Z życia polskich punków – recenzja komiksu „Blixa i Żorżeta” Krzysztofa „Prosiaka” Owedyka

25 stycznia 2019

Krzysztof „Prosiak” Owedyk „Blixa i Żorżeta”, wyd. Kultura Gniewu
Ocena: 7 / 10

Po przemianach ustrojowych polski komiks prasowy na długie lata pogrążył się w kryzysie. Ostatnim twórcą z naszego kraju regularnie wydającym swoje historie w tej formie był jeszcze do lat 80. Janusz Christa. Wiele osób, w tym niżej podpisany, wyłącznie dla tych kilku kadrów na ostatniej stronie kupowało „Wieczór Wybrzeża”. Potem nastąpiła wielka zapaść – redaktorzy najwyraźniej uznali, że paski komiksowe nie przydają sensacyjnym nagłówkom należytego prestiżu. A jeśli już potrzeba elementu rozrywki, to można posiłkować się przedrukami co popularniejszych serii zza oceanu. Dziś sytuacja przedstawia się dużo lepiej, mamy wprawdzie Marka Raczkowskiego, Janka Kozę, duet Tomasz Leśniak i Rafał Skarżycki czy licznych twórców publikujących w internecie, warto jednak przypomnieć, że nawet w czasach recesji komiksu prasowego byli tacy, którzy niezmordowanie rysowali i publikowali swoje rzeczy w gazetach. Związani byli ze sceną niezależną, a miejsca na łamach udzielali im ochoczo wydawcy punkowych zinów. Jednym z takich rysowników-partyzantów był Krzysztof Owedyk.

„Prosiak”, bo takim pseudonimem podpisuje się autor znakomitego „Będziesz smażyć się w piekle”, nie miał szans na publikowanie w wysokonakładowych gazetach, nawet jeśli takowe byłyby zainteresowane polskim komiksem. To, co prezentował na planszach, poważni panowie redaktorzy potraktowaliby co najwyżej, delikatnie mówiąc, jako swoistą egzotykę – historie albo rozgrywały się w środowisku punkrockowym, albo w bezpardonowy sposób rozprawiały się z polską rzeczywistością, z kościołem i polityką na czele. Komiksy mogły więc ukazywać się tylko własnym sumptem bądź w wydawanych amatorsko zinach, które w latach 90. za sprawą cudownego wynalazku, jakim jest kserokopiarka, zaczęły wychodzić jeden po drugim. Takim periodykiem, publikowanym zresztą po dziś dzień, choć obecnie już dużo bardziej profesjonalnie, wliczając dystrybucję w „babilońskim” Empiku, był między innymi „Pasażer”. Na jego kartach pojawili się po raz pierwszy Blixa, Żorżeta i ekipa zaprzyjaźnionych z nimi załogantów. Później paski z ich perypetiami „Pasażer” wznowił w trzech skromniutkich zeszytach, a teraz otrzymujemy je w formie ładnego, zbiorczego wydania, w twardej lakierowanej oprawie, jak przystało na klasykę, nawet tę podziemną.

W krótkich, zazwyczaj trzy- lub czterokadrowych paskach Owedyk pokazuje nam z przymrużeniem oka życie prawdziwych polskich punków, jakich dziś próżno już szukać na ulicach – z irokezami, glanami i obdartymi spodniami. Tytułowi bohaterowie – Blixa i Żorżeta – to młoda, sympatyczna para pomieszkująca razem od jakiegoś czasu. On to patykowaty blondyn, wieczny student, który jest chorobliwie zazdrosny o swoją dziewczynę. Ona to niska i szczupła czarnulka, która wydaje się najbardziej rozsądna z całej załogi. Towarzyszy im równie urocza na swój pokręcony sposób ferajna: niezbyt urodziwy Blurg, który poszukuje bezskutecznie prawdziwej miłości, młodociany Stasiu, co rusz fiksujący na punkcie innej subkultury, Gibon – hodowca brudu i zwolennik nicnierobienia oraz feministka Elina.

Owedyk nie poprzestaje na środowiskowych żartach i obserwacjach. Bohaterowie jego pasków borykają się nie tylko ze skinami siejącymi postrach w latach 90., seksizmem szerzącym się na scenie, niechęcią policjantów czy widmem obowiązkowej służby wojskowej, ale też ze zwykłą codziennością – układaniem sobie partnerskich relacji, nauką na studiach, kłopotami z wyrażaniem uczuć, niestrawną papką serwowaną przez media czy społecznymi oczekiwaniami. „Blixa i Żorżeta” to komentarz do rzeczywistości, która wprawdzie z dzisiejszej perspektywy wydaje się odległą przeszłością, ale po bliższym przyjrzeniu okazuje się niewiele inna od tej obecnej. Owedyk po równo nabija się z „normalsów” i ich mieszczańskich ograniczeń i przyzwyczajeń, jak i samych punkrockowców, którzy niekiedy do przesady kontestowali pogardę dla mydła i pielęgnacji. Niektóre żarty może i nie są zbyt lotne, albo też zwyczajnie się zestarzały, ale przecież nie uniknął tego nawet taki mistrz pasków gazetowych jak Charles M. Schultz w swoich „Fistaszkach”. Najważniejsze, że te stare, czarno-białe komiksy o jakże punkowym rodowodzie pokazują, że już wtedy Krzysztof Owedyk miał talent do tworzenia historii daleko wykraczających poza hermetyczną scenę. Talent, którego pełną emanację znajdujemy w „Ósmej czarze” czy przywoływanym już wcześniej „Będziesz smażyć się w piekle”.

Artur Maszota

Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje