Udany literacki powrót Tomasza Winklera – recenzja książki „Zimny trop” Beaty i Eugeniusza Dębskich

6 września 2021

Beata i Eugeniusz Dębscy „Zimny trop”, wyd. Agora
Ocena: 8 / 10

„Zimny trop” Beaty i Eugeniusza Dębskich to potwierdzenie, że gatunkowa wycieczka w kryminał tej autorskiej pary była słusznym wyborem. Seria o Winklerze to nie tylko pełnokrwiste opowieści o zbrodni, ale też – a może przede wszystkim – historie o ludziach, którzy szukają swojego miejsca, a czasem siebie nawzajem. I o tym, jak trudno im się czasem odnaleźć.

Do postaci Tomasza Winklera mam swoisty sentyment. Nie jest to może najdoskonalszy i najprzenikliwszy z detektywów, jakich wykreowała polska (i nie tylko) literatura, ale może właśnie dlatego jawi się jako bohater bardziej ludzki. A jego powrót w „Zimnym tropie” nie jest do końca powrotem, lecz bezpośrednią kontynuacją powieści zatytułowanej „Dwudziesta trzecia”. Fabuła nowej książki zaczyna się ściśle po wydarzeniach z poprzedniej, więc czytelnik niezaznajomiony z pierwszą częścią słusznie czułby się zagubiony. Wprawdzie sprawy kryminalne stanowią niezależne historie, ale już obyczajowy wątek dotyczący życia osobistego głównego bohatera jest kontynuowany, rozbudowywany o nowe fakty i szerszy obraz. Widać w tym autorską konsekwencję w kreowaniu solidnie i rzeczowo rozpisanego cyklu.

Tym razem jednak to nie Tomasz trafia na nową zagadkę do rozwiązania, ale jego babcia, Roma. Wysłana przez wnuka na wczasy do pewnego przyjemnego ośrodka wypoczynkowego spotyka tam starego znajomego z czasów studenckich. Dość powiedzieć, że była to dla statecznej Romy zażyłość nad wyraz bliska, więc nie dziwi jej niepokój, kiedy ów znajomy znika nagle w niewyjaśnionych okolicznościach. Wyczerpawszy wszelkie dostępne możliwości, Roma wzywa na pomoc Winklera. A kiedy ten przybywa na miejsce, okazuje się, że cała sprawa jest o wiele bardziej złożona niż mogło się na początku wydawać. W dodatku zdaje się łączyć z makabrycznym podwójnym morderstwem sprzed dwóch lat…

Winkler robi w powieści to, co do niego należy. Czyli sprawdza wszelkie możliwe tropy, szukając jakichkolwiek wskazówek. Jednocześnie stara się nie nadepnąć na odcisk miejscowej policji, której uosobieniem okazuje się dawny kolega Tomasza ze szkoły policyjnej… Z uwagi na fakt, że Winkler wciąż jest na cenzurowanym w polskiej policji, musi działać ostrożnie. Dzielnie wspiera go rodzina zaginionego, między innymi nad wyraz urocza wnuczka, która szybko wpada detektywowi w oko.

Samo śledztwo idzie naszemu dzielnemu Winklerowi jak po grudzie. Nie dość, że nie bardzo może znaleźć jakieś ślady, to jeszcze pakuje się w coraz to nowe kłopoty. Choć akurat w przypadku tego bohatera nie jest to żadną nowością. Winklerowi nic nie przychodzi lekko, łatwo i przyjemnie, co zresztą obnaża jego słabości i czyni bardziej realistycznym. Dębscy poświęcili w „Zimnym tropie” wiele miejsca na prywatne, emocjonalne rozterki bohatera, szczególnie te związane z jego przyjaciółką (a może jednak kimś więcej?), Iwą. Udało się im scharakteryzować mężczyznę w średnim wieku, który nie tyle jest przeciętny, co ma bolesną świadomość własnej przeciętności. Odbiera mu to wiele pewności siebie, zwłaszcza w relacjach z kobietami. I oprócz dogłębnych analiz najdrobniejszych detali z prowadzonej sprawy, oddaje się egzystencjalnym przemyśleniom na temat własnego życia. Daleko im jednak do przeintelektualizowanych tyrad.

Winkler to zwyczajny facet, który próbuje ogarnąć bałagan, jaki zrobił się w jego życiu. Ale to właśnie sprawia, że budzi on sympatię. Mam zresztą wrażenie, że Dębscy kreują Winklera na pechowca. Nie nieudacznika, ale właśnie pechowca, któremu mimo usilnych starań nie wychodzi zbyt wiele. Oczywiście poza rozwiązywaniem spraw. A te kończą się zaskakująco i pociągają za sobą nieuchronne ofiary, bo w prawdziwym świecie nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Autorski duet potrafi to dobrze przełożyć na język powieści.

Zakończenie „Zimnego tropu” zaskakuje, ale napawa smutkiem. Ma gorzki posmak konstatacji, że tak naprawdę chyba nikomu nie można ufać. Ten powieściowy fatalizm umiejętnie przełamywany jest i łagodzony przez dużą dawkę sardonicznego humoru. Przekomarzanie się Winklera i Romy niewątpliwie stanowi znak rozpoznawszy tej serii. Humor – jak to w życiu – sprawia, że łzy stają się mniej gorzkie. A nam w całą historię tym łatwiej przychodzi uwierzyć.

Mariusz Wojteczek

Tematy: , , , , , , , , ,

Kategoria: recenzje