Więcej niż tylko kryminał – recenzja komiksu „The Good Asian. Dobry Azjata” Pornsaka Pichetshote’a i Alexandre’a Tefenkgiego
Pornsak Pichetshote, Alexandre Tefenkgi „The Good Asian. Dobry Azjata”, tłum. Bartosz Czartoryski, wyd. Lost in Time
Ocena: 8 / 10
Obsypany nagrodami „Dobry Azjata”, który ukazał się w Polsce nakładem oficyny Lost In Time, jest czymś dużo więcej niż tylko pierwszorzędnym kryminałem noir.
O tym, że mamy do czynienia z dziełem co najmniej nietuzinkowym, przekonujemy się już podczas lektury zamieszczonego w komiksie wstępu amerykańskiego artysty chińskiego pochodzenia Davida Choe. Tekst ten jest jak niekontrolowana werbalna petarda – nawet słyszymy w głowie ów pełen emocji głos kogoś z samego szczytu sławy. A fakt, że się jest na szczycie, wcale nie oznacza, że zapomniało się o wszystkich przykrościach związanych z doświadczaniem rasizmu. To jest też treścią tego skomplikowanego kryminału noir. Komiks uwzględnia różnorodne punkty widzenia, choć skupia się przede wszystkim na wewnętrznych odczuciach i cynicznych działaniach wyjątkowego bohatera, amerykańskiego detektywa chińskiego pochodzenia, Edisona Harka.
„Dobry Azjata” opowiada o zniknięciu i poszukiwaniach młodej Chinki, ale to tylko wierzchołek góry lodowej w tej pełnej różnorodnych wątków i podtekstów historii. Dlaczego Edison ma amerykańsko brzmiące imię i nazwisko? Otóż jest wychowankiem amerykańskiego milionera Masona Carrowaya, który po zamordowaniu matki chłopca przygarnął go i traktował na równi ze swoimi własnymi dziećmi. Te rodzinne relacje poznajemy z rozlicznych retrospekcji pokazujących nam szereg zależności i uwikłań, którymi główny bohater połączony jest z bogatym przyszywanym rodzeństwem, zarówno w latach młodzieńczych, jak i później, w 1936 roku, kiedy już od dłuższego czasu pracuje jako detektyw amerykańskiej policji.
Służba w organach ścigania nie należy do łatwych. Edisona wykorzystuje się do najbardziej niewdzięcznych zadań, z kolei chińscy pobratymcy nie traktują go poważnie, niektórzy nie są w stanie nawet uwierzyć, że rzeczywiście jest w amerykańskiej policji. Oto człowiek tkwiący między kulturowo-rasowym młotem i kowadłem, który z biegiem lat wykształca w sobie niepokojące etycznie odruchy, pomagające mu przede wszystkim w sztuce przetrwania. A Ameryka lat trzydziestych to dla Chińczyków miejsce, w którym po prostu muszą walczyć o przetrwanie, bo Azjaci wciąż są traktowani jako obywatele nawet nie drugiej, ale po prostu najniższej kategorii.
Wszystko to wciąż nie stanowi pełnego obrazu tej gęstej fabularnie historii. „Dobry Azjata” to kryminał z niezwykle skomplikowaną zagadką, rzecz, którą trzeba czytać bardzo uważnie, by nie pogubić się w mnogości wątków. Wielbiciele komiksu rozrywkowego znajdą tu chociażby świetny wątek powracającego po latach chińskiego, na poły legendarnego zabójcy Hui Longa, który stanie się swoistym nemezis Edisona. Do tego dodajmy rysunki Alexandre’a Tefenkgiego, minimalistyczne, utrzymane w kreskówkowej stylistyce o klasycznym sznycie, kojarzące się choćby z „Parkerem” Darwyna Cooke’a, miejscami niezwykle dynamiczne, innym razem w prosty sposób podkreślające sugestywną fabułę. Nie sposób też nie wspomnieć o klimatycznych okładkach poszczególnych zeszytów, które wykonał Dave Johnson, twórca okładkowych grafik do słynnych „100 naboi”.
„Dobrego Azjatę” napisał znany już na polskim rynku Pornsak Pichetshote. To scenarzysta komiksowego horroru „Infidel”, w którym również w intrygujący sposób poruszał tematykę rasizmu – tyle że w stosunku do osób pochodzenia arabskiego. Sam autor jest pochodzenia azjatyckiego i w „Dobrym Azjacie” bardzo mocno daje odczuć czytelnikowi, na czym mu zależy. Dlatego mamy wspomniany wcześniej wstęp, dlatego w dodatkach znalazł się historyczny rys dotyczący traktowania Chińczyków w Ameryce od drugiej połowy dziewiętnastego wieku, kiedy to przez dziesięciolecia nastawienie wobec tej grupy etnicznej zamiast ewoluować wraz z postępem cywilizacyjnym, nabierało coraz bardziej negatywnego wydźwięku, podsycane przez różne grupy społeczne. Dlatego też „Dobry Azjata” to w bardzo dużym stopniu również komiks historyczny, odkrywający wstydliwe karty z historii USA, kraju nomen omen imigranckiego, w którym drogę przez mękę zaliczyli w równym stopniu rdzenni mieszkańcy Ameryki, jak i napływająca ludność o innym kolorze skóry (choć nie tylko, bo spotkało to także Irlandczyków, Włochów i z całą pewnością Polaków). Oto smutny portret kraju uchodzącego za kolebkę wolności, w którym większość przybyszów traktowano niczym podludzi.
Czy ta historia ma jedynie wywołać swego rodzaju poczucie winy u współczesnego białego człowieka? Na szczęście nie, bo fabuła jest na tyle wciągająca, na dodatek z całym zestawem intrygujących femme fatale, że te drugie, rozliczeniowe dno opowieści przyswajamy trochę podświadomie. Na wierzchu zaś pozostaje nie tylko kryminalna zagadka, ale także rodzinno-etniczny dramat. Na ten konglomerat emocji patrzymy cynicznymi oczami Edisona, który w jakimś stopniu wyprzedza swoje czasy i widzi więcej – rozpoznaje krzywdy, ale nie jest w stanie postawić diagnozy i być tytułowym dobrym Azjatą. A może jednak chodziło o kogoś innego, kto rzeczywiście starał się być takim człowiekiem? Cóż, przeczytajcie i sami zdecydujcie.
Tomasz Miecznikowski
TweetKategoria: recenzje