Władza i kontrola – recenzja książki „W sieci” Thomasa Pynchona

19 czerwca 2015

w-sieciThomas Pynchon „W sieci”, tłum. Tomasz Wyżyński, wyd. Albatros
Ocena: 8 / 10

Pamiętam, że na studiach wpadła mi w ręce „Tęcza grawitacji” Pynchona. Nieprzypadkowo, gdyż od dłuższego czasu polowałem na tę książkę. Była dziwna. Tak bardzo dziwaczna, że dałem się jej porwać całkowicie. Zrobiła na mnie – kolekcjonerze literackich kuriozów – wrażenie jeszcze silniejsze niż „Ulisses”. Bohaterem „Tęczy…” była V-2, rakieta, która miała pomóc Nazistom pokonać Anglię podczas II wojny światowej. Samej powieści nie da się streścić – nagłe zmiany narratorów, miejsca i czasu akcji, wątków skutecznie to uniemożliwiają. Dzisiaj Pynchon wraca z nową powieścią, której akcja osadzona jest we współczesności i wiąże się bardzo silnie z problemami terroryzmu, Internetu i szpiegostwa. Amerykanin udowadnia w niej, że wciąż potrafi zadziwiać.

„W sieci” to wielowątkowa powieść osadzona w pamiętnym 2001 roku w Nowym Jorku, w środowisku przeżywających wówczas boom firm informatycznych i technologicznych. Książka w pewnym stopniu nawiązuje do wydarzeń z 11 września, przede wszystkim jednak podejmuje problem zmian rzeczywistości po pojawieniu się Internetu oraz ceny, jaką niesie ze sobą kapitalizm. Pynchon miesza kilka stylów i konwencji literackich, takich jak: powieść kryminalna, powieść kobieca, dla nastolatków, fantastyka naukowa, a nawet satyra. Bawi się konwencjami i wymaga od czytelnika pewnego obycia w literaturze, szczególnie w popkulturze, ponieważ nawiązań, aluzji oraz odniesień do niej jest tu cała masa.

Maxine Tarnow, prywatna detektyw, zostaje zatrudniona, aby sprawdzić Gabriela Ice’a, prezesa firmy komputerowej zajmującej się bezpieczeństwem. Okazuje się, że miliarder wspiera finansowo terrorystów. W tym samym czasie przyjaciele Maxine opracowują aplikację pozwalającą eksplorować strony internetowe niedostępne dla przeciętnych użytkowników sieci. Akcja toczy się zarówno w cyberprzestrzeni, jak i w świecie rzeczywistym. W świecie wirtualnym dochodzi do konfrontacji awatarów. Bohaterowie spotykają osoby uznawane od dawna za martwe, ponieważ okazuje się, że w czeluściach Internetu istnieją ich wirtualne wersje, przechowywane jako coś w rodzaju bazy danych. A sieć się rozrasta. Internet zawiera całą masę danych, których nie da się objąć rozumem. W tym gąszczu informacji trudno odróżnić mądrość od głupoty. Czy właśnie tym jest postmodernizm? Nadmiarem informacji, nad którym nikt nie sprawuje kontroli? Zarówno jakościowej, jak i ilościowej?

Powieść ma bardzo ciekawą narrację, która niezwykle często ulega zmianie. Raz narratorem jest Maxine – główny bohater, czasami nikt, zaś innym razem zdaje się to być amerykański pisarz, komentujący rzeczy, które mu się nie podobają. Ten zabieg jest podyktowany multikonceptualnością powieści i jej wielowątkowością. Fabuła „skacze” z wątku na wątek i z gatunku literackiego na gatunek. Można mieć wrażenie, że do ucha autora szeptało kilka osób i każda z nich miała inną wizję powieści – przynajmniej jeśli chodzi o jej stronę formalną. Taka mała pisarska, twórcza schizofrenia. Całości dopełniają oryginalni bohaterowie, którzy co rusz pojawiają się w powieści.

Thomas Pynchon w swoich dziełach widzi i opisuje świat jako całość. Cały niezmierzony kosmos. I to nie tylko w kontekście literackim czy filozoficznym – w swoich obserwacjach nawiązuje również do nauki. Jest on chyba najwierniejszym wobec fizyki kwantowej pisarzem. Odrzuca linearność czasu, nie aprobuje prostego związku przyczynowo-skutkowego. Woli raczej odnieść się do rzeczywistości, której bliżej do teorii nieoznaczoności Heisenberga niż uporządkowanej rzeczywistości Newtona. Jego bohaterowie pozostają w ciągłym ruchu, nieco bezwolnym, przypadkowym, w którym następują również nieplanowane interakcje. Chaos to znak rozpoznawczy tego świata.

Język Pynchona jest jednym z najwspanialszych, jakie zna literatura współczesna – tak dziwaczny i znakomity zarazem, tak odświeżający, że chce się go chłonąć każdym porem skóry i tą narracją oddychać. Pełno w nim kolokwializmów, skrótowców i trochę żargonu, ale dodaje to tylko plastyczności światu przedstawionemu w powieści. Pynchon bawi się również materią języka, jego rytmem i znaczeniami. Dowcip autora staje się coraz bardziej agresywny i obraźliwy – jak to ma miejsce coraz częściej w popkulturze. Z tą małą różnicą, że żart Pynchona balansuje niebezpiecznie na granicy nihilizmu, czarny humor zaczyna przeważać. Pisarz robi to w dosyć ryzykowny sposób, ponieważ nie boi się obrażać nawet czytelnika, o tyle, że chce mu udowodnić niezrozumienie dowcipu, brak poczucia humoru, a nawet brak intelektu pozwalającego zrozumieć żart. Odważne? Szalone?

Już w „Tęczy grawitacji” Pynchon zadał pytanie o mechanizmy kontroli i władzy. Wydaje się, że choć świat wkracza w nową erę informacji, to pytanie to wciąż pozostaje ważne i domaga się odpowiedzi. Rzeczywistość ulega przemianom, ale ludzie się nie zmieniają. Władza wciąż próbuje narzucić tym, którzy cenią różnorodność i indywidualność, kulturę jedności i integracji.

Rafał Siemko

Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje