Saga ludzi niezwykłych – recenzja książki „Portret rodziny z czasów wielkości” Macieja Łubieńskiego
Maciej Łubieński „Portret rodziny z czasów wielkości”, wyd. W.A.B.
Ocena: 8 / 10
Historyk i dziennikarz Maciej Łubieński postanowił zanurzyć się głęboko w przeszłość swojej rodziny i prześledzić barwne losy przodków. A wybitnych jednostek w rodzie Łubieńskich nie brakuje. Ojciec Macieja, Tomasz, jest eseistą, prozaikiem i dramaturgiem. Dziadek Konstanty był ekonomistą i posłem na sejm. Pradziad Tadeusz Łubieński herbu Pomian – zawodowym wojskowym, szkółkarzem i publicystą. Są też znakomite ciotki i praciotki, wujowie i prawujowie – historyczka Cecylia (Zofia) z zakonu urszulanek, zarządzający olbrzymim majątkiem milioner Jerzy, prawnik i członek Towarzystwa Królewskiego Przyjaciół Nauk Feliks, historyk sztuki i badaczka kultury śląskiej Maria, dramatopisarka Tekla. Korzenie rodziny sięgają czasów Wazów, obserwujemy więc oczami jej członków zmienne koleje polskiej historii, uczestnicząc tym samym bezpośrednio w wydarzeniach, które najpierw wyniosły Łubieńskich na szczyt, a potem strąciły z piedestału. Obserwujemy ponadto z perspektywy nieco innej i bez wątpienia bardziej ludzkiej niż ta prezentowana przez podręczniki historyczne, gdyż jak słusznie zauważa autor: „Tak już jakoś jest, że w polskim rozumieniu dziejów na miano Wielkiej Historii zasługują wydarzenia polityczno-militarne. Zupełnie jakby wszystko inne się nie liczyło, jakby na przykład w roku 1794 wydarzyła się tylko insurekcja kościuszkowska, a nie było spektakularnego bankructwa banków warszawskich”.
Pierwszy rozdział otwiera się wraz z rokiem 1873, kiedy to krach na giełdzie w Wiedniu uderza w bank wielkopolski Tellusa i odbiera oszczędności prapradziadkom autora, Witoldowi i Elżbiecie. Przyszły pradziadek Macieja, Tadeusz, ma wówczas zaledwie rok. I tak rodzina Łubieńskich, zmuszona do przeprowadzki w mniej prestiżowe miejsce, trafia do majątku Zassów w Małopolsce, który sam w sobie jest jednym z głównych bohaterów całej sagi.
Maciej Łubieński nie traktuje swoich przodków z czołobitną rewerencją, czyniąc z nich pomniki ze spiżu bez skazy i zmazy. Wręcz przeciwnie, zastanawia się nad ich bolączkami, rozlicza uchybienia, wskazuje potknięcia. Czyni to jednak z olbrzymim wdziękiem, poczuciem humoru i prawdziwą czułością. Traktuje krewnych jak przyjaciół i tak też na nich patrzy – z uczuciem, które jednak nie przyćmiewa zdrowego rozsądku i dystansu. Widzi zasługi swojego pradziadka Tadeusza, ale z drugiej strony dostrzega też jego przywary – od pewnej skłonności do kreowania fanfaronady po upodobanie do damskich wdzięków, do którego w duchu żarliwej wiary katolickiej, nie chce się głośno przyznawać. Ten sam pradziadek jest natomiast znakomitym szkółkarzem, który pielęgnowanie roślin wyniósł do rangi sztuki, i to całkiem dosłownie, ponieważ stworzony przez niego katalog sadzonek przypomina bardziej poemat niż ofertę handlową.
