Skradziona sztuka – recenzja filmu „Szczygieł”
„Szczygieł”, reż. John Crowley, scen. Peter Straughan, dys. Galapagos
Ocena: 7,5 / 10
Jeden fałszywy ruch. Jedno ukradkowe spojrzenie. Chwila nieuwagi, po której nastąpiła eksplozja. Miejscem tragedii – nowojorskie muzeum sztuki. Głównym bohaterem – Theodore „Theo” Decker. To właśnie on przeprowadzi nas przez historię „Szczygła” w ekranizacji bestsellerowej powieści, która przed kilku laty wyróżniona została Nagrodą Pulitzera.
Książka Donny Tartt to prawdziwie wielka literatura. A trzeba przyznać, że filmowa wersja wyreżyserowana przez Johna Crowleya też jest więcej niż interesująca. Powstało bowiem dzieło niezwykle eleganckie w samej formie i dosyć wierne duchowi oryginału.
Historia koncentruje się na ukazaniu losów chłopca, który stopniowo staje się mężczyzną. Proces dojrzewania jest jednak wyjątkowo trudny. Theodore był bowiem świadkiem śmierci matki. Śmierci – trzeba dodać – wyjątkowo tragicznej, bo nastąpiła wskutek zamachu bombowego w Metropolitan Museum of Art, o czym dowiadujemy się z retrospekcji. Bolesne doświadczenie ukształtowało całe późniejsze życie bohatera. Jedną z najważniejszych wartości była zaś dla niego sztuka, do której pasję odziedziczył właśnie po matce. I w tym kontekście przez chwilę powinniśmy skupić się na „Szczygle”.
Obraz Carela Fabritiusa dał bowiem nie tylko tytuł książce (i filmowi), ale też stał się motywem przewodnim historii. Główny bohater wynosi płótno z gruzowiska muzeum. Dzieło posiada wyjątkową wartość. Zarówno artystyczną, jak i emocjonalną. Dlatego, że jest to pamiątka kojarząca się ze zmarłą rodzicielką, można wręcz powiedzieć – relikwia, a równocześnie przepustka do innego świata. Młodzieniec wychowywany przez ojca alkoholika i jego konkubinę pragnie bowiem zmiany. A właściwie powrotu do przeszłości, gdy – przez krótki czas – żył w szczęśliwej rodzinie zastępczej u przedstawicieli współczesnej arystokracji.
„Szczygieł” jest zatem historią o poszukiwaniu – sensu i celu, a także o konfrontacji z przeznaczeniem. Paleta uczuciowych barw została w pełni wykorzystana przez aktora Ansela Elgorta, który sportretował dorosłego Theodore’a. Zagubionego, wewnętrznie rozdartego, a jednocześnie naznaczonego wdziękiem i charyzmą. Młody mężczyzna w pewnym momencie będzie musiał wybrać pomiędzy miłością z rozsądku a romantycznym uczuciem.
Doskonale w roli partnerek sprawdziły się Willa Fitzgerald jako Kitsey Barbour – narzeczona Theo, a także Ashleigh Cummings, czyli filmowa Pippa, ukochana z dzieciństwa. Nie bez znaczenia są również inne postacie z drugiego planu, żeby przywołać chociażby Aneurina Barnarda, który jako Boris Pavlikovsky, ekscentryczny przyjaciel głównego bohatera, pomaga w odzyskaniu „Szczygła”. Bo też jest w tym filmie wątek sensacyjny, który dodatkowo angażuje uwagę odbiorców.
Niektóre wątki powieści zostały nieco skrócone względem oryginału, co jest zresztą zrozumiałe. Nie wszystko można zmieścić w formule pełnometrażowego filmu. Zabrakło chyba wyraźniejszej puenty w kontekście uczuciowej przemiany Theo i jego relacji z kobietami. Szkoda też dosyć ograniczonych czasem scen pomiędzy bohaterem a jego przybraną matką, w którą wciela się Nicole Kidman. Jednak najważniejsze pozostało – czyli tajemnica związana ze „Szczygłem”.
Sekret jest nieoczywisty i wiąże się tak naprawdę z tym, co dla każdego z nas kryje się pod pojęciem sztuki. Oderwanie od rzeczywistości? Forma terapii? Symboliczne przedstawienie idei większych niż życie? Theodore „Theo” Decker, znawca i kolekcjoner antyków, podsuwa nam pewne interpretacyjne tropy. A „Szczygieł” – przede wszystkim literacki, ale również filmowy – jest prawdziwą ucztą dla serca i duszy.
Marcin Waincetel
fot. Macall Polay / Warner Bros. Entertainment Inc.
Kategoria: recenzje