W kajdanach romantycznej przygody – recenzja książki „James” Percivala Everetta
Percival Everett „James”, tłum. Kaja Gucio, wyd. Marginesy
Ocena: 8 / 10
„James” Percivala Everetta, autora m.in. książki „Erasure”, na bazie której nakręcono głośny film „Amerykańska fikcja” z Jamesem Wrightem, to pierwsza wydana w Polsce powieść uznanego pisarza. Przedstawia wydarzenia znane z „Przygód Hucka Finna” (1884) Marka Twaina z nowej perspektywy. Everett oddaje głos czarnoskóremu uciekinierowi, Jimowi, który towarzyszy Huckowi przez większość powieści. Tym samym klasyczna przygoda otrzymuje nową warstwę znaczeniową.
Książka Percivala Everetta stoi w ciekawym rozkroku między powieścią łotrzykowską – nastawioną na przygodę, nagłe zwroty akcji i awanturniczy klimat zaczerpnięte z oryginału Twaina – a próbą oddania koszmaru czasów niewolnictwa, które doprowadziły do wybuchu wojny secesyjnej. Czarnoskóry Jim nie ma podmiotowości – jest cudzą własnością, zależną od kaprysu białych. Przez większość czasu pozostaje niewidzialny, co pozwala mu w spokoju buszować po bibliotece sędziego Thatchera. Sam nadaje sobie znaczenie, spisując własne losy w notesie i dywagując w snach z filozofami. Ucieczka i rzucenie się w wir przygody u boku młodego Hucka (również uciekiniera, który miał dość przemocowego ojca alkoholika) sprawiają, że mężczyzna z Czarnucha Jima zmienia się w odważnego Jamesa, który za cel stawia sobie uratowanie rodziny.
To jednak nie bohater na miarę Django Quentina Tarantino – choć Everett opisuje jego przygody z przymrużeniem oka, stawiając niekiedy na realizm magiczny, nie przekracza pewnej granicy wiarygodności. Przyjaźń z Huckiem uwypukla opiekuńczość i mądrość Jamesa, ale dopiero pod koniec, gdy opowieści Twaina i Everetta tracą wspólne punkty i podążają w innym kierunku, staje się on pełnoprawnym bohaterem. Świadomym własnej wartości, zahartowanym wydarzeniami u boku młodego towarzysza, utwierdzonym w niesprawiedliwości otaczającego go świata i zdającym sobie sprawę, że nie może liczyć na nikogo poza sobą samym.

Percival Everett
Bardzo istotny w „Jamesie” jest język. Niewolnicy korzystają z niego jak z maski dającej bezpieczeństwo. Inaczej zwracają się do białych, a inaczej rozmawiają między sobą. Język staje się więc sposobem na przetrwanie. Intencjonalnie przerysowany dialekt, dokładnie taki, jakiego oczekują ich ciemiężyciele, pozwala ukryć swą prawdziwą naturę – charakter, wrażliwość i ambicje. Ktoś, kto porozumiewa się tak koślawymi i pełnymi gramatycznych błędów zdaniami, nie zasługuje na miano człowieka – podobnie jak niewolnik, więc przebranie spełnia swoją rolę. Trik ten jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, a scena nauki dzieci poprawnej-niepoprawnej mowy, która może uratować życie, jest jednocześnie zabawna i przerażająca. Największą grozę, zarówno wśród białych, jak i niektórych czarnoskórych, wywołują w książce momenty, gdy James zrzuca maskę i zaczyna mówić „normalnie”. Myśl, że niewolnik potrafi składać poprawne zdania (a więc: myśleć), jest dla nich całkowicie paraliżująca.
Język mówi więc dużo nie tylko o bohaterach, ale również o miejscu, w którym się znajdują pod względem historycznym i geograficznym. W tym momencie warto pochwalić tłumaczkę książki, Kaję Gucio, która doskonale wywiązała się z zadania przekładu „języka niewolników” na polski. Fragmenty te są barwne, spójne i działające na wyobraźnię, znacząco wyróżniają się też na tle reszty dialogów i opisów, które mają niekiedy wręcz poetyckie zacięcie. Jednocześnie tłumaczka nie popadła w przesadę i nie poszła na skróty, dopasowując język Jima do jakiegoś istniejącego polskiego dialektu, co byłoby dość karkołomnym rozwiązaniem.
Istniało ryzyko, że „James” stanie się nieznośną w swej poprawności politycznej czytanką. Że próba ukazania jednej z najważniejszych powieści amerykańskich XIX wieku przez pryzmat dominujących wówczas nastrojów społecznych (czytaj: powszechnie akceptowalnego niewolnictwa) zabije wszystko, co do dziś świadczy o wyjątkowości „Przygód Hucka Finna”. Mimo „misji” Everettowi udaje się wyjść z tej próby zwycięsko. Wspomniany dystans i wartkość stylu są tu oczywiście istotne. Przede wszystkim dzieje się tak jednak dzięki umiejętnemu balansowaniu między wiernością oryginałowi Twaina i odważnemu odchodzeniu od niego, gdy wymaga tego fabularna wiarygodność. To już nie wesoła przygoda dla młodego czytelnika, a awanturnicza historia z przygodowymi elementami, w której poważniejsze wątki potrafią zetrzeć uśmiech z twarzy.
Mimo porywających fragmentów przeprawy przez Missisipi, wspaniałych dialogów, które niosą całą powieść Everetta, a także wielu barwnych postaci, które bohaterowie spotykają na swojej drodze, gdzieś z tyłu głowy u czytelnika nieustannie obecny jest niepokój. Jim może zginąć w każdej chwili i to bez jakichkolwiek konsekwencji. Strach ten towarzyszy bohaterowi i czytelnikom, a pielęgnowany u bohatera z czasem zmienia się w gniew. Spryt, mądrość, odwaga – cechy te w świecie „Jamesa” nie mają znaczenia, gdy ma się niewłaściwy kolor skóry, a piękną romantyczną przygodę może brutalnie zakończyć jedna pechowa decyzja. Everett rezygnuje z naiwnego zakończenia Twainowskiego pierwowzoru i dobitnie, choć nienachalnie ukazuje złożoność świata niewolników (wymownie nazywanego w powieści „piekłem”): zakazanych marzeń i braku podmiotowości, którym sprzeciwia się tytułowy bohater.
Jan Sławiński
fot. Knopf Doubleday
Kategoria: recenzje