W podróży z Kerouakiem – recenzja książki „W drodze” Jacka Kerouaca
Jack Kerouac „W Drodze”, tłum. Anna Kołyszko, wyd. W.A.B.
Ocena: 9 / 10
Niedawno nakładem W.A.B. ukazało się kolejne wydanie kultowej powieści. Kerouac wraz z Ginsbergiem, Burroughsem i wieloma innymi bitnikami, tworzył nowy obraz amerykańskiej literatury.
Bitnicy byli w samym sercu zmian w latach pięćdziesiątych, jak również pod koniec lat sześćdziesiątych, gdy trwało lato miłości, a Ginsberg żył w hippisowskiej komunie w San Francisco i organizował happeningi. Przedstawiciele beat generation byli głosem młodego pokolenia, które na początku lat pięćdziesiątych chciało się wyrwać z okowów skostniałych społecznych ram. Inspirowali dookoła wszystkich z otwartymi głowami, od muzycznego krytyka Lestera Bangsa, przez Dylana i Lennona do Morrisona, którzy przenosili ducha bitników na muzyczną płaszczyznę. Dodatkowo Morrison ściśle przestrzegał i wprowadzał w życie założenia pokolenia bitników.
Bitnicy napisali setki wierszy i książek, jednak jest kilka, które zdeterminowały cały nieformalnych ruch i wyznaczyły jego standardy; Ginsberg napisał pamiętny poemat „Skowyt” (rozpoczynający się słynnym wersem: „Widziałem najlepsze umysły mojego pokolenia zniszczone szaleństwem, głodne, histeryczne nagie”), Burroughs „Nagi Lunch”, a Kerouac „W Drodze”.
Jest to w dużej mierze autobiograficzny zapis wypraw Kerouaca z Neal’em Cassady, które odbyli po Ameryce pod koniec lat czterdziestych. Pierwsze próby napisania powieści autor podjął już w 1948 roku. Mimo, że całość była gotowa w 1951, drukiem ukazała się dopiero w sześć lat później, ponieważ żadne wydawnictwo nie chciało się podjąć tego zadania.
Książka jest płynącym jak rzeka opowiadaniem chwili. Kerouac pisał nieprzerwanie, nosił przy sobie notatnik, w którym zapisywał przeżycia na bieżąco, stąd w książce taka zdumiewająca dokładność. Wszystko jest opisane tak, jak to widział młody Jack, podróżujący od wschodniego do zachodniego wybrzeża. Dużym plusem jest świetny, świeży język powieści, czasami sentymentalny, ale nie ckliwy, z nutą melancholii, czasami niesłychanie poetycki i delikatny. A gdy pisze o jedzeniu winogron bez skórek w Kalifornii, ma się ochotę na te owoce.
Powieść czyta się jednym tchem, praktycznie nie ma fabuły, nie ma klasycznego podziału na punkty kulminacyjne i inne niepotrzebne bitnikom rzeczy. Bohaterowie podróżują na wszelkie możliwe sposoby, autostopem, autobusem, przez kilka dni nic nie jedzą i zatrzymują się u znajomych rozsianych po całych Stanach. Są historie z kradzionymi samochodami, szybko poznanymi dziewczynami, przewijają się włóczędzy przemierzający kraj na platformach kolejowych i wirujące w jazzowym rytmie koncerty. Pojawiają się prawdziwe miejsca i prawdziwi ludzie pod pseudonimami; zwariowany towarzysz głównego bohatera, Dean Moriarty to w rzeczywistości Neal Cassady, William S. Burroughs to Stary Byk Lee, a Allen Ginsberg to Carlo Marx.
Książka ma jeszcze jeden wielki plus, który uświadamiamy sobie w trakcie lektury. Ona nie daje usiedzieć w miejscu, nie przestaje pobudzać, wygania z fotela, gdzieś przed siebie.
Kasper Linge
TweetKategoria: recenzje