W korowodzie cudzych żyć – recenzja książki „Ucho Igielne” Wiesława Myśliwskiego
Wiesław Myśliwski „Ucho Igielne”, wyd. Znak
Ocena: 9 / 10
Wiesław Myśliwski wspominał w którymś z wywiadów, że niejeden z nas żywi naiwną nadzieję na to, iż kolejne pokolenia przedłużą nasze życie. Że to dzięki nim będziemy mieli szansę jeszcze trwać, nie znikniemy na zawsze. W „Uchu Igielnym”, niestety najprawdopodobniej swej ostatniej książce, autor powraca do tej myśli. Oto starszy wiekiem bohater przepowiada młodszemu, że ten będzie odtwarzał, powtarzał jego życie i doświadczenia.
Cały ten pomysł zaś, jak większość najprzedniejszych koncepcji, narodził się gdzieś na pograniczu snu i jawy. Po wydaniu „Ostatniego rozdania”, skończywszy 81 lat, Wiesław Myśliwski stwierdził, że pisał już nie będzie. Pewnego poranka 2013 roku autor przypomniał sobie jednak zdarzenie z młodości. Kiedy był jeszcze sandomierskim licealistą, pozwolił Cygance powróżyć. Ta przepowiedziała mu, że będzie żył właśnie 81 lat. Wówczas zupełnie się tym nie przejął, wszak młodość to nie jest dobry czas, by przejmować się tak odległą przyszłością. W owym 2013 roku jednak Myśliwski pomyślał: „a ja wciąż żyję”, po czym stwierdził, że warto jeszcze raz chwycić za pióro (będąc bardziej precyzyjnym: ołówek). Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie umieścić jednego bohatera w dwóch osobach żyjących w tym samym czasie. Jeden jeszcze jest, drugi już jest, z tym że ten drugi musi sam przeżyć to, co ów pierwszy ma już dawno za sobą. Obaj wszak są uwikłani w te same wydarzenia, zbiegające się w bardzo konkretnym miejscu – sandomierskim Uchu Igielnym, dominikańskiej furcie umieszczonej w murach obronnych, która zachowała się niemal w pierworodnym stanie.
Taki jest punkt wyjścia „Ucha Igielnego”, opowieści o tym, że już wchodząc w świat, żyjemy w życiu naszych rodziców, a zarazem ich życie w nas przez lata całe żyje. I tak przenika się młodość ze starością, a jedna w drugiej się przegląda, trwając w tym niekończącym się dziedziczeniu. Zresztą, pisze Myśliwski, poza młodością wszystko inne jest przymuszaniem się do życia, w najlepszym razie przyzwyczajeniem. Każde życie zaś jest odtwórcze, nie stanowi nic innego, jak tylko ciągłe powtarzanie życia po kimś. Jednym słowem, to w ludziach żyjemy, nawet wówczas, gdy już wydamy ostatnie tchnienie. Najważniejsze jest, zdaje się mówić autor, by znaleźć taką chwilę, która skupia w jeden punkt naszą egzystencję, wypalając w nas na zawsze ślad. Może bowiem to jedynie dla takich chwil trwamy? Jak jednak zorientować się, że to jest właśnie ten czas, ta chwila?
Może zabrzmi to banalnie, ale „Ucho Igielne” to opowieść o starości i pamięci. O starości, która w średniowieczu była skarbnicą pamięci i wyrocznią najwyższej wagi, dziś zaś stanowi faux pas wobec młodego, pędzącego do przodu społeczeństwa, opóźniając ów bieg. Jak napisał Myśliwski, gdy się zastanowić, dopiero na starość się wie, że ten pęd jest niczym innym, jak tylko złudzeniem młodości, ale przecież młodzi starych słuchać nie będą. Nie ma na to czasu. „Ucho Igielne” to zresztą również opowieść o czasie, tym wyznaczającym nasze granice i tym, co ciągnie nas w tył, kiedy nas nie było, i w przód, kiedy nas nie będzie. Ciągnie i nie pozwala ustać, odetchnąć, odpocząć. Wyraźnie wybrzmiewa tu Nietzscheańska teoria wiecznych powrotów, według której świat powtarzał się i powtarzać się będzie nieskończenie wiele razy. W „Uchu Igielnym” powtarzają się więc losy, powtarza się też literatura, która już dawno dobiegła kresu i wciąż, wciąż jest tylko kopią siebie. Ale może to dzięki tej powtarzalności udaje nam się przetrwać? Przynajmniej nie idziemy po omacku, pełni trwogi, nie wiedząc, gdzie zdążamy. Łatwiej się idzie, jak widać przed nami ślady, nawet jeśli są one niepewne, rachityczne. Bywają one dużo istotniejsze od złudnych drogowskazów.
Główny bohater idzie więc po swoich śladach, zbierając okruszyny własnych wspomnień, ułomki, cząstki, z których próbuje ułożyć myśl ogarniającą życie takie, jakie było. Złożyć cel, sens i odpowiedź na niezadane pytania, bo przecież z czyjegoś życia też mogą płynąć dla nas pożytki, częstokroć dużo większe niż z własnego. Wspomniałem, że jest to również książka o pamięci – tutaj rozumianej jako funkcja zbiorowego obowiązku. Ten zaś, jak podkreśla autor, nakazuje nam pamiętać dużo więcej, niż przeżyliśmy, określając normę naszej pamięci, stosowną do czasu, w którym żyjemy. Żyjemy wszak nie swoim życiem, więc i pamiętać powinniśmy również to, co nie nasze. Problem zaczyna się wówczas, gdy nie sposób odróżnić naszej pamięci od tej pożyczonej, dziedziczonej, więc uznawanie pamięci za gwarant tożsamości jest co najmniej naiwnością.
W „Uchu Igielnym” mieszają się dwie siostry syjamskie – trywialność ze wzniosłością. Autor balansuje często na granicy aforystycznego przeszarżowania, ale skutecznie go unika, nie popadając w banał czy, co gorsza, patos. I tu, podobnie jak w pozostałych książkach, fenomenalnie wprost panuje nad formą i narracją.
Myśliwski powiedział, że książka ta jest całą wiedzą, na jaką go stać. Że jest w nią wpisany cały trud poznawania siebie, ludzi, świata, cały trud błądzenia za sobą. I że już wystarczy, że po siedmiu książkach czas powiedzieć sobie: dość. Pozostaje mieć nadzieję, że znów nadejdzie dzień, w którym gdzieś między jawą a snem, między niebytem snu a mozołem codzienności, narodzi się pomysł na kolejne dzieło. Narodzi, a pisarzowi nie pozostanie nic innego, jak sięgnąć po ołówek. Mocno trzymam za to kciuki, bo gdyby naprawdę Wiesław Myśliwski zakończył swoją przygodę z pisaniem, byłaby to wielka strata dla literackiego świata. Strata, z którą nie sposób się pogodzić. Nawet jeśli pożegnaniem jest tak znakomita książka, jak „Ucho Igielne”, powieść o młodości, która nigdy nie przemija, trwając wciąż w dziedziczonym korowodzie żyć.
Mirosław Szyłak-Szydłowski
TweetKategoria: recenzje