Topor bez pazurów

16 maja 2014

albert-i-alinaGuy Delisle „Albert i Alina”, wyd. Kultura Gniewu
Ocena: 6,5 / 10

Wydany przez Kulturę Gniewu zbiór krótkich opowiastek rysunkowych Guya Delisle?a różni się od komiksowych reportaży, do jakich przyzwyczaił nas ten kanadyjski twórca. Wciąż jednak dowiadujemy się z nich całkiem sporo o otaczającym świecie, chociaż tym razem jest to świat w skali mikro.

Delisle jest gadułą. Przekonał się o tym każdy, kto przeczytał „Pjongjang” albo „Kroniki jerozolimskie”. Wprawdzie mamy w nich do czynienia z pewną umowną konwencją, w ramach której autor „na głos” opisuje i komentuje odwiedzane miejsca, nie zdziwiłbym się, gdyby on również, podobnie jak jego komiksowe alter ego, rozmawiał sam ze sobą, snując się samotnie po ulicach. W „Albercie i Alinie” tego nie uświadczymy. Tym razem Delisle wolał pomilczeć, w całym zbiorku nie odzywa się ustami swych bohaterów ani razu, pozwala za to przemówić swojemu drugiemu obliczu. Dało się je nieznacznie zauważyć już we wspomnianych reportażach. Tu wypływa na powierzchnię w pełnej krasie. Chodzi o czarne, czasem wręcz makabryczne poczucie humoru autora.

albert-i-alina-rys-1

Tom nosi tytuł „Albert i Alina”, ale równie dobrze mógłby się nazywać „Bogdan i Barbara”, „Czesław i Celina” albo „Ścibor i Świętochna”, żeby wymienić tylko niektórych bohaterów poszczególnych epizodów. Albert i Alina w żaden sposób na szczególne wyróżnienie sobie nie zasłużyli, poza faktem, że ich imiona znajdują się na początku alfabetu, stąd też są bohaterami odpowiednio pierwszej i drugiej historyjki. Imiona nie odgrywają tu zresztą żadnej roli. Delisle nie docieka ich znaczenia, aby móc potem sportretować odmienne typy osobowości, prędzej podpowiada, że wszyscy ? Jarki, Elżbiety czy Grażyny – jesteśmy właściwie tacy sami: posiadamy swoje słabości, marzenia i ciemne strony, o których nikt poza naszymi czterema ścianami nie ma najmniejszego pojęcia. Autor udatnie zabawia się stereotypami i nie sposób doszukiwać się w tym jakichś uprzedzeń: mężczyźni są zwykle samolubni i traktują kobiety instrumentalnie, kobiety zaś to najczęściej modliszki, i to modliszki w znaczeniu dosłownym, bowiem polują na mężczyzn i ze smakiem ich pożerają.

albert-i-alina-rys-2

Delisle?a wyraźnie ciągnie w stronę absurdu łączonego z koszmarem, mieszanki typowej dla malarskiej twórczości Rolanda Topora. Nawet za pomocą podobnych chwytów przedstawia kwestie ludzkiej cielesności i seksualności. Różnica polega na tym, że z dzieł Topora emanuje pewnego rodzaju paniczny, nerwowy śmiech. Autor „Alberta i Aliny” nie ma odwagi podejść aż tak blisko do przepaści. Na planszach jego komiksu nie znajdziemy również takiego nagromadzenia poczwarności i plugawości, jaką udało się odmalowywać francuskiemu surrealiście, chociaż da się wyczuć niejakie zamiary. Pazury Delisle?a są wyraźnie za bardzo spiłowane. Może właśnie dlatego trudno uznać „Alberta i Alinę” za dzieło wybitne. Epizody zawarte w komiksie dobrze sprawdziłyby się w niewielkich, cotygodniowych porcjach zamieszczanych w dodatku do jakiejś ambitniejszej gazety. W zbiorczej postaci możemy odnieść wrażenie obcowania z pewną niezamierzoną powtarzalnością, dlatego decyzja o zaopatrzeniu się we własny egzemplarz winna zależeć od tego, jaką część miesięcznej pensji stanowi cena detaliczna „Alberta i Aliny”.

Artur Maszota

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje