To, co odciska na nas piętno – recenzja książki „Dziewczyna, którą znałaś” Nicoli Rayner

3 marca 2020

Nicola Rayner „Dziewczyna, którą znałaś”, tłum. Agnieszka Walulik, wyd. W.A.B.
Ocena: 7,5 / 10

Nowych „Dziewczyn z pociągu” mieliśmy w ostatnich latach aż nadto, w większości jednak nie potrafiących dumnym marketingowym sloganom dotrzymać kroku. Czy zatem debiutancka powieść Nicoli Rayner rzeczywiście jest warta małego medialnego szumu, jaki zdążyła już wywołać?

Czasem jedno wydarzenie potrafi zdefiniować nas na całe lata. Dla wielu studentów St Anthony’s czymś takim stało się zaginięcie Ruth Walker – dziewczyny, która wyszła popływać, a znaleziono po niej na plaży jedynie garść pozostawionych w idealnym porządku rzeczy osobistych. Tajemnica nie do rozwiązania, ale dla niektórych na zawsze otwarty rozdział życia. W momencie gdy lata później Alice przypadkowo zauważa kogoś, kto do złudzenia przypomina zaginioną, niejako wbrew sobie postanawia zgłębić temat. W miarę odkrywania kolejnych szczegółów coraz więcej zdaje się wskazywać na to, że z dramatem miał coś wspólnego jej mąż George, cieszący się wówczas wątpliwą sławą szkolnego zawadiaki. Bohaterki nie przestaje dręczyć pytanie, co wydarzyło się tamtej nocy kilkanaście lat temu. Ale nie wie też, czy naprawdę chce poznać na nie odpowiedź… ryzykując porządek dotychczasowego życia.

Fabułę „Dziewczyny, którą znałaś” poznajemy z perspektywy trzech bohaterek. Wydarzenia widziane oczyma Kat mają miejsce w znacznej większości na przełomie millenium, w nieunikniony sposób prowadząc do dramatu. Alice i Naomi to już perspektywa późniejsza o piętnaście lat – ta pierwsza jest małżonką George’a, którą zaczynają trapić wątpliwości co do prawdomówności męża, podczas gdy druga nie potrafi sobie poradzić z traumą po utracie siostry. Ich historie splatają się wzajemnie w sieć zadawnionych uraz i niedopowiedzeń, a punkt wspólny – okres studencki spędzony w St Anthony’s – to klucz do rozwikłania tajemnicy zaginięcia Ruth.

Już po lekturze pierwszych kilkudziesięciu stron powieści jasnym staje się, że Nicola Rayner znakomicie radzi sobie z wachlowaniem różnymi planami czasowymi i metodycznym wprowadzaniem czytelnika w kolejne, burzące dotychczasowy obraz historii szczegóły. Nie widać tu często spotykanej u debiutantów tendencji do próby wyjaśnienia absolutnie wszystkiego – i w konsekwencji, efektownego wykładania się na ostatniej prostej. Przy tym wszystkim „Dziewczyna, którą znałaś” nie staje się też całkowitą enigmą – droga do celu jest tu jasna i łatwa do rozszyfrowania na tyle, by zamiast łamać sobie głowę nad kolejnymi zwrotami akcji, odbiorca cierpliwie wypatrywał kolejnych drogowskazów pozostawionych przez autorkę.

Równie wyrazisty co przekaz, pozostaje styl Brytyjki. Język, jaki stosuje Rayner, jest ostry jak brzytwa, momentami wręcz balansujący na granicy przesadnej wulgarności. Kiedy trzeba, autorka potrafi być szczera do bólu i nie owija w bawełnę – ale prawdziwym osiągnięciem przy tak agresywnej formie przekazu wydają się te momenty, w których postanawia nieco zwolnić tempo i wejść w głowy swoich bohaterów. To dzięki nim czujemy się, jakbyśmy naprawdę uczestniczyli w suto zakrapianym alkoholem i pełnym seksu studenckim życiu, a samo otoczenie fikcyjnego St Anthony’s emanuje niezwykłą atmosferą uczelnianego kampusu.

Mocny styl i skutecznie podany przekaz łączą się w „Dziewczynie, którą znałaś” z ważką tematyką. Toksyczne relacje damsko-męskie i pytania o własną tożsamość seksualną to problemy, które z powodzeniem okupują nagłówki popkulturowych mediów, i łatwo byłoby oprzeć emocjonalność powieści na cokolwiek tanich chwytach. Tutaj jednak autorka wykazuje wstrzemięźliwość i choć dość jednostronna w wyrażaniu swojego punktu widzenia, Rayner nie ma tak naprawdę zamiaru bezrefleksyjnie owych postaw oceniać i zamieniać „Dziewczyny, którą znałaś” w feministyczny manifest. Zamiast tego jej książka to po prostu historia o złamanych rzeczywistością i niespełnionymi marzeniami ludziach, którzy odnajdują w sobie siłę, by raz jeszcze podjąć walkę o to, co w ich życiach najważniejsze.

„Dziewczyna, którą znałaś” to więc na poły dramat obyczajowy, na poły thriller, który może zadowolić obie, wydawałoby się dość odległe, grupy odbiorców. Książka porusza istotne wątki, na dodatek została podsumowana finałem, po którym trudno nie uśmiechnąć się z satysfakcją pod nosem, i z całą pewnością broni się bez porównań do „Dziewczyny z pociągu”. Bo zwyczajnie potrafi bez problemu poradzić sobie sama.

Maciej Bachorski

Tematy: , , ,

Kategoria: recenzje