Specjalista od umierania – recenzja książki „Mickey7” Edwarda Ashtona
Edward Ashton „Mickey7”, tłum. Paweł Dembowski, wyd. Zysk i S-ka
Ocena: 6 / 10
Jeżeli filmowy potencjał powieści dostrzega ktoś taki jak Bong Joon-ho, zdobywca czterech Oscarów za „Parasite”, oczekiwania przed lekturą w nieunikniony sposób szybują w górę. Trzeba przyznać, że to, co ma do zaoferowania „Mickey7”, rzeczywiście do sal kinowych pasuje jak ulał. Tylko nie zawsze działa to na korzyść książki.
Daleka przyszłość. Ludzkość jest silniejsza niż kiedykolwiek przedtem i wreszcie podjęła się kosmicznej ekspansji. Diaspora, bo tak ten proces jest określany, polega na wysyłaniu podróżników na potencjalnie obiecujące planety w odległych zakątkach kosmosu. Niedoskonałość technologii powoduje jednak, że nie zawsze można być pewnym, czy świat uznany wstępnie za nadający się do zamieszkania rzeczywiście taki jest. Kolejne wyprawy obfitują więc w tyle sukcesów, co i porażek. By zmaksymalizować efektywność zużywania zasobów, wśród kolonistów znajdują się Wymienialni – to ludzie przeznaczeni do zadań specjalnych, którzy najpewniej zakończą swą misję zgonem. Naprawy reaktorów i poszycia statków czy testowanie wpływu lokalnego środowiska na ludzki organizm to dla nich chleb powszedni, bo nawet jeśli w trakcie tych niebezpiecznych procesów rzeczywiście wyzioną ducha, to powrócą odtworzeni co do najmniejszego detalu dzięki osiągnięciom techniki.
Nikt z własnej woli nie chce zostać Wymienialnym, po pierwsze z uwagi na niechybną śmierć, po drugie ze względów moralno-religijnych. Dla Mickeya Barnesa zaciągnięcie się na statek kolonizacyjny to jedyny sposób na przymusową ucieczkę z rodzimej planety. To, co napotka na będącej celem ekspedycji planecie Niflheim, sprawi jednak, że niejednokrotnie będzie kwestionował swój wybór. Tym bardziej że wkrótce ma miejsce rzecz najgorsza z możliwych: na skutek błędnych danych jednej z misji siódma wersja Mickeya zostaje zwielokrotniona. Prawo zabrania istnienie dwóch kopii Wymienialnego, a karą jest ich natychmiastowa anihilacja, ale szczęściem w nieszczęściu głównego bohatera jest to , że o zaistniałej sytuacji wie tylko on sam i Mickey8. Obaj będą musieli zdać się na własny spryt, by zachować sekret i życie… a przy okazji być może zadecydować o losach całego przedsięwzięcia.
Powieść „Mickey7” podejmuje kwestię zajmującą ludzkość od zarania dziejów: śmierci. Pomijając aspekty religijne tematu, idea technologicznego przedłużania życia, transferu umysłu do innego ciała czy uzyskania nieśmiertelności od zawsze była popularna wśród twórców science fiction, nawet jeśli nie zawsze grała w konkretnych fabułach pierwsze skrzypce. W swojej książce Edward Ashton czyni z tego niejako punkt wyjścia dla całej historii – by powstała nowa kopia bohatera, poprzednia musi przestać istnieć. Jak łatwo się domyślić, już tylko w samych założeniach taki pomysł stanowi żyzny grunt dla egzystencjalnych refleksji na temat istoty życia. Autor obiera jednak w „Mickey7” zupełnie inną drogę i w zasadzie koncentruje się na… sprawnym prowadzeniu akcji.
Osią fabuły jest tu więc przede wszystkim skomplikowana sytuacja, w jakiej znalazł się protagonista, i próby wybrnięcia z niej w możliwie jak najkorzystniejszy sposób. Wszystko to spaja ze sobą cała seria perypetii, które Edward Ashton przyobleka w sporą dawkę ironii i (w kilku wypadkach) nieźle pomyślanych scen komediowych. W połączeniu z klarownym stylem i koncentracją na dialogach otrzymujemy pozycję, którą nie sposób traktować inaczej jak dynamiczną i lekkostrawną rozrywkę. W tym zakresie nie można nic „Mickeyowi7” zarzucić. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że skupiając się na maksymalizacji strony rozrywkowej, autor zbyt pretekstowo potraktował każdy inny aspekt książki. Konflikt kolonistów z lokalnymi formami życia, technologia przyszłości czy nawet pokrewne głównemu tematowi kwestie moralnych implikacji procesu zwielokrotnienia i natury świadomości zostają tu ledwie zasygnalizowane.
Innymi słowy, dzięki swojej dynamice i bezpretensjonalności „Mickey7” wydaje się produktem wręcz uszytym na miarę potencjalnej filmowej adaptacji, ale atuty te stają się pod wieloma względami jego największą wadą. To atrakcyjny, łatwo przyswajalny literacki fastfood, który po lekturze nie prowadzi do żadnych istotniejszych przemyśleń. A prawdopodobnie powinien.
Maciej Bachorski
Kategoria: recenzje