Terror życia (bycia) ku śmierci – recenzja powieści „Komu bije dzwon” Ernesta Hemingwaya
Ernest Hemingway „Komu bije dzwon”, tłum. Rafał Lisowski, wyd. Marginesy
Ocena: 9 / 10
Wystukując w kubańskiej Finca Vigía „Komu bije dzwon”, Ernest Hemingway dał światu jedną z najważniejszych powieści wojennych w historii. Na sześciuset stronach skondensowanej, a jednocześnie modernistycznie rozbuchanej prozy zawarł nie tylko swoje doświadczenia jako korespondenta wojennego, lecz również pełną grozę hiszpańskiej wojny domowej, a w końcu – egzystencjalny terror życia w cieniu śmierci. Choć fabularnie i biograficznie wszystko od dawna jest jasne, z materią językową tej cegły co jakiś czas mierzą się tłumacze na całym świecie pragnący zapewnić czytelnikom 100 procent Hemingway experience. Jednym ze śmiałków został Rafał Lisowski.
1 lipca 1940 roku Hemingway wysłał do swojego wydawcy depeszę: MOST CAŁKOWICIE WYSADZONY. KOŃCZĘ OSTATNI ROZDZIAŁ. Niedługo później miał wyruszyć z rękopisem do Nowego Jorku. Zanim jeszcze książka ukazała się w druku, zaczęto rozmawiać o ekranizacji. Hemingway w roli protagonisty widział Gary’ego Coopera. I tak też się stało, gdy w 1943 roku do kin trafił film Sama Wooda. Główna rola kobieca, Marii, przypadła legendarnej Ingrid Bergman. Pisarz tej produkcji jednak nie polubił.
Wróćmy do powieści. Koniec roku 1940 przyniósł autorowi wspaniałe wyniki sprzedażowe i arcypochlebne recenzje. Jak pisze Monika Warneńska w „Eliksirze Papy Hemingwaya”, w swoim ostatnim przedśmiertnym liście podziw nad powieścią wyraził Francis Scott Fitzgerald, który „diablo zazdrościł” koledze po piórze tej książki. Oburzona powieścią była tylko część amerykańskiej lewicy, która zarzucała pisarzowi m.in. odmalowanie niepełnego, nieco wypaczonego obrazu Republiki.
Akcja powieści zaczyna się pod koniec maja 1937 roku i przenosi nas w okolice La Granja w prowincji Segowia w centralnej Hiszpanii, w zalesione sosnami góry Sierra de Guadarrama, gdzie za liniami faszystowskich wojsk generała Franco działa republikańska partyzantka. Tam właśnie pojawia się Robert Jordan, który na rozkaz dowódcy jednej z Brygad Międzynarodowych, ma wesprzeć oddział „gerylasówki” niejakiego Pabla – chłopa prostego, swarliwego, ale bitnego. W czym dokładnie? W wysadzeniu stalowego mostu. Do eksplozji ma dojść w momencie rozpoczęcia przez republikanów antyfaszystowskiej ofensywy. Dzięki zniszczeniu mostu nie będą mogły dotrzeć nieprzyjacielskie posiłki.
Kluczowym dla akcji powieści wydarzeniem historycznym jest ofensywa wojsk republikańskich z 31 maja 1937 roku w rejonie Segowii. Zgodnie z planem miała ona powstrzymać postępy nacjonalistów w Kraju Basków i Bilbao. Dowódcą jednej z dywizji biorących udział w bitwie po stronie Republiki był generał Walter, czyli – tu akcent polski – niesławny generał Karol Świerczewski. U Hemingwaya nazywa się on Golz. Ofensywa republikańska nie powiodła się m.in. z powodu nieskuteczności republikańskiego lotnictwa. Opóźniła zajęcie Bilbao przez faszystów najwyżej o kilkanaście dni. Walter, stosujący taktykę ciągłych kontruderzeń, wykrwawił XIV Brygadę Międzynarodową. Wkrótce został odsunięty od dowodzenia. Krwawym wodzem Walter-Golz jest również u pisarza, gdzie jeden z oficerów nazywa go „maniakiem rozstrzeliwania”, który „zabija więcej ludzi niż dżuma”. Gwoli ścisłości, swoich ludzi, których posądza o herezje polityczne. Hemingway najwyraźniej jednak widział w nim coś jeszcze.