To samo podejście – z jednej strony przesycone ciepłem, z drugiej zaś analityczne i krytyczne – pobrzmiewa w każdym kolejnym rozdziale i w odniesieniu do każdego kolejnego bohatera. Członkowie rodu Łubieńskich są żywi, są osobami z krwi i kości. Autor zastanawia się, co mógłby im powiedzieć, na co zwrócić uwagę ze swojej współczesnej perspektywy, jakie pytania chciałby im zadać. Rozważa niejasności i szuka ukrytych znaczeń, próbując interpretować działania swoich przodków przez pryzmat czasów, przekonań, ale także ich osobistych cech charakteru. Niektóre z nich go ujmują i stają się wspólną płaszczyzną, inne trudno mu pojąć, ponieważ wydają się w jego oczach czymś zupełnie obcym. Siostra urszulanka Cecylia (pierwsza polska zakonnica z doktoratem!) słynie na przykład z poczucia humoru, co nadaje jej rys familiarności, ale z drugiej strony jest też oddaną praktyczką umartwiania się w imię religii, co już wygląda tak obco, że wręcz groźnie.
Eksplorując swoje korzenie, Maciej Łubieński szuka jednocześnie wspólnego języka z pokoleniem pradziadów, prawujów i praciotek. Zastanawia się, kim byli jako ludzie, nie tylko przez pryzmat czasów, w jakich żyli, czy arystokratycznego rodowodu, ale także cech osobowościowych. Czy byli odważni, wierni, lojalni? Czy postępowali w zgodzie z zasadami, które sami głosili? Czy kierowała nimi uczciwość, czy zdarzało się, że obciążała ich własna naiwność? Czy istniała żelazna rodzinna solidarność, czy też zawsze zdrowy obiektywizm wygrywał z więzami krwi?
Cała opowieść jest żywa, barwna, potoczysta, pełna humoru, urzekająca lekkością języka i dowcipem. Autor co prawda nie ucieka wcale przed zarysowywaniem tła historycznego, ale robi to bez popadania w ton wykładowcy. Ta historia to nie hasła, wydarzenia i daty, tylko ludzie, ich przekonania, działalność, poglądy, również wewnętrzna ewolucja, przemiany i wstrząsy, całkowite przemodelowanie dotychczasowego sposobu widzenia świata w świetle wielkich dziejowych zmian. Łubieński posługuje się anegdotami, wspomnieniami, urywkami utworów literackich z epoki i próbą ich interpretowania w odniesieniu do tego, co wie o autorach – na podstawie ich osiągnięć i w oparciu o inne źródła czy relacje.
I wreszcie jeszcze jeden element, równie istotny i żywy z punktu widzenia czytelnika. Autor też jest członkiem rodu Łubieńskich i siłą rzeczy staje się jednym z elementów całej sagi. Jego własne przekonania, emocje i refleksje nie wysuwają się bynajmniej na pierwszy plan (bo nie o to przecież chodzi), ale są stale obecne w odniesieniu do krewnych, o których pisze. Tym samym buduje z nimi faktyczną relację, nie ograniczając się tylko do roli obserwatora. Widać to chociażby w chwili, gdy przyznaje się do wyrzutów sumienia w obliczu cytowania fragmentów prywatnego dziennika Jerzego Łubieńskiego. Dla niego to coś więcej, aniżeli źródło, z którego czerpie – kryją się za tym prawdziwe uczucia i realna osoba.
Tę fascynującą podróż wyznaczają przede wszystkim ludzie, nie wydarzenia. Czas ma tu znaczenie drugorzędne, autor żongluje różnymi dekadami bez nadmiernego przywiązania do chronologii. Portrety rysuje wyrazistą kreską i od żadnego z nich się nie dystansuje, nawet jeśli niektóre aspekty osobowości przodków są dla niego z różnych względów problematyczne.
Trzynaście pokoleń minęło od czasu, gdy w rodzie Łubieńskich zadebiutował pierwszy pisarz. Ten literacki gen pozostał w rodzinie i objawiał się cyklicznie na przestrzeni kolejnych epok. Również dzięki temu autor miał z czego czerpać. Maciej Łubieński kilkukrotnie zauważa, że być może w rodzie znalazłby się odpowiedniejszy kandydat do roli kronikarza, ale raczej pozostanie w swojej opinii odosobniony. Z niełatwego zadania stworzenia sagi rodzinnej w taki sposób, by była angażująca i barwna dla czytelnika z zewnątrz, wywiązał się bowiem na medal.
Karolina Chymkowska
TweetKategoria: recenzje