Słoń zwany Człowiekiem Nietoperzem
Różni autorzy „Batman. Najlepsze opowieści”, Wyd. Egmont
Ocena: 7 / 10
Stare porzekadło mówi: „pokaż mi, co robisz albo co masz w swym domu, a powiem ci, kim jesteś”. W przypadku Bruce?a Wayne?a skrywającego się regularnie pod złowieszczą maską nietoperza sprawa nie jest jednak taka łatwa.
Od momentu pojawienia się na stoiskach z komiksami w maju 1939 roku Batman wyróżniał się na tle pozostałych superbohaterów. Nie posiadał żadnych nadludzkich mocy jak o rok starszy kolega Clark Kent, nie odnalazł też przypadkiem magicznego pierścienia jak chłopaki i dziewczyny spod Zielonej Latarni. Wszystko zawdzięczał własnej tytanicznej pracy oraz kilku zmyślnym gadżetom. Wprawdzie otrzymał w spadku wielomilionową fortunę, która odegrała niebagatelny wpływ na jego życiowe decyzje, ale któż rozsądny pogardzi drogimi samochodami, zabytkową posiadłością albo tłumem pięknych kobiet gotowych na każde skinienie, kiedy gra toczy się o dobro ludzkości?
Na przestrzeni siedemdziesięciu lat Mroczny Rycerz uprawiał więc fach nieoficjalnego stróża porządku na kartach ponad dziewięciu tysięcy komiksów, w trzech serialach telewizyjnych, niezliczonej liczbie filmów animowanych i gier oraz ośmiu kinowych produkcjach. Nic dziwnego, że przeciętny zjadacz frytek zapijanych colą może czuć się zagubiony w gąszczu tych wszystkich historii. Od którego miejsca winien zacząć przygodę z owym tasiemcem dłuższym niż „Plebania” i „Klan” razem wzięte? Czy kolejność w ogóle odgrywa tu jakieś znaczenie?
Model wypracowany przez amerykański rynek komiksów o supebohaterach nie przystaje do powszechnie obowiązujących prawideł w literaturze popularnej. W tym przypadku przedrostek „pop” nabiera bowiem wyjątkowo materialistycznego znaczenia, doprowadzając częstokroć do niecodziennych – zdawałoby się – absurdów. Bohaterowie nie tylko przeżywają swych twórców, ale i własną śmierć, historia zaś potrafi być opowiadana po kilka razy od nowa. Co ciekawe, nie odbiera to lekturze elementu zaintrygowania. Komiks to stosunkowo młoda forma sztuki narracyjnej, niejako dojrzewająca na naszych oczach. Można więc powiedzieć, że amerykański model bliski jest muzyce jazzowej, gdzie ograny temat nabiera świeżego blasku, jeśli trafi w ręce kolejnego pokolenia zdolnych interpretatorów.
W obliczu całego tego galimatiasu wydawnictwo DC Comics (w Polsce Egmont), korzystając z zainteresowania, jakim cieszą się ostatnie filmy Christophera Nolana, postanowiło sprezentować wszystkim zafascynowanym postacią mrocznego protagonisty wyjątkowy zestaw, swoiste „greatest hits” batmanowych komiksów. Z tak astronomiczną liczbą tytułów na koncie przy wyborze należało jednak posłużyć się jakimś sensownym kluczem. Zdecydowano się na jeden z najistotniejszych elementów stanowiących przyczynek do sukcesu Człowieka Nietoperza ? jego człowieczeństwo.
W epoce zorientowanej na obdzieranie z mitycznej otoczki i strącanie z piedestałów wszelkich bohaterów podobny dobór należy potraktować w kategoriach strzału w dziesiątkę. Stanowi zresztą clou ciągnionej od lat historii. Batmanowi, pomimo posiadanych bogactw, bliżej jest do zwykłych społeczników pokroju Gwardzistów ze sławetnego komiksu Alana Moore?a niż do zmutowanych bądź napromieniowanych podejrzanym ustrojstwem herosów. Nie oznacza to jednak, że daje się go łatwo zaszufladkować. Pod maską superbohatera kryją się bowiem kolejne maski ? milionera lekkoducha, troskliwego opiekuna, właściciela prężnie działającej korporacji. Kiedy obrać go ze wszystkich, niczym cebulę, zobaczymy człowieka udręczonego jakże ludzkimi problemami ? stratą najbliższych czy dojmującą samotnością.
Można by zgłaszać pewne pretensje co do tytułu tego albumu. Określenie „najlepsze opowieści” to najzwyklejszy promocyjny chwyt, z którego co rusz „tłumaczy się” we wstępie Les Daniels. Większość zaprezentowanych tu historii nie jest ani najlepsza, ani najważniejsza ? i to zarówno jeśli chodzi o bibliografię twórców, jak i żywot samego bohatera. Biorąc pod uwagę ograniczoną objętość antologii skoncentrowano się jedynie na krótkich historiach – mieszczących się w granicach kilku, maksymalnie dwudziestu kilku stron. Tymczasem najpełniej zjawiskowość Batmana oddają dłuższe opowieści (np. „Azyl Arkham”, „Zabójczy żart”, „Powrót Mrocznego Rycerza”), one to zapisały się wielkimi literami w annałach sztuki komiksowej. Czy to znaczy, że album nie jest wart zainteresowania? Ależ skąd. To zapewne jedna z nielicznych, o ile nie jedyna, okazja do połknięcia w pigułce siedmiu dekad amerykańskiej popkultury oraz dość reprezentatywnego wyimku z dorobku legendarnych twórców komiksu.
Ile zaś byśmy historii o Mrocznym Rycerzu nie przeczytali, nawet tych najlepszych, człowiek kryjący się za kostiumem i maską pozostanie dla nas do pewnego stopnia tajemnicą. Bo Batman jest jak słoń ze znanej hinduskiej przypowieści, a my jak ślepcy, z których jeden dotykał trąby, inny kłów lub ogona. Każdy z nich postrzegał zwierzaka inaczej. Żaden nie potrafił jednak odpowiedzieć trafnie na pytanie, kim lub czym on tak właściwie jest. A czyż nie o to właśnie chodzi zakonspirowanym pogromcom złoczyńców?
Artur Maszota
TweetKategoria: recenzje