Od lewej: holenderski reżyser Joris Ivens i Ernest Hemingway odwiedzają kwaterę główną Brygad Międzynarodowych w Hiszpanii, na zdjęciu stoi z nimi Arnold Friedrich Vieth von Golßenau, znany też jako Ludwig Renn, niemiecki pisarz i szef sztabu XV Brygady (fot. Deutsches Bundesarchiv, koloryzacja: Cassowary Colorizations)
Robert Jordan to „dynamiciarz”, spec od eksplozji i taktyk partyzanckich. Zanim jako ochotnik dołączył do wojsk wiernych Republice, był wykładowcą hiszpańskiego na Uniwersytecie Montanty. Jest też miłośnikiem cebuli. Amerykanin (nazywany przez kamratów Roberto lub Inglés) podczas trzech dni poprzedzających dywersję zbliża się do bojowników dziewięcioosobowego oddziału Pabla. Trzeba oddać Hemingwayowi, że wszyscy partyzanci i partyzantki to postaci wyraziste i realistyczne. Wśród nich jest zatem porywczy Pablo, niegdyś nieustraszony, teraz to już różnie; jego kochanka Pilar, jednocześnie opiekunka ogniska partyzanckiego, jak również świetna żołnierka i jeszcze lepsza opowiadaczka; stary i mocny facet Anselmo; mający wyraźny problem z przeklinaniem Augustin; cygan Rafael, który nie przepada za wojaczką, dobry jest za to w łapaniu królików, no i w końcu Maria. To właśnie z tą ostatnią, krótko ostrzyżoną i okaleczoną wewnętrznie (dosłownie i w przenośni), uratowaną z wysadzonego pociągu dziewczyną Robert Jordan nawiązuje relacje najbliższe, śpiworowe. Z Pablem natomiast od razu ma na pieńku – rozpocznie się samcza przepychanka o przywództwo i o względy Marii, rozlew krwi zawiśnie w powietrzu.
Z opowieści partyzanckich i wspomnień Roberta Jordana wyłaniają się portrety psychologiczne postaci oraz ponury obraz całej wojny. Choć Amerykanin jest po lewej stronie, najbardziej w pamięć wbija się opis zbrodni na sympatyzujących z faszyzmem mieszkańcach pewnego zajętego przez republikanów miasta. Pojmani jeńcy przepuszczani byli między dwoma szpalerami uzbrojonych w cepy, pałki i noże ludzi, którzy bili ich aż do nieprzytomności lub śmierci, a następnie zrzucali z urwiska. W ten sposób bojownicy dawali lekcję budowania odpowiedzialności zbiorowej. Inspiracją dla Hemingwaya były liczne zbrodnie, których Republika dopuszczała się w Kastylii i Andaluzji na początku wojny, a zwłaszcza ludobójstwo w Rondzie. Pisarz pokazuje, że w odpowiednich okolicznościach każdy jest zdolny do okrucieństwa
Narrator i bohaterowie obsesyjnie wręcz – choć naturalnie, zważywszy na wojenne okoliczności – skupiają się na postawach wobec śmierci w szerokim ujęciu. Pojawiają się rozważania o samobójstwie w obliczu pojmania przez wroga (choć nie tylko – w głowę strzelił sobie ojciec protagonisty, podobnie jak ojciec Hemingwaya), a nawet ryzyku utraty życia przez torreadorów podczas korridy. Jako istotny element hiszpańskiej kultury mordowanie byków – i maczystowskie męstwo w ich mordowaniu – to wątek powracający w licznych opowieściach.
Hemingway w „Komu bije dzwon” osnuwa wszystko gęstą mgłą egzystencjalizmu i wpisanego w ten nurt przeświadczenia o „byciu ku śmierci”, z którą tylko nieliczni mają okazję się targować o warunki i okoliczności swojego odejścia. Fenomenalnie wżynający się w to zagadnienie i mistrzowski pod względem narracyjnym jest fragment opisujący ostatni bój oddziału partyzanckiego El Sorda (przyjaciela Pabla). Garstka guerrilleros otoczona na wzgórzu przez nacjonalistów przygotowuje się na nieuchronny brutalny koniec, świadoma braku jakiejkolwiek możliwości ratunku. Uprawiając w pośpiechu swoje indywidualne, pozbawione patosu ars moriendi, bojownicy oswajają się z końcem, myślą o tym, w jaki sposób zabrać ze sobą do grobu jak najwięcej nieprzyjaciół. Napięcie nieubłaganie rośnie w oczekiwaniu na szturm, a my spoglądamy na last stand El Sorda oczami żołnierzy znajdujących się po przeciwnych stronach. Hemingway pozwala nam przeniknąć do umysłów kolejnych postaci, dzięki czemu mamy okazję dowiedzieć się, ku jakim wartościom zwracają się, gdy samoloty zrzucają na wzgórze śmierć. Ten fragment zmiażdżył mnie przed laty u Zielińskiego i miażdży mnie u Lisowskiego.
Pisząc o ohydzie wojny, Hemingway uderza w liczne zmysły czytelnika. Pokazuje obcięte głowy. Każe nam też czuć „woń nowych ludzi, niemytych i śpiących w ubraniach oraz dymną tych pozostałych, (…) zatęchłą od snu”. Do nosa narratora dociera „metaliczny zapach zwietrzałego wina” jak „smak trzymanej w ustach miedzianej monety”. Tego jest o wiele więcej.

