W gardle śnieg, na powiekach błoto – recenzja książki „Lekcje greki” Han Kang

27 marca 2025

Han Kang „Lekcje greki”, tłum. Justyna Najbar-Miller, wyd. W.A.B.
Ocena: 7,5 / 10

Ona przestaje mówić. On traci wzrok. Łączy ich fascynacja pewnym martwym językiem. Oraz doświadczenie wykluczenia. „Lekcje greki” Han Kang to proza, której sensualność opiera się na gorączkowych próbach uchwycenia piękna i okrucieństwa świata, zanim stanie się on niedostępny dla zmysłów. To ten rodzaj literatury, który nie oferuje fabularnych fajerwerków, pozwala za to zanurzyć się w pokaleczonych wnętrzach postaci. Jest w tej książce dużo, czasem za dużo, poezji – tam gdzie naturalna percepcja niedomaga, pojawia się wyobraźnia i metafora porządkująca świat.

Han, najgłośniejsze nazwisko w świecie literackim 2024 roku (autorka dostała literackiego Nobla za „intensywną prozę poetycką, która mierzy się z historycznymi traumami i obnaża kruchość ludzkiego życia”), nie jest polskim czytelnikom obce. Południowokoreańska pisarka zdążyła zapisać się w naszej świadomości m.in. „Wegetarianką” z 2007 roku (nagrodzoną Bookerem) czy „Białą elegią” z roku 2016. Między obiema premierami, w 2012 roku, wydała „Lekcję greki”, którą dla W.A.B.-u tradycyjnie już przełożyła Justyna Najbar-Miller. Okładka książki, na której widzimy zamazaną twarz kobiety o dalekowschodnich rysach, przywodzi na myśl kultowy horror „The Ring” Hideo Nakaty. Nie idźmy jednak tą drogą.

Protagonistka powieści, bezimienna kobieta po przejściach (rozwodzie i utracie prawa do opieki nad synem, sąd potraktował ją jako psychicznie niepewną), nie mówi. „Nie jest ani młoda, ani szczególnie piękna”, jest za to bardzo wrażliwa na piękno języka. Jako trzylatka poznała hangyl, koreański alfabet, jako pięciolatka była już zafascynowana spółgłoskami i samogłoskami. Ich połączenia – istniejące i możliwe – stały się młodzieńczą, destrukcyjną obsesją. Gdy tylko zalegała cisza i ciemność „słowa niczym szpikulce przeszywały taflę snu i wnikały do środka, a wtedy budziła się z krzykiem nawet kilka razy w ciągu nocy”. Dziewczynka nie mogła znieść rozdźwięku między znaczącym a oznaczanym, słowami a rzeczywistością. Łatwości, z jaką może wypowiadać zdania opisujące najtrudniejsze zagadnienia. Brutalności znaków. Zdaje się, że nie godzi się na to, by granice języka stały się granicami świata, ponieważ w wieku 16 lat niespodziewanie przestaje mówić. Co więcej – myśleć językiem.

Milcząca, dziwna nastolatka doświadcza przemocy rówieśniczej oraz niezrozumienia ze strony nauczycieli. Mowy nie przywracają jej kary ani tabletki. Ze stuporu niespodziewanie wyrywa ją kontakt z nowym językiem – francuskim. Po 20 latach jednak język umiera w niej ponownie. A to właśnie z liter zbudowała swoją karierę jako poetka i felietonistka. Tym razem jednak, w odróżnieniu od milczenia nieomal prenatalnego, jest to milczenie grobowe, „zimna, rozrzedzona cisza”. Kobieta rozumie to, co słyszy i czyta. Nie potrafi jednak wydusić z siebie słowa. Jest „jak cień, który utracił łączność z ciałem”, „puste wnętrze martwego drzewa”. Żeby ponownie odzyskać możliwość kontaktu ze światem żywych, zapisuje się na kurs martwego języka, starożytnej greki. Czy i tym razem nowy język przywróci w jej umyśle połączenia, które zerwała ta nietypowa afazja?

I tu pojawia się nauczyciel greki, który w pewnym koreańskim liceum dla dorosłych odsłania przed uczniami tajniki języka Homera i Platona. To drugi bohater-narrator (pierwszoosobowy) „Lekcji greki”, wprowadzający do powieści dialog międzykulturowy. Prywatnie jest człowiekiem rozdartym między Koreą, z której pochodzi, a Niemcami, w których poznał języki i filozofie założycielskie dla cywilizacji Zachodu. Kimś metaforycznie bezdomnym. A do tego od wielu lat żyjącym z wyrokiem. Jego egzystencja nieuchronnie zmierza ku ciemności, która ma zapanować niepodzielnie, gdy nauczyciel dobije do czterdziestki. W czasie, gdy prowadzi zajęcia, na które uczęszcza bohaterka, jest już dawno po gwarancji, więcej szczegółów przypomina sobie niż dostrzega. Niedługo będzie widział jedynie z zamkniętymi oczami.

