie więcej spokoju i refleksji, ale tym samym nieco jej brakuje intensywnych emocji. To jednak tylko drobna niedogodność.

Książka Martyny Bundy nie stroni od opisów tak realistycznych, że niemal czuje się woń krwi, ropy, brudu, widzi oddzielającą od kości gnijącą tkankę i wijące się robaki. Jednocześnie jednak ? co jest nie lada literackim osiągnięciem ? autorce udaje się zachować delikatność języka, atmosferę subtelności, natchnienia, niemal idealizmu. W ten sposób jeszcze bardziej wyraziście pokazuje to, co już przebija z treści: jak chwiejna jest granica między wyżem a niżem, materią i duchem, sacrum i profanum. Jak bardzo można się pomylić, interpretując wszystko według jednego klucza i próbując segregować wydarzenia, myśli, idee, a zwłaszcza ludzi, wykorzystując wygodne i pojemne kategorie. Widzimy tylko wycinek rzeczywistości, a jednak możemy zbyt szybko ulec złudzeniu, że to pełny obraz, a zatem niekwestionowana prawda. Tymczasem ta prawda inaczej wygląda od środka, a inaczej z zewnątrz, inaczej w danym momencie, a inaczej z perspektywy kolejnych upływających dekad ? nawet kosmonauci po powrocie na Ziemię doświadczają „efektu widoku z góry”. Brak ostrożności w osądzie może być nie tylko krzywdzący, ale też pozbawić obserwatora zdolności dostrzegania piękna po prostu dlatego, że się go w danym miejscu w ogóle nie spodziewa. Tymczasem zawsze może się zdarzyć cud ? odkrycia nowego zjawiska w fizyce albo narodzin niebieskiego kota.

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , , , ,

Kategoria: recenzje