Wszystkie pociągi prowadzą na rampę – recenzja książki „Dane odosobowe” Elfriede Jelinek
Elfriede Jelinek „Dane odosobowe”, tłum. Agnieszka Kowaluk, wyd. W.A.B.
Ocena: 7,5 / 10
Podatki, Heidegger, Chrystus i Holokaust. Nade wszystko jednak podatki. I nazizm. „Dane odosobowe” Elfriede Jelinek to rwący strumień świadomości narratorki przemielonej przez bezlitosny aparat administracji państwowej. Książka trudna, a jednocześnie budząca szacunek swoją wielopoziomowością – nawarstwieniem historii, intertekstualnymi grami z klasyką literatury i filozofii XX-wieku czy w końcu śmiałością publicystyczną autorki. Świetna okazja dla tych, którzy chcą poczuć się przemieleni przez aparat literatury.
Katalizatorem wydarzeń (w dużej mierze wyobrażonych) jest tu śledztwo podatkowe w sprawie Jelinek. Administracja państwowa Bawarii doszła bowiem do wniosku, że noblistka uchyla się od płacenia podatków. Jelinek zdaniem urzędników oszukuje, ponieważ wiele wskazuje na to, że centrum jej interesów życiowych, Interessenschwerpunkt, znajduje się nie w Wiedniu, jak zeznała, lecz w Monachium. A to pociąga za sobą istotne konsekwencje skarbowe. W kraju, w którym „obchodzenie podatków stało się sportem narodowym”, wobec kobiety wszczęte zostaje śledztwo jak z filmu – z nieodłącznymi przesłuchaniamia, przeszukaniami i rewizjami. Jelinek, przyparta do muru, odarta z intymności, poniżona i obnażona, odpowiada autowiwisekcją. A ponadto stanowczym sprzeciwem wobec metod funkcjonowania państwa (czy raczej wszystkich państw świata), krzycząc jak niegdyś Zola: „J’accuse…!”
Narratorka rzuca nas w odmęty funduszy, trustów, podatków i flipów. Offshoringu i optymalizacji. Dezorientuje i na zarzuty odpowiada zarzutami; bije z kontry (często prowokując ataki), okłada wszystkich dookoła. Wymierza razy Niemcom, Austriakom i Szwajcarom, lewym sierpowym tłucze kapitalizm i kult pieniądza. Z pogardą pisze o ludziach bardzo dumnych z bogactwa, a jednocześnie bardzo chętnie uciekających z majątkiem do rajów podatkowych. O milionach i miliardach wymykających się fiskusowi. Z tego kultu pieniądza, który jednocześnie jest i go nie ma, wyrasta nam jakiś krwiożerczy Mammon Schrödingera, czczony przez germańskich kapłanów. Okiełznać go usiłuje oczywiście administracja państwowa – u Jelinek to uniwersalna figura transplantowana od Kafki. I to właśnie kontekst „Procesu” określa jej rolę w tej sytuacji, prowadząc do manifestacji mentalności ofiary. „Pani się nie chce pozbyć roli ofiary, a przecież cały czas już ją ciągniemy, nie, za mocno ją sobie pani przykleiła, nie chce odejść! Może odrobinę drutu żyletkowego?” – pyta państwo (ale tak naprawdę to jedna z instancji osobowości podmiotu) w monologu narratorki.
Oj, nie wiedzieli ci wszyscy funkcjonariusze administracji świata, co robią, rozrzucając na podłodze z gracją Gestapo czy Stasi papierzyska Jelinek. Z tych wszystkich kartek wołają życiorysy rodziców, dziadków i wujków pisarki, austriackich żydów, katów i ofiar. Ale też postacie takie jak Martin Heidegger z tym całym byciem-ku-śmierci czy Albert Camus. W jego przypadku pierwszoplanowym kontekstem okazuje się oczywiście „Dżuma” (Jelinek pisze w dusznej atmosferze covidowej izolacji), trzeba jednak też napomknąć o „Upadku”. Z pozycją tą „Dane odosobowe” korespondują nie tylko w warstwie ideowej, ale też formalnej.
