Samotny w muzeum – recenzja komiksu „Hubert” Bena Gijsemansa
Ben Gijsemans „Hubert”, tłum. Agnieszka Bienias, wyd. Centrala
Ocena: 7 / 10
To kameralna, statyczna powieść graficzna, w której buzuje niespodziewanie wiele emocji. Zupełnie jak w przestrzeni galerii. Lub we wnętrzu człowieka, który stara się wypełnić samotność kontaktem ze sztuką.
„Człowiek nierzucający się w oczy” to fraza stworzona specjalnie dla osób takich jak Hubert. Małomówny, nieśmiały, obdarzony zgoła radiową urodą i anonimowy nawet w doborze ubrań. Tym, co jednak wyróżnia tego brukselczyka w średnim wieku, jest jego wielka pasja do sztuki. Hubert gorliwie odwiedza galerie, potrafi nawet pojechać w kilkugodzinną podróż, by obejrzeć zbiory paryskiego Orsay. W małym mieszkaniu w kamienicy urządził zaś pracownię, w której z pietyzmem rekonstruuje ulubione dzieła.
Ta historia obywa się niemal bez słów. Hubert milczy, chociaż inni próbują wciągnąć go w rozmowę (i nie tylko rozmowę, bo niepozorny grubasek zdołał wpaść w oko znacznie śmielszej sąsiadce). Ewidentnie nie czuje się dobrze w swojej samotności, a jednak z jakiegoś powodu jest niezdolny do wyrwania się z jej zamkniętego kręgu. Ciężko powiedzieć, czy obrazy i rzeźby tak bardzo zawładnęły jego wyobraźnią, czy też stały się protezą kontaktów z otoczeniem.
Debiut belgijskiego artysty Bena Gijsemansa nie jest kolejną opowiastką o samotności w wielkim mieście. To raczej próba uchwycenia emocji i nastrojów wywoływanych obcowaniem z pięknem, którego potrzeba jest przecież absolutnie prymarna. „Hubert” zaczął notabene powstawać jako praca dyplomowa autora, który – zupełnie jak bohater – bardzo drobiazgowo odwzorowuje różne teksty kultury – czy jest to „Olimpia” Maneta, gmach Musée d’Orsay czy kadry z „Gorączki złota” Chaplina.
Przeczytanie zajmie pewnie z dziesięć minut, oglądanie poszczególnych kadrów – niepomiernie więcej czasu, a to, na jak długo zarezonuje ten komiks w czytelniku, jest już sprawą bardzo indywidualną.
Sebastian Rerak
TweetKategoria: recenzje