Zagubione miasto – recenzja komiksu „Jednoręki i Sześć palców” Rama V, Dana Wattersa, Laurence’a Campbella i Sumita Kumara
Ram V, Dan Watters, Laurence Campbell, Sumit Kumar „Jednoręki i Sześć palców”, tłum. Bartosz Czartoryski, wyd. Lost in Time
Ocena: 8 / 10
„Jednoręki i Sześć palców” to zaskakujący projekt, w którym twórcy nie tylko wymieszali różne literackie gatunki, ale również wprowadzili intrygujący zabieg narracyjno-fabularny.
Polscy czytelnicy zdążyli już dobrze poznać scenarzystów tego futurystycznego kryminału. Ram V od czasu „Dzikiego lądu” z każdym nowym tytułem zdobywa coraz większe uznanie, natomiast Dana Watersa możemy kojarzyć jako autora wydanego w ramach „Sandman Uniwersum” bardzo dobrego „Lucyfera”. Obaj stworzyli intrygujące, wieloznaczne opowieści i w przypadku „Jednorękiego i Sześciu palców” idą za ciosem. Dzielnie sekundują im rysownicy – znany z pobocznej serii „Hellboya”, czyli „B.B.P.O.”, Laurence Campbell, który jak mało kto potrafi pokazać wizję urbanistycznego piekła, oraz Sumit Kumar, który współpracował z Ramem V przy wspomnianym już „Dzikim lądzie”. Wspólnie stworzyli nieoczywistą opowieść, w której wybrzmiewają echa serialowego „Czarnego lustra” i prozy Philipa K. Dicka, szczególnie powieści „Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?”, która stała się podstawą „Łowcy Androidów” Ridleya Scotta.
Fabuła komiksu rozgrywa się w mieście Neo Novena w 2873 roku. Śledzimy naprzemiennie dwie historie – stąd podwójny tytuł komiksu. „Jednoręki” to historia śledztwa detektywa Ariego Nassara w sprawie seryjnego mordercy o tytułowym pseudonimie. Zaś „Sześć palców” opowiada o młodym studencie archeologii, Johannesie Vale, który najprawdopodobniej jest szukanym przez detektywa przestępcą, tyle że odzyskując świadomość na miejscu zbrodni, nie pamięta, co uczynił. Dla Ariego jest to istotna sprawa, bo wcześniej już dwukrotnie miał do czynienia z Jednorękim – po raz pierwszy z oryginalnym seryjnym mordercą, a później z jego naśladowcą, który odsiaduje aktualnie karę za popełnione morderstwa. Dlatego kiedy na jaw wychodzi nowa zbrodnia dokonana w stylu Jednorękiego, detektyw jest skonfundowany w równym stopniu, co inni funkcjonariusze oraz opinia publiczna. Zwłaszcza że na miejscu zbrodni znajdują się te same elementy, co w przypadku wcześniejszych morderstw – charakterystyczny graficzny kod namalowany na ścianie, którego nikt nie potrafi rozszyfrować, oraz odcisk dłoni. Ten ostatni – z nowym, małym detalem, który podpowiada drugi człon podwójnego tytułu.
Wszystko to stanowi w rzeczywistości jedynie wierzchnią warstwę, pod którą kryją się – tak jak w historii Ariego i Johannesa – przeróżne korytarze w postaci szczelin w przestrzeni. Teoretycznie prowadzą one na skróty, ale tak naprawdę – na manowce. Dlatego „Jednoręki i Sześć palców” to więcej niż kryminał, a nawet więcej niż futurystyczny kryminał. To opowieść o wątpliwościach dotyczących natury rzeczywistości, o społecznej izolacji, o zdewaluowanej sztuce, wreszcie o mieście, które jest mało przyjazne, mimo że światła w nim nigdy nie gasną – wydaje się być dla mieszkańców bardziej więzieniem, rodzajem obcego terytorium, zagadkowym miejscem, w którym się zagubili.
W tym mieście, gdzieś poza ludzkim wzrokiem, a czasem też poza świadomością mieszkańców, żyją istoty nazywane Trybikami – natura (czy też konstrukt) owych człekokształtnych bytów nie jest dokładnie opisana, możemy podejrzewać, że to technologicznie zaawansowane androidy, stworzone po to, by jako siła robocza móc zastąpić ludzi w wielu miejscach użyteczności publicznej. Niby stanowią tło, ale im dalej zagłębiamy się w fabularny las, tym większą widzimy ich rolę w opowieści. Opowieści, która finalnie stanowi zderzenie czytelnika z fabularną ścianą domysłów i niedopowiedzeń nagromadzonych w futurystycznej scenerii.
Nie jest to zatem historia, w której twórcy prowadzą czytelnika za rękę. W wielu momentach czujemy się jak sami bohaterowie – zagubieni, przepełnieni poczuciem niezrozumienia, podejrzliwi. Ściany, korytarze, kody i ulice miasta tworzą dziwną sieć nieoczywistych powiązań, w której próbują odnaleźć sens Ari i Johannes. Niezwykle ważna i przemyślana jest tu warstwa wizualna, pełna zagadek i symbolicznych obrazków, których podwójne znaczenie – tak jak w przypadku artefaktu będącego w posiadaniu Johannesa – trudno racjonalnie wytłumaczyć. Ten kryminał z czasem przeradza się w historię trudną do zaklasyfikowania i ów fakt niemalże zmusza nas do ponownej lektury. A czytając, czujemy, jak w zasadzie z automatu komiksowa opowieść współgra z wieloma współczesnymi lękami, codziennie prześladującymi mieszkańców globalnej wioski.
Tomasz Miecznikowski
Kategoria: recenzje