Stąpając nad przepaścią – recenzja książki „Celsjusz” Marca Elsberga
Marc Elsberg „Celsjusz”, tłum. Elżbieta Ptaszyńska-Sadowska, wyd. W.A.B.
Ocena: 8 / 10
Po której ze stron byśmy nie stawali, nie sposób zaprzeczyć temu, że kwestie zmian klimatycznych to jeden z tematów najbardziej rozpalających dyskusje na całym świecie. W swojej najnowszej powieści Marc Elsberg rozważa, co by się stało, gdyby ktoś wziął sprawy w swoje ręce… niekoniecznie zwracając uwagę na to, co mają do powiedzenia inni.
Punktem wyjścia fabuły „Celsjusza” jest ogłoszony z nagła program chińskiego rządu. Oto bowiem za pomocą zaawansowanych technologicznie dronów rozpylających odpowiednie substancje w stratosferze Chiny zamierzają rozpocząć operację powstrzymania globalnego ocieplenia. Postawione w ten sposób ultimatum dla supermocarstw i groźba nieodwracalnych zmian nie tylko w geopolitycznym układzie sił, ale i w warunkach życia na planecie zmusza Zachód do natychmiastowej reakcji. Jak przekona się jednak pracująca przy ONZ klimatolożka Faye Oyetunde-Rabelt, prawda o sytuacji jest dalece bardziej skomplikowana, niż można by przypuszczać, a uruchomiony przez Chiny ciąg wydarzeń sprawi wkrótce, że do gry wkroczą zupełnie inni gracze, mający własne sprecyzowane plany.
Specjalizujący się w technothrillerach Marc Elsberg znany jest przede wszystkim z przełomowego „Blackoutu”, który swym realizmem wywołał swego czasu poruszenie nie tylko wśród miłośników literatury. Jak udowodnił austriacki pisarz w kolejnych powieściach, sukces tej książki bynajmniej nie był sprawą przypadku. Elsberg niewątpliwie ma oko do wyszukiwania kontrowersyjnych tematów. Niezależnie od tego, czy swoje historie opiera na zagadnieniach związanych z inżynierią genetyczną, technologiczną inwigilacją czy polityką sięgającą najwyższych szczebli władzy, zapewnia odbiorcom maksimum emocji i nie traci przy tym na wiarygodności. Z „Celsjuszem” sprawa ma się tak samo.
Stanowiącą oś powieści kwestię klimatycznego konfliktu autor traktuje jedynie jako punkt wyjścia dla całej lawiny zwrotów akcji. Odpowiedzialnych za to, zazębiających się wątków jest tu kilka. Próbująca przewidzieć długofalowe konsekwencje całego zamieszania Faye, gorączkowe próby znalezienia politycznej odpowiedzi przez światowe rządy czy śledztwo prowadzone przez dziennikarskiego weterana – wszystkie te elementy składowe fabularnej układanki Elsberg rozwija w taki sposób, by równoważyć bardziej skomplikowane rozważania naukowe i warstwę sensacyjną. Dzięki temu „Celsjusz” niemal nieustannie rozgrywa się na podwyższonych obrotach, z akcją przenoszącą się w różne części świata i dozowanymi w odpowiednich dawkach kolejnymi rewelacjami. Na tym jednak nie koniec, bo autor jeszcze przydaje całości dynamiki, wprowadzając rozbudowane partie dialogowe oraz wplatając tu i ówdzie krótkie rozdziały przedstawiające sytuację z zupełnie nowych perspektyw.
„Celsjusz” jawi się więc jako rzecz o rozmachu i dynamice właściwiej scenariuszom hollywoodzkich blockbusterów, ale tym, co winduje tę powieść na jeszcze wyższy poziom, jest właściwa dla Elsberga jakość tematycznego researchu i jeżąca włos na karku wizja zagrożeń, przed jakimi stoimy. Gdy bowiem przychodzi do odmalowywania wymykających się spod kontroli niepewnych rozwiązań i możliwych konsekwencji, autor jest absolutnie bezlitosny, zabierając zarówno swych bohaterów, jak i czytelników na safari po zgliszczach dotychczasowego świata.
W „Celsjuszu” pisarzowi udaje się wcale nie taka łatwa sztuka pogodzenia dwóch sprzecznych doświadczeń. Lektura tej książki z jednej strony nie ma prawa poprawić nikomu humoru i stanowi ważną przestrogę na przyszłość, a z drugiej dostarcza niebywale atrakcyjnej rozrywki. Cóż, może to i truizm, lecz trudno ująć to inaczej: Marc Elsberg znów to zrobił.
Maciej Bachorski
Kategoria: recenzje