Ernest Hemingway i reżyser Joris Ivens z dwoma żołnierzami podczas wojny domowej w Hiszpanii (fot. Ernest Hemingway Collection/John F. Kennedy Presidential Library and Museum)
Oczywiście na „Komu bije dzwon” wypada patrzeć przez pryzmat obecności na hiszpańskiej wojnie samego Hemingwaya. Podczas konfliktu pisarz był korespondentem wojennym North American Newspaper Alliance. To jednak mu nie wystarczyło. „Prześladowało go namiętne pragnienie, aby przynajmniej przez jakiś czas samodzielnie odkrywać postaci wojny” – piszą Drachoslav i Ivan Machalowie w książce „Hemingway reporter”. W szczególności pisarza ciągnęło do międzynarodowych formacji ochotniczych. Antony Beevor w „Walce o Hiszpanię 1936-1939” ze znaną sobie uszczypliwością pisał o zaangażowaniu bojowym cudzoziemców zasilających szeregi Brygad Międzynarodowych lub je wizytujących: „(…) pożyczali często karabin lub nawet karabin maszynowy, by wystrzelić kilka serii w kierunku pozycji nacjonalistów. Dobrym przykładem tego typu człowieka był Ernest Hemingway i, chociaż żołnierze lubili widzieć nowe twarze, zwłaszcza sławne, tracili nieco zapał, kiedy poszukiwacze mocnych wrażeń prowokowali bombardowanie ze strony wroga”.
A jak to było z orientacją polityczną autora? „Lubię komunistów jako żołnierzy, jako kapłanów nienawidzę ich” – miał powiedzieć w 1938 roku. Hemingway popierał komunistów w walce z anarchistami, traktował ich metody jako zło konieczne. Republika w jego odczuciu była gwarantem wartości i wolności obywatelskich, którym hołdował. Jednocześnie, jako wnuk weterana wojny secesyjnej (ten element biografii dotyczył też Roberta Jordana), widział w Republice walczącej z powstaniem nacjonalistów echo zmagań Jankesów i Konfederatów. Uważał, że po raz kolejny trzeba sprzeciwić się bandytom. Jak pisał Beevor o „Komu bije dzwon”, książka „pokazuje zarówno stały podziw dla komunistycznych zawodowców, jak i własny, egoistyczny libertarianizm autora”. Dodałbym również, że szczerą pogardę dla faszyzmu.
Praca translatorska Lisowskiego pozwala nam po raz kolejny zadumać się nad kreatywnością niezbędną do tłumaczenia tej frapującej pod kątem gramatycznym, stylistycznym i leksykalnym książki. Język hiszpański to język stworzony do obrażania innych ludzi, czego wspaniały popis dają nam Pablo, Pilar i inni. Poznajemy zatem takie wykwity jak „wulgarnię w mleko twojego znużenia”, przeczytamy też m.in. o „plugawieniu” koni przez „konioluba”. Niemniej jednak zabrakło mi kultowego „fajdam w mleko twojej matki” (oraz fajdania wszędzie indziej) z przekładu Bronisława Zielińskiego. Tak czy inaczej to kuriozalne „wulgarnienie” jest możliwie wierne oryginałowi, gdyż Hemingway pisywał w „Komu bije dzwon” na przykład „I obscenity in the milk”, wiedząc, że inaczej książka nie przejdzie u wydawcy. Jak przyznaje tłumacz, w swym przekładzie trzyma się Hemingwayowskiego „szyfru niecenzuralności”, która zapewnia czytelnikowi nieco miejsca na własne interpretacje. Czy jednak kolejne tłumaczenie książki było potrzebne? Dlaczego Lisowski chciał poprawić wielkiego poprzednika, Zielińskiego? Jego zdaniem – choć ujął to grzeczniej – Zielińskiemu zabrakło śmiałości w oddaniu istotny eksperymentu językowego Papy Hemingwaya. Wielokrotnie decydował się na ingerencje, które wprawdzie czyniły tekst łatwiejszym do zrozumienia przez czytelnika, to jednak odbiegały od szalonej wizji autora. O co w niej chodzi?
Lisowski w posłowiu nazywa powieść „modernistycznym eksperymentem międzyjęzykowym, kubistycznym zlepkiem angielskiego i hiszpańskiego”. W ten sposób język powieści oddaje „niemożliwość skutecznej komunikacji pośród wojennego rozpadu rzeczywistości”. Po śmierci przyjaciela Jordana – Rosjanina Kaszkina – to właśnie Roberto przejmuje obowiązki tłumacza. Narrator nie jest w stanie zapanować nad żywym językiem opowieści, podobnie jak nad żywiołem wojny. Lisowski zauważa, że zniszczenie mostu ma w tym przypadku znaczenie symboliczne – to przecież symbol porozumienia ponad podziałami.
W jaki sposób język powieści ukazuje swoje modernistyczne oblicze? Pełno w nim celowo nieprecyzyjnych tłumaczeń z hiszpańskiego, kalek językowych czy dziwacznych stylizacji, dzięki którym angielski może zachować charakterystyczną iberyjską składnię i melodię. Tłumacz zauważa, że „w duchu literackiego kubizmu oglądamy język z wielu stron jednocześnie” – Hemingway miksuje języki, rejestry, epoki i gatunki. Wszystko to w połączeniu z atrakcyjnością narracji – ubarwianej m.in. przez monologi wewnętrzne kontrastujące z dialektami bohaterów i dynamiczne zmiany punktów widzenia – sprawia, że „Komu bije dzwon” nadal angażuje i wciska w fotel na wielu różnych poziomach.
Jacek Adamiec
Kategoria: recenzje