Smacznego życzymy wam – recenzja książki „Wyborny trup” Agustiny Bazterriki

4 lutego 2021

Agustina Bazterrica „Wyborny trup”, tłum. Patrycja Zarawska, wyd. Mova
Ocena: 6,5 / 10

Książka, która narobiła sporo szumu, o której się mówi, dyskutuje, kontrowersyjna, szokująca, niełatwa do przyswojenia. „Wyborny trup”, ze względu na tematykę, okazał się przebojem na rynku wydawniczym. Ale czy poza otoczką jest drugie dno, treść wybijająca się ponad formę? Tu już odpowiedź nie jest tak oczywista.

Tajemnicza, zgubna dla życia wirusowa zoonoza sprawiła, że produkcja wielkotowarowa mięsa zwierzęcego przestała istnieć, a zwierzęta wybito do ostatniej sztuki. Hodowle krów, trzody chlewnej, kóz czy owiec zniknęły. Nie oznacza to jednak, że wszyscy przestawili się na dietę wegetariańską, bynajmniej. W tej nowej rzeczywistości na mięso hoduje się ludzi, specjalnie selekcjonowanych, inseminowanych i rozmnażanych, by podnosić ich wartość na rynku. Ubojnie, rzeźnie, masarnie działają pełną parą. Kulinarny aspekt wykorzystywania elementów ciała ludzkiego – od podrobów po palce i czaszki – stale się rozwija. Nic się w tym biznesie nie zmieniło z wyjątkiem obiektu. Poza tym wszystko po staremu.

W tym nowym świecie główny bohater, pracownik ubojni z dziada pradziada, przeżywa olbrzymią osobistą tragedię. Właśnie stracili z żoną wyczekanego, wymarzonego syna. Cios, po którym oboje nie potrafią się podnieść, ich małżeństwo znajduje się na krawędzi rozpadu. Towarzyszymy zatem bohaterowi w analizowaniu sytuacji, w refleksji, zgłębianiu emocji, zarówno tych związanych ze stratą syna, jak i z chorobą ojca oraz chłodnymi relacjami z siostrą. Z drugiej strony zaś służy nam on za przewodnika w tej odmienionej rzeczywistości, przybliżając, z perspektywy chłodnego obserwatora, procedury i technikalia towarzyszące hodowaniu ludzi na mięso.

„Wyborny trup” sprawdza się znakomicie na jednej płaszczyźnie – jako manifest antymięsny, zwracający uwagę na wątpliwie etycznie aspekty produkcji zwierzęcej, przede wszystkim cierpienie samych zwierząt, traktowanych jak towar, lekceważonych i wykorzystywanych do cna. Prosty zabieg zastąpienia zwierząt ludźmi przy jednoczesnym pozostawieniu obowiązujących obecnie procedur przemawia mocno do wyobraźni i faktycznie wstrząsa. Niewykluczone, że niejeden czytelnik poważnie rozważy po tej lekturze przejście na wegetarianizm, względnie na jakiś czas zniechęci się do jedzenia mięsa.

Problem w tym, że to jedyna w pełni wyczerpana płaszczyzna. Autorka tak mocno skupiła się na aspekcie szokowania, że doprowadziła ten wątek do absurdu, lekceważąc rozwijanie innych. Tak jakby już sama produkcja ludzka nie wystarczała, mamy jeszcze seks pośród ochłapów mięsa wraz z lizaniem krwi, mordowanie szczeniaków, oszalałych Padlinożerców, rozrywających ofiary gołymi rękami. Byle mocniej, bardziej obrazoburczo, bardziej brutalnie.

Osobiście jednak uważam, że to zdecydowanie za mało. Po pierwsze trudno pogodzić się z wizją, że jedzenie mięsa ludzkiego okazało się powszechnie tak łatwe do zaakceptowania. Wystarczyła jedna czy druga naukowa wypowiedź prasowa o niezbędnej potrzebie przyswajania białka i ludzie odrzucają wszelkie wątpliwości etyczne? Proces dochodzenia do takiego poglądu w kontekście moralnym, etycznym czy religijnym praktycznie tu nie istnieje. Nikt się nie sprzeciwia? Nikt nie protestuje? Nawet kwestia oporów wobec prowadzenia eksperymentów medycznych na ludziach jest sprowadzona do jednego zdania – kiedyś były wątpliwości, potem rzecz upowszechniła się na tyle, że pionierka tychże badań wyrosła na guru. To niewiele. I nie przekonuje.

Druga stosunkowo nieprzekonująca rzecz to niepohamowane dążenie do jedzenia mięsa. Zupełnie jakby ludzie nie byli sobie w stanie wyobrazić choćby tygodnia bez mięsnego posiłku. Są gotowi do wszystkiego, łącznie z atakowaniem konwojów pogrzebowych, byle dorwać się do upragnionego surowca. To więcej, niż zwykła potrzeba białka, to już wynaturzone uzależnienie.

Po trzecie istnieją w tym świecie, owszem, zwolennicy diety roślinnej. Nazywa się ich pogardliwie „weganoidami” i traktuje podejrzliwie, jako ten gorszy element społeczeństwa. Do bycia weganoidem wstyd się przyznać, już lepiej powiedzieć, że lekarz zakazał spożywania mięsa ze względu na jakąś tajemniczą chorobę nerek. I znów pytanie pozostające bez odpowiedzi – dlaczego tak jest? Czemu nagle dieta roślinna znalazła się na cenzurowanym? Co do tego doprowadziło?

Element czwarty i ostatni: ewentualna rządowa manipulacja. W pewnym momencie pojawia się sugestia, że rzekoma zoonoza to wymysł, że zagrożenie zostało sztucznie wyolbrzymione i tak samo sztucznie jest podtrzymywane, by kontrolować społeczeństwo (co brzmi skądinąd podobnie do teorii głoszonych przez zwolenników teorii spiskowych w dobie obecnej pandemii).

To kolejny wątek, który nie zostaje w żaden sposób zanalizowany. Czy to tylko paranoja, czy coś w tym jednak jest? Na jakiej podstawie wykształcił się taki pogląd? Co wskazuje na podobną możliwość, a co jej przeczy? Żadne z tych pytań się nie pojawia. To po prostu zawieszona w próżni sugestia, z której niewiele wynika.

Autorka podejmuje temat ostro, bezkompromisowo, bez pudrowania. Książka szarpie, boli i robi wrażenie. Skłania do przemyśleń, otwiera umysł. To wszystko prawda. Jednocześnie jednak wycofuje się przed zarysowaniem szerszego kontekstu, dorzuceniem dodatkowej płaszczyzny do refleksji. Ogranicza się do brutalnego szokowania, co też ma swój sens, ale mimo wszystko pozostawia wrażenie nie do końca wykorzystanej okazji.

Karolina Chymkowska

Tematy: , , , , ,

Kategoria: recenzje