To było tak…
Meir Shalev „Moja babcia z Rosji i jej odkurzacz z Ameryki”, Wyd. Muza
Ocena: 8 / 10
Historie rodzinne nigdy nie istnieją w jednej tylko wersji. Opowiadają się same, rozrastają, łączą i przeczą sobie nawzajem. Nie znajdziemy ich pośród suchych faktów zawartych w książkach historycznych, a to właśnie te książki najwięcej mówią o czasach, w których powstały i o ludziach, którzy je opowiadali. Żadnemu historykowi nie przyszłoby na przykład do głowy opisać skomplikowanej historii sweepera babci Toni i higienicznego terroru, który zaprowadziła we własnym domu. Na szczęście, błąd tego hipotetycznego historyka naprawił Meir Shalev w swojej czarującej powieści „Moja babcia z Rosji i jej odkurzacz z Ameryki”.
„To było tak…” – te słowa w rodzinie Shaleva mogły oznaczać tylko jedno: spodziewaj się opowieści. Opowieści prawdziwej, chociaż istniejącej w wielu wykluczających się wersjach, o które członkowie rodziny będą sprzeczać się bez końca. Te właśnie historie, prawdziwe, zmyślone albo stojące gdzieś pośrodku, wypełniają strony tej niepozornej książeczki.
Akcja rozgrywa się w ?historycznych? czasach, nie dotyczy jednak polityki, ideałów syjonizmu czy socjalizmu, chociaż to wszystko obecne jest w tle i składa się na skomplikowany obraz ówczesnych ludzi. Fabuła skupia się na czymś jeszcze istotniejszym: żywym, barwnym świecie ludzkich dziwactw i osobowości, radości i smutków, konfliktów i pojednań. A wszystko to w formie ciepłej i nostalgicznej anegdoty.
Prawie każdy z nas oglądał kiedyś album rodzinny, własny lub cudzy, wyobrażając sobie historie, które stoją za starymi fotografiami. Zastanawiając się, kim byli ci ludzie, co myśleli i czym żyli poza tą krótką chwilą, gdy stanęli nieruchomo, by pozwolić uwiecznić się na kliszy. Takim właśnie oglądaniem albumu jest powieść Meira Shaleva. Nie ma ambicji być kroniką dziejów rodziny izraelskich pionierów zamieszkujących moszaw Nahalal. Składa się z obrazków, kadrów wyrwanych z codziennego życia, najbardziej pamiętnych czy absurdalnych momentów.
Pośród wielu osobowości, na pierwszy plan wybijają się dwie indywidualności: babcia Tonia i sweeper. Ta pierwsza, kobieta huragan i chorobliwa pedantka, za cel postawiła sobie zachowanie idealnej czystości w swoim domu. Codzienny rytuał sprzątania, w którym, chcąc nie chcąc, pomagać musiał każdy, nawet kosztem szkoły czy zasłużonego odpoczynku, doprowadzony został do perfekcji. Goście przyjmowani byli na ganku, zaś we wnętrzu domu znajdowały się łóżka, na których nikt nie spał, fotele, na których nikt nie siedział oraz zamknięta na głucho łazienka. To tam właśnie więźniem był drugi główny bohater powieści: sweeper, czyli tak naprawdę olbrzymi odkurzacz firmy General Electrics.
Już jego pochodzenie było kontrowersyjne. Dla izraelskich pionierów Ameryka jawiła się jako esencja zepsucia i kapitalistycznego wyzysku. To tam opływano w zbytki, przeżuwano „gumę” na próżno, a kobiety robiły sobie ?manikiur?. I co gorsza, to tam wyemigrował rodzinny zdrajca, wujek Iszajahu. Przemianowawszy się na Sama, wolał realizować „amerykański sen”, niż osuszać bagna i wspierać socjalistyczne ideały. Nie da się ukryć, że niejeden skrycie marzył, by zamienić surowe i trudne życie w Nahalal na los złego wujka, jednak duma wygrywała. To za sprawą nieustannego odrzucania jego pomocy finansowej, sweeper wyruszył w długą drogę z Ameryki do Izraela. Odbywszy tę podróż niejako w zastępstwie „zdrajcy”, miał być narzędziem zemsty na bracie oraz jedynym prezentem, zbyt ciężkim, by można go było odesłać. Wydawać by się mogło, że urządzenie skutecznie walczące z brudem, oczywistego sprzymierzeńca znajdzie w babci Toni. Nie wszystko jednak poszło po myśli wujka Iszajahu. Biedny sweeper, zamiast wypełniać swoje przeznaczenie, wszedł do rodzinnej legendy oraz stał się główną inspiracją dla powstania tej książki.
Losy tego urządzenia to jednak tylko jedna z wielu historii przedstawionych przez Meira Shaleva. A każda z nich jest prawdziwą perełką, opisaną z dowcipem i prostotą, której daleko jednak do banału. Nie trzeba wysilać wyobraźni żeby poczuć smak ogonków śledziowych, zobaczyć drobinki kurzu tańczące na wietrze albo uwierzyć w wyprawy latającej oślicy Iji. A już to czy latała do króla Anglii, czy do sułtana tureckiego, nie jest takie istotne, nie zawsze bowiem powinno się oddzielać „śmietanę opowieści od chudego mleka faktów” ani zbytnio przejmować się logiką czy prawdopodobieństwem. Z pewnością znajdzie się ktoś twierdzący twardo, że „To nie było tak…” i rozpocznie swoją wersję. Prawdziwą, nawet jeśli zupełnie wymyśloną. A że szczegóły się nie zgadzają? To nic nie szkodzi.
Katarzyna Lasek
Gdzie kupić:
Kup książkę w księgarni Selkar
Kup książkę w księgarni Lideria
Kategoria: recenzje