Wściekły na Londyn – recenzja książki „Kieł i pazur” Iana Rankina

15 listopada 2022

Ian Rankin „Kieł i pazur”, tłum. Magda Zubrycka-Wernerowska, wyd. Albatros
Ocena: 8 / 10

W trzeciej części przygód Johna Rebusa wybieramy się razem z bohaterem serii do Londynu, gdzie grasuje seryjny morderca o wilkołaczym przezwisku Wolfman. Czyżby wizyta w stolicy Wielkiej Brytanii miała przerodzić się dla detektywa w prawdziwy horror?

Dwie poprzednie powieści z Johnem Rebusem, „Supełki i krzyżyki” oraz „Mętna woda”, rozgrywały się w Edynburgu. Ian Rankin pokazał nam dość wątpliwe uroki tego, wydawałoby się pełną gębą, turystycznego miasta. Tworząc pierwsze części serii, pisarz najwyraźniej dążył do zmian, lubił, gdy jego bohater pozostawał w ruchu w sensie zarówno fizycznym, jak i intelektualnym. Żeby więc ponownie nie zagłębiać się w mroczne uliczki Edynburga, tym razem wysyła Rebusa do prawdziwej metropolii, która ma go przytłoczyć, choćby za sprawą wielomilionowego ludzkiego mrowia o skażonych obojętnością twarzach. Londyn rzeczywiście irytuje detektywa i koniec końców doprowadza go do wściekłości. Odzwierciedleniem wpływu miasta na Rebusa jest również niestabilna psychika złoczyńcy ściganego przez policję. Ta atmosfera wściekłości w dużym stopniu panuje w całej powieści „Kieł i pazur”. Aż by się chciało w odwecie gryźć tak jak morderca swoje ofiary, albo przynajmniej rzucić jak Rebus zdawkowe, acz wymowne „pierdol się, kolego”.

Mimo tej agresywnej osnowy „Kieł i pazur” to jak najbardziej klasyczny kryminał z prostolinijnym na pierwszy rzut oka detektywem, który przybywa do Londynu na prośbę tamtejszej policji, aby pomóc w schwytaniu seryjnego mordercy. Ów seryjny morderca jest na tyle psychopatyczny, by podnieść czytelnikom i śledczym ciśnienie, ale też z dzisiejszej perspektywy nie odbiega daleko od galerii szaleńców znanych nam z popkultury. Z jednym ale. Z czasem okazuje się, że Rankin bierze się w tej powieści z 1992 roku za nie tak mocno wówczas rozpowszechnione profilowanie psychologiczne i hojnie z niego w fabule korzysta, ale też zostawia sobie pewne pole manewru, rodzaj niedopowiedzenia, które nie każe nam stuprocentowo wierzyć w nowe naukowe techniki. Zawsze bowiem istnieje pewna doza nieprzewidywalności, tkwiące w myślach każdego z nas mroczne miejsce, w którym możemy robić wszystko, na co mamy tylko ochotę. Tyle że w przypadku mordercy (lub morderczyni) takim miejscem okaże się jak najbardziej realny pokój w całkiem schludnym mieszkaniu.

Rebus w Londynie czuje się z początku jak outsider i – mimo zaproszenia – nieproszony gość, który zamiast pomagać, pewnie bardziej będzie w śledztwie przeszkadzał i jeszcze trzeba go niańczyć. Dlatego wytęża umysł ponad miarę i stara się robić dobre wrażenie, ale obcy to zawsze obcy, nawet jeśli został przysłany jako ekspert. Detektyw sam najlepiej wie, jak to było ze śledztwem, które miało kiedyś uczynić z niego owego eksperta, dlatego doskonale zdaje sobie sprawę z własnego niezręcznego położenia. A jednak nie przestaje być sobą, policyjnym psem spuszczonym z łańcucha. Taki, gdy tylko złapie trop, to już do końca nie odpuści, nawet mając w pamięci błaganie szefa przed oddelegowaniem do Londynu, żeby odbyło się bez żadnych wpadek. Cóż, bez wpadek po prostu się nie da. Kierujący się instynktem Rebus zaliczy ich co niemiara, ale przynajmniej jego zapamiętanie i poświęcenie wzbudzi podziw u londyńskiego partnera, George’a Flighta, który okazuje się równie skutecznym gliniarzem jak Rebus. I ci dwaj wspólnie zapracują na ostateczny efekt śledztwa.

Śledztwo Rebusa w Londynie to także okazja do wizyty u jego byłej żony oraz córki, z którymi rozstaliśmy się w dramatycznych okoliczności w „Supełkach i krzyżykach”. Dobrze, że się odnalazły – właśnie w Londynie – po całkowitej absencji w drugiej powieści z cyklu. Jak zwykle też gdzieś na radarze detektywa musiała pojawić się atrakcyjna kobieta, choć on sam, co z niejakim przerażeniem zauważa, do atrakcyjnych przestaje już należeć.

Kolejna powieść o Rebusie to wreszcie też błyskotliwe passusy i opisy Rankina, które wynoszą ten cykl wysoko ponad przeciętność. Są tu zdania, które aż chce się wynotować, tak bardzo przypominają te z klasycznych kryminałów i tak bardzo są odmienne od dzisiejszych popularnych one-linerów. Jakieś przykłady? Niech będzie jeden na koniec. „Była raczej zbiorem 'nie’ niż szczególnych cech: nie była wysoka, ale też nie niska, nie szczupła, ale bynajmniej nie otyła, a w jej twarzy nie było niczego, co sugerowałoby jakąś osobowość”. Piękne, nieprawdaż?

Tomasz Miecznikowski


Tematy: , , , , , , , ,

Kategoria: recenzje