Rozwijaną przez Camusa w „Upadku” odmianą narracji był bowiem monolog wypowiedziany. Z tej jakże trudnej, przebojowej w wieku XX formy korzysta również Jelinek (choć może to solilokwium?). Jej zdania są długie, pełne wyliczeń, nieraz wielokrotnie złożone, z bardzo bogatą i mylącą interpunkcją. Książka pozbawiona jest rozdziałów czy części, przestrzeń na odpoczynek i pozbieranie myśli zapewniają wyłącznie krótkie przerwy między akapitami przeciągającymi się na kilka stron. Wszystko to – w zestawieniu ze skłonnościami pisarki do kluczenia, meandrowania i przeskakiwania między porządkami i dekadami – naraża czytelnika na doświadczenie przerażającego szumu informacyjnego. A przecież nie powiedzieliśmy jeszcze o tym, że korzystając z okazji, Jelinek stara się z sarkazmem komentować wydarzenia mniej więcej aktualne – choćby zestawiając obraz opętanego przelewami społeczeństwa europejskiego z nędzą obozowiska uchodźców czy szydząc z niemieckiej amnezji historycznej i wyparcia Hitlera. Wszystko w jej monologu prędzej czy później sprowadza się do pieniędzy, pieniądze do skrupulatnie działającej aparatury państwowej, ta z kolei przypomina Jelinek o Trzeciej Rzeszy, pociągach do Auschwitz i Bergen-Belsen. Nie sposób i nie warto przechodzić obojętnie wobec tych wszystkich jadowitych porównań czy aluzji takich jak: „Zostanie pani wezwana i wszystko pani zabierzemy, a potem za karę jeszcze raz to, czego pani już nie ma” – oznajmia wyobrażone państwo. „Ma pani wirusa, złapała go pani? To proszę się ułożyć w stertę w domu, może będzie pani mogła zostać paliwem i nie będzie musiała jechać do krematorium”.
„Dane odosobowe” są mocno osadzone w kontekście religijnym. Nowy Testament pojawia się tu w błyskotliwych trawestacjach (choćby: „Minister wie wszystko, ale nie mówi nic. My jednak widzieliśmy, że to było dobre” albo: „Umywam ręce, powiedział Dawid, nie, Goliat, nie, Herod to był, a może jednak David? Wszyscy to mówią”), ale też jako punkt odniesienia, gdy mowa o męczeństwie. Jezus to przecież arcyważna, jeśli nie najważniejsza w zachodnim kręgu kulturowym figura ofiary. I to względem niej, ironicznie lub nie, Jelinek sytuuje siebie i niezliczone inne osoby przemielone przez instytucje państwowe totalitaryzmów i kapitalizmu. Choć oczywiście w tekście liczne są też odniesienia starotestamentowe, przypominające o żydowskim dziedzictwie autorki, które przebija się na pierwszy plan zawsze wtedy, gdy pojawia się temat wykluczenia czy mechanizmu zbiorowej agresji.
„Kto ma uszy do słuchania, niech nie zatyka ich miodem miłości do ojczyzny” – apeluje Jelinek. „Dane odosobowe” to kolejny w jej twórczości przykład literatury, która demaskuje wypaczone schematy społeczne i defekty zinstytucjonalizowanej władzy oraz nawiązuje do odpowiedzialnego kultywowania niemieckiej kultury pamięci. To literatura spójna i chaotyczna zarazem, wymagająca olbrzymiego skupienia, karząca czytelnika za każdorazowy moment dekoncentracji. Nagrodą jest świadomość obcowania z literaturą bardzo wysokiej próby – nawet jeśli nieco przekombinowaną, zbyt mocno ciążącą w stronę modernistycznego eksperymentu. Czytelnikowi udziela się poczucie triumfu artyzmu nad procedurą i pamięci nad demencją.
Jacek Adamiec
Kategoria: recenzje