Ślepa miłość – recenzja komiksu „Coda tom 2” Simona Spurriera i Matiasa Bergary

14 sierpnia 2020

Simon Spurrier, Matias Bergara „Coda tom 2”, tłum. Marceli Szpak, wyd. Non Stop Comics
Ocena: 7,5 / 10

Drugi tom serii „Coda” Simona Spurriera i Matiasa Bergary pod sztafażem fantasy ukrywa całkiem współczesne i – co istotne – celne obserwacje.

Lektura fantastycznej serii Non Stop Comics to dość nietypowe doświadczenie, jakby stojące w sprzeczności z prawidłami własnego gatunku. Ów gatunek to zresztą pomieszanie postapo z fantasy, z dużą przewagą tego drugiego ale i tak nie jest szczególnie ważne, co tutaj twórcy pomieszali, tylko w jaki sposób. Bowiem „Coda”, mimo wielu soczystych zwrotów akcji, to literatura, którą można określić mianem dygresyjnej, gdzie od szalonych wydarzeń w fantastycznym świecie po tak zwanym Zdławieniu ważniejsze są przemyślenia głównego bohatera, które określają jego cierpko-cyniczny do tegoż świata stosunek.

Pierwszy tom zakończył się mocnym cliffhangerem, kiedy to Hum odrąbał głowę ostatniego Ilfa w całej krainie, dzięki czemu mógł sobie zapewnić nieograniczone źródło akkeru, magicznego wywaru potrzebnego mu do wyleczenia ukochanej. Rzeczywistość okazała się jednak bardziej skomplikowana i – jak to zwykle bywa – wszystko poszło nie po jego myśli. I nie chodzi wcale o to, że okrutny czyn na nic się nie zdał, tylko o postawę jego ukochanej, urczycy Serki, która w drugim tomie, pogrążona w gniewnym zapamiętaniu ma tylko jeden cel: wytropić i zabić Pana Istnienia winnego cierpień jej ludu i jej samej. Hum nie tylko chce ją odwieść od tego zadania, ale sprawić, by na zawsze Serkę opuściły te mroczne, napędzające ją i charakterystyczne dla Urkenów emocje. Słowem – pragnie wyleczyć urczycę. Zaś innymi słowy – nagiąć jej naturę do swojej własnej wizji i potrzeb.

Im dalej w las, tym postawa głównego bohatera zaczyna nas coraz bardziej irytować. To prawda, że jest w urczycy bezgranicznie zakochany, ale to nic innego jak ślepa miłość, w której ukochaną osobę próbujemy uformować na własną modłę, przy okazji starając się upiększyć rzeczywistość, podczas gdy rzeczywistość jest, jaka jest. A przy takim podejściu fakt, iż ta druga osoba ma taką, a nie inną naturę, zaczyna znaczyć mniej. Dzięki temu „Coda” staje się opowieścią o trudach akceptacji rzeczy niezgodnych z naszym wyobrażeniem i o tym, że pragnienie narzucenia naszej, wydawałoby się, pełnej dobrych intencji woli, może jedynie pogorszyć sprawy. Oto, jak w prosty sposób zbudować uniwersalną opowieść, która funkcjonuje równie dobrze na małym planie analizy związków uczuciowych, jak i na większym, obejmującym sztukę akceptacji wszelkiej odmienności.

W drugim tomie już bardziej przyzwyczajamy się do graficznego, ekspresyjnego stylu Matiasa Bergary, który tak trafnie opisuje rozterki głównego bohatera przekładające się również na wizję świata przedstawionego. Dociera też do nas, że sztafaż fantasy i warstwa przygodowa komiksu są jedynie uzupełnieniem rozgrywającego się w podtekstach i dygresjach uczuciowego dramatu. A fakt, że ten dramat bardzo zgrabnie łączy się ze światopoglądową lekcją, świadczy o subtelnym talencie scenarzysty serii. Bo chociaż w głównej warstwie fabularnej zalewają nas charakterystyczne dla gatunku fantasy ekscytujące dosadności, to ważniejsza jest tu gorzka opowieść o człowieku dążącym za wszelką cenę do spełnienia swojej wizji, nie liczącej się z wizjami innych. O tym, jaka wypłynie z tej postawy lekcja, dowiemy się w ostatnim, trzecim tomie „Cody”, który po druzgocącym dla głównego bohatera finale drugiej części zapowiada się niezwykle smakowicie.

Tomasz Miecznikowski

Tematy: , , , ,

Kategoria: recenzje