Nauczyciel wzbogaca świat przedstawiony o zachodni kontekst filozoficzny na poziomie podstawowym – pojawiają się idee Platona (oczywiście niewidoczne), a także nieśmiertelne rozważania teodycealne, prowadzące – jak to często bywa – do punktu, w którym nie sposób pogodzić wszechmocy i dobroci demiurga. Wprowadza również skrawki buddyzmu. Jako ważny punkt odniesienia przewija się też Borges i ostrze ślepoty oddzielające go od świata. Bohater dostrzega oczywiste analogie.

Między tymi dwojgiem powstaje nieoczywista więź naznaczona presją czasu. Kontakt z drugim „Innym” pozwala mężczyźnie przepracować upokorzenia i traumy młodości. W końcu w jego życiu pojawia się poczucie celowości – wszystkie doświadczenia życiowe, odrzucenia, rozczarowania i nieodżałowane utraty bliskich pozwoliły mu dojrzeć do tej właśnie relacji. Relacji nastawionej na poszanowanie cudzej przestrzeni. Zegar jednak tyka, choć jego tarcza jest coraz bardziej rozmazana. Gdy mężczyzna przestanie widzieć, a kobieta nadal będzie milczeć jak grób, pozostaną w piekle oddalenia mimo pozornej bliskości. On nade wszystko pragnie widzieć, ona broni się przed światem, zrywając z nim kontakt. I tu pojawia się pytanie: jakie przewartościowania muszą zajść w uczennicy greki, żeby mieli szansę na choćby namiastkę pozytywnego zakończenia?

Kluczem do zrozumienia przemian wewnętrznych okazuje się specyfika greki, w której obok strony czynnej i biernej występuje strona medialna czy też zwrotna ukierunkowana na sprawcę czynności. To wątek w powieści powracający wielokrotnie, choćby w wierszu, za pośrednictwem którego uczennica przerywa milczenie. Wszystko to wiąże się z odzyskaniem sprawczej podmiotowości.

Han Kang pisze prozę poetycką, w której znajdziemy ogrom grubych linii i ostrych cięć – drastycznych kontrastów i paradoksów jest całe mnóstwo. W słoneczny wiosenny dzień na ławce w parku leży martwy bezdomny. Umierający pies zatapia kły w dłoni jedynej osoby, która chce mu pomóc. Dzięki temu prostemu, ale skutecznemu zabiegowi Hang rysuje bardzo sugestywne obrazy i obciąża prozę przytłaczającym wręcz ładunkiem emocjonalnym. Na poziomie językowym minimalizm ściera się z przepoetyzowaniem. Oziębłe zdystansowanie narratora trzecioosobowego z poufałością pierwszoosobowego.

Podczas lektury na uwagę zasługują fragmenty, ukazujące wyjątkowość doświadczeń sensorycznych w obliczu utraty – choćby to, w jaki sposób słuch, dotyk i zapach, a nade wszystko wyobraźnia, rekompensują utratę wzroku u nauczyciela, który niebawem przestanie odróżniać „odbicie w lustrze od pozostałych rzeczy”. Frapuje też wiele z tego, co rozgrywa się w umyśle kobiety. A toczy się tam walka obrazów z literami uśpionymi snem podobnym do śmierci, schowanymi pod warstwą śniegu, błota, żalu i poniżenia. Wszystko to się miesza i wprowadza czytelnika w zakłopotanie, bo odkąd bohaterka „utraciła słowa, (…) wszystkie obrazy rozpadają się na wyraźne fragmenty. Niczym (…) niezliczone zimne płatki kwiatów w jednej chwili zmieniające swą konfigurację”.

„Lekcje greki” to proza dla osób spragnionych wzruszeń, gotowych na musztrę z empatii. Większość fabularnych interakcji między bohaterami ma w sobie patos, pewną teatralność. Niedopowiedzenia są wymowne, wszystko zdaje się mieć drugie dno. Nawet w pogodę wpisany jest symbolizm. Mgła, wilgotny wiatr, zimny deszcz, śnieg, a przede wszystkim lód – między nastrojami postaci a warunkami na drogach zachodzi pewna odpowiedniość. Tym razem zima nikogo nie zaskoczy. Choć Han Kang miejscami niebezpiecznie ociera się o banał, można jej to wybaczyć. Akrobacje na stylistycznej granicy są wymowne w kontekście kryzysu komunikacji oraz tych wszystkich napięć na linii język-rzeczywistość.

Jacek Adamiec


Tematy: , , , , , ,

Kategoria: recenzje